piątek, 28 marca 2014

Zbigniew Wentus „Podróż”

Upolowane:  Zbigniew Wentus „Podróż”, e-book

Pokrzywnica: Na stronach księgarń można przeczytać, że „Podróż” Zbigniewa Wentusa to propozycja dla wymagających czytelników. Zgadzasz się?

Ciernik: Nie. Język jest raczej prosty, więc tutaj nikogo niczym autor nie zaskoczył. Tematyka? Kryminał z wątkami paranormalnymi oraz dywagacjami egzystencjalnymi. Sporo tu rozmyślań o naturze ludzkiej, relacjach interpersonalnych, rzeczywistości, a nawet świadomości. Trochę to wszystko trąci klimatami New Age. Ot, taki groch z kapustą, ale na szczęście dosyć spójnie podany. Jednak spójność to za mało. Dywagacje spowalniają akcję, niektórych czytelników mogą znużyć, nie wszystkie są ciekawe. Poza tym, autor miejscami wchodzi trochę w rolę nauczyciela, co nie każdemu odpowiada.

Pokrzywnica: Mnie się te dywagacje nawet podobały. „Świat zaprzecza porażkom. Liczą się tylko sukcesy. Nie ma czegoś takiego jak chwalebna porażka. Dlatego porażka jest zawsze bezsłowna, bezopisowa, zaginiona”. Może i racja, że autor Ameryki nie odkrywa, ale niektóre przemyślenia bohaterów są po prostu trafne.

Ciernik: Mnie też się niektóre podobały. Na przykład ta myśl o kontaktach międzyludzkich w Internecie (i nie tylko): „Ludzie jednak nie zbliżają się do siebie jak kule bilardowe, które może dzielić od siebie centymetr albo metr, albo kilometr, albo mogą się zderzyć na chwilę ze sobą. Zbliżenie między ludźmi jest raczej zbliżeniem dwóch obłoków mgły, których granic nie da się w żaden dokładny sposób wyznaczyć”.

Pokrzywnica: Za to bardzo mi się nie podobała przewidywalność fabuły. Sposób jej prowadzenia na pewno nie zadowoli wymagającego czytelnika, bo ten czytał już tysiące takich opowieści i wychwyci schemat bez pudła.

Ciernik: Przewidywalna fabuła rzeczywiście jest minusem powieści, tak samo jak troszkę naiwne założenie sprzedawane nam w tle wydarzeń, że miłość jest odpowiedzią na wszystkie bolączki świata.

Pokrzywnica: Zapytam przewrotnie: a nie jest?

Ciernik: Nie. Różni ludzie mają różne deficyty. Niektórym brakuje akceptacji, innym uwagi, a są nawet tacy, którym do poczucia szczęścia brakuje buntu, gniewu i energii z tym związanej. Sprowadzanie wszystkiego do miłości jest rzutowaniem na wszystkich swojego osobistego tripu. Co ciekawe, nawet sama „Podróż” zawiera pewną podpowiedź. Nie wiem, czy świadomie, ale autor zawarł ją w postaci Lucjana. Dopiero w wyniku połączenia Lucjana z głównym bohaterem powstałby ktoś, kto nie jest kliszą – postać pełniejsza, a więc prawdziwsza.

Pokrzywnica: Lucjan jako Cień? No, właśnie – ta fabuła, te postacie – wszystko takie płaskie, jednowymiarowe, przewidywalne. Absolutnie nie dla wymagającego czytelnika. Wręcz przeciwnie, raczej dla kogoś, kto lubi łatwe czytadła.  Ale gdyby potraktować „Podróż” jako opowieść symboliczną?

Gdyby wszystkie postacie były cząstkami jednego i tego samego umysłu? To oczywiście nadinterpretacja, nie ma w książce żadnego znaku, żadnej sugestii, że można ją tak czytać. Ale gdyby…?

Ciernik: Wtedy mielibyśmy problem. Okazałoby się bowiem, że są to typowe newage’owe bajania, według mnie szkodliwe, bo powodujące wyparcie Cienia i wmawiające ludziom, że recepta na szczęście to miłość, miłość i jeszcze raz miłość. I fajne wizualizacje.

Pokrzywnica: Tak, to nawet przy czytaniu „tego, co jest napisane” bez interpretowania czy nadinterpretowania, jest widoczne. Marek ma świadomość, że zawinił, ale nie pokutuje, nie próbuje zadośćuczynić, tylko się z tej winy „leczy”, ucieka od niej. Winny postrzega siebie jako ofiarę.

Ciernik: Ucieka od winy i użala się nad sobą. Próbuje się uzdrowić wizualizacjami, ale nie podejmuje działania (nawet nie był na grobach).

Ciekawie wyglądają natomiast w tym świetle relacje pomiędzy innymi postaciami. Na przykład Marta i Tomek, ich problemy, brak komunikacji, ucieczka Tomka w gry – kolejne iluzoryczne światotworzenie, jak w wizualizacjach. W ogóle sporo tam uników ze strony mężczyzn. Grzegorz ucieka w pornosy. Główny bohater to taka trochę dupa i dopiero kobieta z inicjatywą wyciąga go z marazmu. Jedynym, który przez cały czas działa, ma energię, jest Lucjan.

Pokrzywnica: A Józef i jego pies? Ten wątek najbardziej mnie zirytował, bo właściwie od początku było jasne, po co powstał i jak się skończy historia Józefa i jego jamnika. Ale ponadinterpretujmy jeszcze trochę: z jednej strony Józef, z drugiej – kolejna, prócz Ani, postać żeńska – Marta. Kiedy Tomek ucieka w gry, Marta flirtuje z Cieniem. Ale ofiarą jej flirtu nie będzie, jak by się można spodziewać, Tomek, lecz właśnie Józef...

Ciernik: Józef jest uosobieniem ładu, bastionem porządku i przeciwieństwem siły napędzającej Lucjana/Lucyfera. Marta to Anima działająca z Cienia, opętana frustracją, złością na Tomka oraz zafascynowana Luckiem. Jest też Cieniem Ani, która działa z poziomu miłości do głównego bohatera.
Widzimy więc, że to złość, ciekawość i pożądanie podkopują porządek. Do tego mamy strach przed kobiecością, szczególnie tą nieokiełznaną. Akceptowana jest tylko ta, która służy mężczyźnie. Ot, klasyczne judeochrześcijańskie myślenie.

Pokrzywnica: Jeżeli Marta i Ania stanowiłyby dwa oblicza tej samej kobiety, to... autor chyba nie ma zbyt wysokiego mniemania o kobietach. Obie bohaterki są naiwnymi, głupimi gąskami, którymi łatwo manipulować. Znów schemat.

Ciernik: Tak, postacie w książce kuleją, historia też. Ale ja, mimo wszystko, czekam na kolejną powieść Zbigniewa Wentusa, w której autor odrzuci pretekstową fabułkę i odważy się stworzyć postacie z krwi i kości. Mieszanie kryminału z obyczajem średnio mu wychodzi, ale z tych dwóch – obyczaj jednak jest lepszy.

Pokrzywnica: Zgadzam się, ale dodam, że ja bym wolała obyczaj bez elementów paranormalnych. Zło w „Podróży” byłoby bardziej przekonujące, gdyby pochodziło z tego świata, a nie spoza niego.

I tradycyjnie już upomnę się o redakcję i korektę: błędy stylistyczne, interpunkcyjne, ortograficzne („oczy kuły go tysiącem igieł”, „stróżka potu” i tym podobne) naprawdę utrudniają czytanie!

piątek, 21 marca 2014

Duch

Zwierzęce zabawy literackie: Duch

Jest letnia noc. W zrujnowanym zamku, w zniszczonej komnacie balowej, siedzi mężczyzna. Zdjął buty, z plecaka wyjął koc, termos i scyzoryk. Rozpalił ognisko na podłodze i piecze kiełbasę. Czeka.

Zbliża się północ. Przez dziury w dachu widać gwiaździste niebo. Mężczyzna wie, że w komnacie zaraz pojawi się duch.

Opisz spotkanie z duchem z perspektywy:

- scyzoryka

- ducha.

Limit znaków: 6000. Jeśli chcesz, możesz przysłać nam swój tekst o spotkaniu z duchem – jeśli nam się spodoba, opublikujemy go w dziale Zwierzęce zabawy literackie.

pokrzywnica(małpisko)leniwiecliteracki.pl

sobota, 15 marca 2014

Marta Magaczewska „Bahama Yellow”

Upolowane:  Marta Magaczewska „Bahama Yellow”, papier

Pokrzywnica: Ciernik poluje hen, daleko. Wypłynął na szerokie wody i nawet nie dzwoni. Z kim by tu porozmawiać… Może z Kotem?

Kot Dachowiec: Miauuu, chętnie. Kot z rozkoszą podyskutuje nad upolowaną zwierzyną.



Pokrzywnica: Mam nadzieję, że nie zjesz przy okazji także mnie… Może to zbytek ostrożności, ale z Kotami nigdy nic nie wiadomo.

Kot Dachowiec: Ptaszki są niczego sobie, ale nie przepadam za Pokrzywnicami. Są łykowate i mają za dużo piór! Mam tu coś smaczniejszego: „Bahama Yellow” Marty Magaczewskiej, powieść wydaną przez wydawnictwo JanKa. To jedna z tych książek, o których mało kto słyszał, mimo że zasługują na znacznie większą popularność. W dobie, gdy wiele zależy od reklamy i promocji, nierzadko zdarza się, że perełki giną w masie, bo nikt nie zrobił wokół nich wystarczająco dużo szumu.

Pokrzywnica: A czy popularne nie znaczy lekkie? To nie jest lekka książka.

Kot Dachowiec: Fakt. Nie jest lekka. Została napisana bardzo przystępnym językiem, ale jej treść jest porażająco ponura. W krzywym zwierciadle pokazuje różne czarne strony ludzkiej natury, umiejętnie gra odwołaniami, skojarzeniami i cholernie daje do myślenia.

Pokrzywnica: Mnie ta powieść wręcz wystraszyła! Czytałam, czytałam… połowa, trzy czwarte… a ja wciąż nie wiedziałam, gdzie właściwie jestem i o co chodzi w tym świecie. Przeczytałam do końca i… nadal nic. Dopiero kilka słów Marty Magaczewskiej na skrzydełku okładki rozjaśniło mrok. Nie odnalazłam tego klucza sama, musiałam go otrzymać od autorki, podpowiedź musiała przyjść spoza tekstu. Błąd? Może nie, ale chyba szkoda, że to wyjaśnienie, jeśli już nie jest wplecione w opowieść, to nie zostało chociaż podane we wstępie, tylko na końcu. Jest naprawdę ważne: „Zastanowiło mnie, w jaki sposób zachodziła przemiana zwierzęcia w istotę ludzką. Kiedy ta istota zaczęła czuć i myśleć; i co też czuła i myślała. Jak człowiek fizyczny ewoluował w metafizycznego”.

A Tobie, Kocie, jak szło szukanie klucza?

Kot Dachowiec: Znalazłam własny, a nawet dwa!

Po pierwsze: każdy z głównych bohaterów reprezentuje jakąś chorobę psychiczną czy zaburzenie. Mamy alkoholika, erotomankę, nekrofila, psychopatę o morderczych skłonnościach, schizofreniczkę (moim zdaniem zobojętnienie Lali pasuje do schizofrenii prostej), człowieka obsesyjnie zainteresowanego religią i nadwrażliwca cierpiącego na love-shyness, czyli nieumiejętność nawiązywania relacji z płcią przeciwną. Miejsce akcji – Zakład DOPC prowadzony przez Tabiołkę – to tak naprawdę szpital dla obłąkanych.

Po drugie: imiona większości bohaterów to w tradycji słowiańskiej imiona diabłów. Lelech (Lelek) to bies namawiający do złych uczynków albo dusza zmarłego w postaci czarnego ptaka, kwiląca żałosnym głosem. Koffel to u Kaszubów demon pijaństwa. Skomroch (Skamżoch) - również imię własne diabła kaszubskiego. Lala – imię diabła z regionu sandomierskiego (wymieniam za „Encyklopedią demonów”, Wydawnictwo ASTRUM, Wrocław 2000). Czyli ten szpital dla obłąkanych jest jednocześnie piekłem.

Pokrzywnica: Coś takiego! A ja w Skomrochu widziałam Chrystusa (ale nie powiem, dlaczego; kto chce wiedzieć, niech przeczyta). Ale to za pierwszym razem. Przy drugim czytaniu, idąc za sugestią autorki, widziałam w nim ślepą odnogę ewolucji – przedstawiciela nieistniejącego gatunku człowieka, który nie przyjął (nie chciał przyjąć!) mowy. Tacy moglibyśmy być, gdybyśmy woleli kierować się zapachem, uważną obserwacją ruchów i intuicją, a nie słowem. Gdyby nie język, nasz gatunek mógłby rozwijać się właśnie tak.

Kot Dachowiec: A, oczywiście, też miałam pierwsze z wymienionych skojarzeń. Bo przecież w tym szpitalu dla obłąkanych czy też piekle, gdzie na małej przestrzeni kłębią się wszelkie możliwe odchyły i mroczności, dochodzi w pewnym momencie do ofiary, która ma na celu „odkupienie grzechów” (i może rzeczywiście nie mówmy nic więcej, żeby nie zdradzać szczegółów). Bardzo mi się podobał ten pomysł, to odniesienie.

Pokrzywnica: A kto jest, według Ciebie, erotomanką?

Kot Dachowiec: Tabiołka. Chociaż to właściwie nie tyle erotomania, co hiperseksualność – ciągła, wyniszczająca i uporczywa potrzeba uprawiania stosunków płciowych, przesłaniająca inne potrzeby człowieka. Ale Tabiołce nie chodzi o przyjemność z seksu, tylko o kontrolę nad mężczyznami, potwierdzenie swojej kobiecej władzy nad ich popędami, wykorzystanie ich. To wielka manipulantka, tak wielka, że okłamuje nawet siebie (o czym dowiadujemy się w końcówce). Tak odczytałam tę postać.

Pokrzywnica: Mnie do niej hiperseksualność nie pasuje. I żądza władzy, tak naprawdę, też nie. Jej nie chodzi o seks, tylko o dziecko. To jest samica. Jeszcze nie kobieta, tylko zwierzę, którego celem jest rozmnożyć się za wszelką cenę. Jej władza jest naturalna, jak władza najstarszej słonicy w stadzie. Ale w końcu tę władzę oddaje – mężczyźnie. Odczytałam to jako przejście od matriarchatu do patriarchatu. I wtedy wszystko zaczyna funkcjonować inaczej, bo ten mężczyzna też jest jeszcze zwierzęciem i kieruje się instynktem, ale innym: instynktem walki. Wtedy zaczyna się rywalizacja o władzę w stadzie, wtedy też ewolucja przyspiesza, a przegrani są eliminowani.

Kot Dachowiec: Całkiem zgrabna interpretacja, tylko że nie zgadza się jeden kluczowy szczegół: Tabiołka przecież nie może…

Pokrzywnica: No tak, my się o tym dowiadujemy na końcu, ale ona wie przez cały czas, że nie może…

Kot Dachowiec: Ciiiiii! Nie zdradzajmy zbyt wiele!

Pokrzywnica: A jak interpretujesz postać Lali? Ona jest bardzo nieoczywista.

Kot Dachowiec: Miałam kilka skojarzeń. Lala jest niewinna, naiwna, szoruje podłogi w Zakładzie, a jej relacja z Tabiołką wpisuje się w archetyp: macocha-pasierbica, starzejąca się kobieta zazdrosna o młodszą. Kopciuszek i Królewna Śnieżka w jednym?

Poza tym Lala próbuje uciec z Zakładu, ale tylko po to, żeby wpaść w kolejną niewolę. Zastanawiałam się, czemu po opuszczeniu Zakładu momentalnie obojętnieje, wpada w stan, który skojarzył mi się ze schizofrenią (brak woli działania, zaburzony kontakt z rzeczywistością, zamarcie w bezruchu). Idąc tropem skojarzeń ze świata zwierzęcego, czy chodziło po prostu o to, że wyrwana ze swojego naturalnego środowiska nie potrafi funkcjonować?

Pokrzywnica: Może to jest Kopciuszek, Śnieżka i… Śpiąca Królewna w jednym? Ciekawe, że jest to jedyna osoba w Zakładzie, która nawiązuje jakąkolwiek więź ze Skomrochem. A on z nią. Tylko że nic z tego porozumienia nie wynika. W Lali tkwi jakaś tajemnica, może trzeba przeczytać powieść jeszcze kilka razy, żeby ją odkryć. W ogóle wydaje mi się, że „Bahama Yellow” to jedna z tych książek, które można czytać wielokrotnie i za każdym razem odkryć coś nowego.

Kot Dachowiec: Zgadzam się. Nawet tytuł intryguje dwuznacznością: bahama yellow to optymistyczny odcień słonecznej żółci, ale żółć jest gorzka.

Doceniając wszystkie zalety tej książki, muszę jednak przyznać, że według mnie, ma jedną wadę: stężenie posępności (momentami w groteskowym, tragikomicznym wydaniu) niemal przekroczyło moje granice tolerancji. To trochę zniechęca do powtórnej lektury. Nie dopatrzyłam się ani jednego promyczka optymizmu, a końcowa katastrofa nie przynosi katharsis. Obawiam się, że dla wielu osób to może być przy lekturze jeszcze większy problem niż dla mnie.

Pokrzywnica: Myślę, że właśnie dlatego ta książka nie ma szans na popularność, chociaż jest ciekawa, bardzo sprawnie napisana i ładnie wydana. Ale stawia odbiorcy wymagania: stanowi wyzwanie zarówno intelektualne, jak i emocjonalne. W takie światy nie wkracza się bezkarnie.

Kot Dachowiec: To bardzo smutna konkluzja, ale myślę, że przesadzona. „Bahama Yellow” to z pewnością nie jest literatura rozrywkowa, ale przecież jest wielu czytelników, którzy lubią wyzwania. „W takie światy nie wkracza się bezkarnie”? To prawda. I bardzo dobrze, że są takie powieści.

 

 

niedziela, 9 marca 2014

Michał Speier „Opowieści niesamowite i niepoważne”

Upolowane:  Michał Speier „Opowieści niesamowite i niepoważne”, e-book

Pokrzywnica: To było niesmaczne. W sensie dosłownym i  metaforycznym. I w każdym innym.

Ciernik: Znowu trafiliśmy na ciemną stronę selfpublishingu. I wcale nie ma tam ciasteczek!

Ciasteczka

Pokrzywnica: Po czymś takim może się odechcieć polowań na SP.

Ciernik: Na szczęście jesteśmy nieustraszonymi drapieżnikami i byle niestrawność nas nie zniechęci!

Pokrzywnica: Michał Speier miewa pomysły. Nie genialne, ale całkiem fajne. I to już koniec dobrych wiadomości. Realizacja tych pomysłów jest… straszna. W tej książce nie ma chyba ani jednej strony bez błędu.

Ciernik: Fakt. Feliks Kres, autor „Galerii złamanych piór” miałby używanie.

Pokrzywnica: Wiele fragmentów wygląda po prostu jak bełkot.

Ciernik: I w dodatku autor mieli w kółko to samo, rozwleka w nieskończoność, parafrazuje samego siebie... On się tym bełkotem po prostu upaja!

Pokrzywnica: Grafomania?

Ciernik: Niestety, tak.

Pokrzywnica: W książce można wyróżnić dwie części: opowieści niesamowite oraz opowieści niepoważne. Część pierwsza, mimo znośnych pomysłów, jest tak marna stylistycznie i zawiera tyle błędów, że trudno przez nią przebrnąć. Składa się głównie ze zdań takich jak to: „Znajomi argumentowali, iż tylko specjaliści, perfekcjoniści drążący do cna upodobania jednego tylko typ klientów, są w stanie dostarczyć naprawdę wysoki poziom usług”.

Część druga, napisana może odrobinkę lepiej...

Ciernik: Lepiej? A co powiesz na to: „Miała ten sam niepokojąco okrągły wyraz oczu”?

Pokrzywnica: Cicho, rybo! Ta część przypomina brulion gimnazjalisty – występują tu, na przykład, bohaterowie zwani Dupzz albo Seddes, kosmici wyglądający jak smarki oraz liczne dowcipaski na temat picia, rzygania, seksu oraz innych czynności fizjologicznych. I hulaj dusza, bo to przecież śmieszne i absurdalne, więc wszystko wolno, bez ładu i składu. Niewątpliwie tworzenie tych historii sprawiło autorowi dużo radości. Czy ucieszy kogokolwiek poza nim?

Ciernik: To ważna rzecz: uciecha. Podczas naszych polowań trafiliśmy już kilka razy na grafomanię. Pamiętasz, jak omawialiśmy kiedyś utwór, którego czytanie przypominało lekturę bloga zakochanej trzynastolatki? Byłem wtedy autentycznie zażenowany, ale tamten autor dopuszczał myśl, że jego artyzm może być kulawy. Teraz mamy do czynienia z inną odmianą grafomanii – nieposkromionej, nieświadomej, samonapędzającej się, infekującej kolejne akapity, irytującej. Widać, że autor świetnie się bawił, nurzając się kolejnych zdaniach, stąd zapewne brak umiaru.

Pisanie nie musi koniecznie oznaczać męki i wypruwania sobie wnętrzności, może być przyjemne, ale nadmiar uciechy powinien jednak stanowić dla autora sygnał ostrzegawczy. Zastanawiające, że u Michała Speiera to czerwone światełko się nie zapaliło.

Pokrzywnica: Mnie jest przykro, kiedy widzę autorską niedbałość. Czuję się oszukana, gdy oferuje mi się coś, o co sam twórca w ogóle się nie zatroszczył: nie zadbał o sens, o wyeliminowanie błędów, o to, żeby czytanie było przyjemnością dla odbiorcy, a nie tylko dla autora. I żąda pieniędzy za coś, za co już tak naprawdę otrzymał nagrodę – radość przy pisaniu.

Ciernik: Bo grafomania to specyficzny stan umysłu: brak samokrytycyzmu, przeświadczenie, że nasze dzieło jest co najmniej dobre, a już na pewno na poziomie wystarczającym, żeby pokazać je potencjalnym czytelnikom. Jest to więc lekceważenie odbiorców, zapatrzenie w siebie, egocentryzm. To coś na kształt publicznej masturbacji, bo z jednej strony chodzi tu tylko o autora, a z drugiej – jest w tym jakiś rodzaj ekshibicjonizmu. Grafomania to nie jest dialog z potencjalnym czytelnikiem, to nie jest relacja.

Pokrzywnica: Masz rację. Grafomania zakłada całkowitą bierność odbiorcy, któremu można wcisnąć wszystko, jak gęsi tuczonej przez rurkę. Grafoman w istocie nie szanuje odbiorcy, nie troszczy się o niego, gardzi nim.

Ciernik: Tak to właśnie wygląda. Ale z drugiej strony – nie ma co demonizować. Takie epizody nie są chyba obce żadnemu autorowi. Pisarz poniekąd bawi się w Boga: tworzy światy oraz istoty je zamieszkujące. Łatwo przy tym popaść w syndrom ślepego boga-idioty, przeświadczonego o swej wielkości i nieomylności. Na marginesie: gnostycy za takiego uważali Jahwe – właśnie z powodu jego stosunku do samego siebie.

Z pisaniem jest jak z piciem alkoholu: musisz kiedyś popełnić grafomanię, a potem przeżyć kaca z tym związanego. Musisz choć raz przesadzić, bo dopóki nie wiesz, ile to jest za dużo, nie wiesz też, ile to jest w sam raz.