niedziela, 22 lutego 2015

Anna Nieznaj „Błąd warunkowania”

Upolowane: Anna Nieznaj „Błąd warunkowania”, papier, e-book

Pokrzywnica: Tym razem znów rezygnujemy z SP na rzecz książki wydanej przez niewielkie wydawnictwo Genius Creations. Nie bałeś się polować na ludzi-koty?

Ciernik: Żaden mutant mi niestraszny!

Pokrzywnica: A tu jest cała gromada kocich mutantów! I to na dodatek komandosów (może właściwiej byłoby: kotandosów?). Całkiem nowa opowieść o Kotach w Butach.

Ciernik: E, do bajki tej książce daleko. To near future z elementami powieści sensacyjnej. Przyznam jednak, że trochę się rozczarowałem. Opowiadania Anny Nieznaj podobały mi się bardziej niż „Błąd warunkowania”.

Pokrzywnica: Ja też spodziewałam się po tej autorce czegoś innego. Rozczarowana jednak nie jestem, raczej zdziwiona. Trzeba przyznać, że struktura tej powieści jest nietypowa.

Ciernik: Nietypowa struktura? Co masz na myśli?

Pokrzywnica: Bo to właściwie nie jest powieść, tylko raczej serial z pojedynczymi epizodami. To bym nawet jeszcze przyjęła bez wielkiego zdumienia, ale zaskoczyło mnie (i nie za bardzo mi się to podobało), że one są niedomknięte. I to w taki sposób, że ja tych powtarzających się niedomknięć nie odbieram jako celowo pozostawionych tajemnic czy otwartych zakończeń dających czytelnikowi wolność interpretacji, tylko czuję się jakby... porzucona w połowie drogi. Najbardziej to było widać w rozdziale quasikryminalnym. Czy tam w ogóle było rozwiązanie? Zauważyłam jedynie sugestie, wskazówki, ale konkretnego wyjaśnienia zagadki zabrakło. Nie było, czy nie zauważyłam?

Ciernik: Chyba nie było, bo ja też nie zauważyłem. Może będzie w drugiej części? A co do struktury: masz rację. Ja początkowo myślałem, że to jest zbiór opowiadań. Potem okazało się, że chyba jest w tym jakiś głębszy zamysł, ale ja go nie rozumiem. Czytam, ale nie wiem, po co autorka prowadzi mnie tak, a nie inaczej. Pojawiają się też jakieś zbędne odnogi od (chyba) głównej linii fabularnej, szczególnie w wątku z Dagny Olsson. Takie trochę nudne zapychacze.

Pokrzywnica: Ja myślę, że to nie zapychacze, tylko równoległy wątek, który się kiedyś połączy z głównym. To jest przecież pierwszy tom (zakończony jasnym sygnałem, że ciąg dalszy nastąpi). Ale w samodzielnych opowiadaniach Anny Nieznaj było widać, że wszystko jest dopracowane, uważnie splecione, prowadzi do czegoś. A tu są bardzo fajne pomysły, ale jakby niewyciśnięte. Nadgryzione i porzucone, jakby się autorce znudziły. Nie wiem, czy tylko przez to, czy może to wynika z jakichś innych cech narracji, ale całość wydaje mi się dziwnie lekka. Biorąc pod uwagę tytułowy problem oraz emocje, o jakich mowa, a także wyzwania, przed którymi bohaterowie stają, to wszystko nie powinno być lekkie. Jednak jest jakoś tak świeżo i przestronnie. Klimat kłóci mi się z rozwojem akcji i problematyką.

Ciernik: Nie miałem na myśli samego wątku Olsson, bo to oczywiste, że on się splecie z wątkiem Kotów, ale w jego ramach mamy zapychacze, które wybijają z rytmu i mocno spowalniają akcję, a przecież na akcji ta książka się opiera. To jednak nie jest tak straszny błąd. Gorzej, że bohaterowie są raczej słabi psychologicznie. Mamy tu wielki potencjał na bohaterów z krwi i kości, a dostajemy coś niekonsekwentnie poskładanego z kawałków Bonda, Bourne’a i komiksowych superbohaterów. Czego mi brakuje? Konfliktów! Wewnętrznych (Spójrzmy choćby na najbardziej znanego mutanta polskiej fantastyki – Wiedźmina – toż to idealny przykład tego, jakie jazdy może mieć mutant!), ale również pomiędzy bohaterami. Z jednej strony twardzi killerzy, potrafiący bez słowa zabić terrorystę i porzucić jego ciało w pokoju hotelowym, za chwilę stają się słodziutkimi chłopakami i dziewczynami. A to są przecież koty! Widział kto, żeby kocury były takie łagodne jak Tomo i Rueckner? Jeden jest klaunem, drugi jakimś prawie papciem. Dlaczego oni nie walczą o dominację nad stadem?! Kocury ciągle to robią! Łażą z podrapanymi pyskami, poobrywanymi uszami. A bohaterowie „Błędu warunkowania” poddali się babie! I ta baba, swoją drogą, zachowuje się jak obrażona nastolatka, rzucając plecaczkiem po kątach, bo mama jej nie rozumie. Relacje trochę kuleją, zarówno pomiędzy samymi Kotami, jak i pomiędzy nimi, a ludźmi.

Pokrzywnica: Ach, z tymi Kotami, to coś innego mnie dręczyło okrutnie. Bo oni tam na początku skaczą. Z poręczy czy z czegoś, w każdym razie z wysoka. No, mają te kocie geny, więc potrafią. Ale skakanie to nie tylko brak lęku wysokości i umiejętność błyskawicznego obliczenia toru lotu i odpowiedniego balansowania ciałem. To też samo ciało. Kot ma nie tylko mózg przystosowany do skakania. Ma też przystosowane łapy! I ta Sanja skacze, a ja przez cały czas myślę, jakie ona ma stopy? Bo choćby miała ekstrakoci mózg, to nic nie poradzi, mając ludzką stopę, która się do radosnych skoków z wysokości nie nadaje. Przecież ona połamie sobie kości! Ale sobie nie łamie. No to jakie ona ma stopy? Wciąż mi to nie chciało wyjść z głowy...

Ciernik: Tak, oni tam robią o wiele większe czary niż najlepsi parkourowcy, a mimo to ich ścięgna i kości spokojnie to wytrzymują. Ta kocia natura jest u nich jakaś taka doklejona i konstrukcyjnie nieprzemyślana. Przecież to wszytko musiałoby w takiej istocie utworzyć niesamowity koktajl Mołotowa, którego niestety autorce nie udało się pokazać. Nie można całości zmian zamknąć w tym, że mają niezły węch, słuch i się w siebie wtulają, śpiąc.

Kolejną rzeczą, do której muszę się przyczepić, jest niesamowicie niechlujny skład książki – niczym w jakimś SP. Mamy pomylone czcionki, manipulację światłem pomiędzy znakami, która jest widoczna na pierwszy rzut oka, w kilku miejscach dialogi zaczynają się nie od nowego akapitu, ale najgorszy błąd pojawia się na stronie 269. Nowy rozdział nie zaczyna się na nowej stronie, a jego tytuł nawet nie jest wytłuszczony i wydrukowany większą czcionką, jak inne tytuły rozdziałów, tylko wszystko leci ciągiem w ramach jednej strony.

Pokrzywnica: „Koszt współpracy transgranicznej”? A masz pewność, że to w ogóle miał być tytuł? Ja nie jestem pewna, bo spisu treści z tytułami rozdziałów w książce nie ma. Może to miała być puenta? A jakiś supergenialny tytuł nowego rozdziału całkiem wcięło? Czytelnik w tym miejscu traci orientację – to pewne. Jednak co miało być, a nie jest – wytłuszczenie czy cokolwiek innego – tego ja już nie wiem.

Ciernik: Ja się o to potykam i tracę rytm.

Pokrzywnica: Inne błędy też się zdarzają, na przykład pominięty przyimek na stronie 159: „To jest dobre pytanie: kto wiedział, że jestem szpitalu?”. Wygląda na to, że korekta była nie dość uważna.

Ciernik: A wracając do skakania Kotów: spójrz, to kolejny zmarnowany konflikt – koci umysł versus ludzkie ciało! Ehhh.

Pokrzywnica: Niby tak, ale zastanawiam się, czy my nie idziemy trochę za daleko. Czy nie próbujemy sugerować autorce, co „powinno” ją interesować i o czym „powinna” w naszym mniemaniu pisać. Może warto się bardziej skoncentrować na tym, o czym ona napisać chciała i napisała? Bo w centrum jej zainteresowania nie leżą te kocie stopy czy konflikty wewnętrzne mutanta. Ją interesuje bardzo konkretny problem: błąd warunkowania. Skutki zwierzęco-empatycznego połączenia pomiędzy tymi genetycznie zmodyfikowanymi ludźmi. Oni wiedzą, że są mutantami, ale nie to ich zajmuje (i nie to zajmuje autorkę). Ją zajmuje kwestia empatii. Z ludzkiego punktu widzenia – ta empatia jest nadmierna. Przeszkadzająca. Ale to jest też siła Kotów. Moc i przekleństwo zarazem. I podoba mi się ten problem jako centrum opowieści. Zastanawiam się jednak, dlaczego wydaje się tak dziwnie lekki. Jakby się patrzyło z daleka, przez szybę. Albo jakby czytelnikowi aplikowano nieustannie jakiś rodzaj środków uspokajających. Mamy informacje, wiemy, co się dzieje i o co chodzi, ale nie czujemy tego. Patrzymy na Koty w szpitalu psychiatrycznym, ale nie czujemy ich bólu. Dlaczego? Czy to jest techniczny błąd pisarki, czy tak miało być?

Ciernik: Chyba wiosna budzi we mnie wojownika, bo... zauważ, że tu znowu mamy fajny materiał na konflikt: kocia empatia versus ludzka egoistyczna natura. Powiem przewrotnie: jeśli ten dystans był zamierzony, jeśli tak miało być, to jest to błąd pisarki. Wszystko, co oddala nas od książki, uważam za błąd, a takie poprowadzenie bohaterów mnie od powieści oddaliło. Owszem, można poprowadzić fabułę tak, żeby czytelnik się od bohatera oddalił, ale trzeba to skompensować jakimś elementem przybliżającym. W „Błędzie warunkowania” tego nie ma.

I może zadajmy jeszcze jedno pytanie: czy dało się to wszystko opisać lepiej? Jeśli tak, to jak? Bo że jest jakoś tak za płytko – zgoda. Nieprzekonujące to wszystko jest, zupełnie jak ta dorosła kobieta rzucająca plecakiem, niczym nastolatka...

Pokrzywnica: Ale ja nie czuję, że to jest płytkie. Nawet ten plecak. Nigdy nie zachowujesz się jak nastolatek? Jak dzieciak? Sanja ma mało doświadczeń społecznych w „pozakocim” środowisku. I dręczą ją zwierzęce emocje. Ma prawo zachowywać się nietypowo, trochę jak małe dziecko. Większe prawo, niż my – niezmodyfikowani i zsocjalizowani, dojrzali ludzie – a przecież i my tak się czasem zachowujemy.

Chodzi o to, że to jest odległe, dalekie. Mam odczucie, że to oddzielenie mnie od postaci jest jakieś sztuczne, jakby siłą narzucone. Jak celowo postawiona bariera. I nie rozumiem, dlaczego ona została postawiona ani czemu ma służyć.

Ciernik: Nie wiem, czy to jest zrobione świadomie, czy nie, ale ja tego nie kupuję.

Pokrzywnica: Może to jest efekt uboczny jakiegoś rozchwiania konstrukcyjnego? Może autorka nie zdecydowała do końca, czy to ma być przygoda, sensacja, intrygi, obrazki z życia ekipy służb specjalnych (wtedy „skorupki” by nie przeszkadzały, bo chodziłoby o akcję) czy może jednak powieść psychologiczna, gdzie w centrum uwagi leżałyby problemy tych kocio-ludzkich istot, a kolejne misje ujawniałyby tylko te problemy? Coś jak „Opowieści o pilocie Pirxie” Lema?

Ciernik: Bardzo możliwe, że chciała złapać za ogon zbyt wiele srok naraz, a może problem polega na tym, że tu się zmieszały dwa zupełnie różne typy postaci i rodzaje narracji. Z jednej strony Bond – komandos, skuteczny zimny morderca, a z drugiej – psychologia i jakiś niewydarzony emo. A przecież ten klimat „Bondowski” wyszedł całkiem nieźle: autorka bez kompleksów przemierza z nami kawałek świata, od zimnej Skandynawii po gorącą Tajlandię. To jest takie fajnie współczesne podejście, nie zamykamy się w naszym polskim grajdołku, wszak mamy globalizację, świat się skurczył i to widać w powieści. Widać też dbałość o szczegóły budujące ten skurczony świat, sytuacja polityczna wydaje się bardzo wiarygodna, szczególnie gdy zerkniemy na wiadomości (Kalifat to przecież już rzeczywistość!). To całkiem trafna, według mnie, wizja bliskiej przyszłości. Mamy też intrygującą akcję, terrorystów, handlarzy narkotykami, wszystko to fajnie się o siebie ociera, jakby próbowało się związać, ale jeszcze jest trochę za wcześnie, a my obserwujemy to z ciekawością i pytamy: czy to już, zaraz się ich losy splotą? Ale potem autorka znowu wszystkich rozdziela, drażniąc się z nami. Poza tym Anna Nieznaj nie boi się zabijać „dobrych” oraz chronić „złych”, dzięki czemu uniknęła prostych komiksowych podziałów, a my możemy zadać sobie pytanie, czy aby na pewno wszystko jest takie czarno-białe, jak się na pozór wydaje. Ten zabieg z całą pewnością dodaje książce wiarygodności i stanowi jej zaletę.

piątek, 13 lutego 2015

Agnieszka Zienkowicz, „Przestraszony umysł”

Upolowane:  Agnieszka Zienkowicz, „Przestraszony umysł”, e-book

Ciernik: Mam dla Ciebie małą (ale za to straszną!) przekąskę.

Pokrzywnica: Rzeczywiście. Toż to nie książka, tylko broszurka! Straszne! Tym się nie naje nawet ptaszek!

Ciernik: Ostatnio czytaliśmy same kilkusetstronicowe tomiszcza. Pora na coś lekkiego. Jak będziesz ciągle wcinać opasłe dzieła, to będziesz taka gruba, że w końcu nie dasz rady fruwać!

Pokrzywnica: Hm. Może i racja. Daj, dziobnę w pół godzinki.

Ciernik: I jak?

Pokrzywnica: Sama nie wiem, co to właściwie jest. I dla kogo. Wiadomo, że dotyczy psychologii strachu. Ale dla tych, którzy mają jakąkolwiek wiedzę na ten temat, to jest zbiór koszmarnych uproszczeń. Z kolei dla młodych i zupełnie niezorientowanych w psychologii – może to być miejscami za trudne. Styl też jest nierówny – czasem jak dla starszych dzieci, a kiedy indziej – jak dla studentów. Poza tym ten sposób przedstawiania zagadnień… Taki „amerykańsko-naukowcowy” styl to ja toleruję tylko u bardzo utytułowanych profesorów. W ich wykonaniu to jest fajne. W wykonaniu autorki wygląda tak sobie. Chyba lepiej by było bez tych wszystkich ozdobników i zagajeń. A już zwłaszcza bez rozmaitych „jestem pewna, że wszyscy”. Ja wiem, że to chwyt retoryczny, ale... Zdarzało mi się spacerować nocą po cmentarzu i nie uważam tego za szczególnie przykre czy niepokojące doświadczenie. Więc nie wszyscy. Są gorsze, moim zdaniem, miejsca na nocne wycieczki. Na przykład niektóre kluby. Duchy są miłe i łagodne w porównaniu z napranymi typami z nożami i butelkami w łapach. Albo z pijanymi kierowcami.

Ciernik: Sporo jest w książeczce niepotrzebnych komentarzy. Na przykład: „To teraz kilka mądrych zdań o różnicach między lękiem i strachem”. Skoro są mądre, to nie trzeba tego podkreślać, a skoro nie są, to tym bardziej bez sensu pisać, że mądre.

Najbardziej jednak zirytowało mnie to, co autorka nawypisywała o narkotykach. „Nierzadko zażywanie LSD kończy się samobójstwem lub poważnym samookaleczeniem”. Wody mi odeszły, gdy to przeczytałem! Do tego momentu czytało się jako tako, ale potem nic już nie było takie samo.

Droga autorko, niezmiernie rzadko zażywanie LSD kończy się tym, o czym piszesz. Dokładasz cegiełkę do panującej w naszym kraju bezrozumnej, nienaukowej nagonki na środki, których działania nie rozumiesz. Czy wiesz, że LSD było z dobrym skutkiem stosowane w leczeniu alkoholików? Czy wiesz, że LSD i inne psychodeliki są obecnie stosowane w leczeniu depresji oraz lęku przed śmiercią u pacjentów terminalnie chorych oraz osób z zespołem stresu pourazowego (PTSD)?

Kolejny kwiatek: „Ponad 80% osób nadużywających marihuanę ma objawy depresji klinicznej”.

Droga autorko, czas wrócić na zajęcia ze statystyki i metodologii badań oraz poznać różnice pomiędzy korelacją a związkiem przyczynowo-skutkowym. To, o czym mówisz, to korelacja, a więc współzależność, a nie związek przyczynowo-skutkowy.

Prawda jest natomiast taka, że wiele osób z depresją zażywa marihuanę, ponieważ dzięki niej łatwiej radzą sobie z chorobą, nie jest zaś tak (jak twierdzisz), że zażywanie marihuany wywołuje chorobę. W tej sprawie odsyłam do kogoś bardziej kompetentnego niż ja. Profesor Vetulani. W ogóle polecam jego bloga.

Niemniej, pomimo irytacji, kilka fragmentów „Przestraszonego umysłu” mnie zainteresowało. Ciekawa była, na przykład, wzmianka o prawie domykania figur: „Jeśli jednak informacji będzie zbyt mało, by cokolwiek z tego złożyć (...), to mózg i tak zapędzi do tego ciało migdałowate. Dlaczego? Lepiej zapobiegać (walczyć lub uciekać), niż dać się zjeść przez bliżej nieokreślone monstrum”.

Pokrzywnica: Mnie zainteresowało całkiem przekonujące wyjaśnienie, dlaczego jedni lubią horrory, a inni zupełnie nie. Ty lubisz? Przeżywasz jakieś katharsis? Rozluźnienie? Ja mam tę przypadłość, o której pisze autorka – zbyt mocną pamięć epizodyczną. Mnie wystarczą codzienne wiadomości albo zdjęcie w gazecie – i już scena potrafi długo wracać błyskiem. Horror mnie spina, ale wcale nie rozluźnia, tylko te pojedyncze sceny potem wracają i wracają. Męczące to i żadnego katharsis nie przynosi. Chyba że jest to horror baaaardzo metafizyczny. Malownicze duchy ostatecznie zniosę. Psychopatów nie. Są zbyt bliscy rzeczywistości.

Ciernik: Tylko jeden horror porył mnie tak, że nie mogłem spać przez dwie noce. I to nie jest ściema. „Blair Witch Project”. Reszta mnie albo śmieszy, albo wzbudza obrzydzenie.

Pokrzywnica: To jak w końcu z tym „Przestraszonym umysłem”? Spełnia oczekiwania? Jest tym, czego się spodziewałeś?

Ciernik: No, cóż. Myślałem, że dowiem się czegoś nowego, a tu jednak większość informacji była dla mnie oczywista. Spodziewałem się też, że będzie więcej przykładów – książek, filmów – że autorka będzie opisywać zagadnienia, odnosząc się do konkretnych pozycji. Trochę mi tego brakowało.

Ale nie byłbym zbyt surowy w ocenie tej książeczki. Niby mówi o tym, o czym wszyscy wiemy, ale... Natura strachu i lęku jest taka, że gdy nam się one włączą, to przestajemy logicznie myśleć, a „Przestraszony umysł” jest trochę jak te motywacyjne mantroprzypominajki krążące po sieci. Nigdy nie wiemy do kogo ta książka trafi i na jakim etapie życia ta osoba będzie – może właśnie jej w tym konkretnym momencie przyda się przypomnienie, że strach, który odczuwa, który ją paraliżuje, jest uczuciem znanym wszystkim ludziom, i że matka natura nas w niego wyposażyła dla naszego dobra, ale czasy są takie, że bywa on nieadekwatny do sytuacji i nie trzeba się mu poddawać. Jednak jeśli akurat polujemy na mamuta (stoimy przed jakimś trudnym wyzwaniem, wyborem), to normalne, że się boimy. W zarządzaniu strachem pierwszym etapem jest uświadomienie go sobie. I ta książka może w tym pomóc. Pozwala odbiorcy, żeby sobie uświadomił swój strach i postawił go w odpowiednim miejscu, gdzie nie będzie za bardzo przeszkadzał. Takie proste przypominajki bywają przydatne w wielu momentach życia.

wtorek, 3 lutego 2015

Konkurs na Blog Roku 2014

 

Pokrzywnica: Pamiętasz, jak w zeszłym roku braliśmy udział w konkursie na Blog Roku?

Ciernik: Jasne. Fajnie było. A pamiętasz te żółte kulki?

Pokrzywnica: Pewnie! Wystartujemy znów?

Ciernik: A nie jesteśmy na to zbyt leniwi?

Pokrzywnica: Chyba jesteśmy. Ale to nic. Wystartujmy w kategorii: Najbardziej Leniwy Blog Roku 2014!

Ciernik: Nie ma takiej. Znalazłem tylko: Literackie i kulturalne.

Pokrzywnica: Hm. Literaccy to my, owszem, jesteśmy, ale czy wystarczająco kulturalni?

Ciernik: Ależ oczywiście!

 

I wystartowaliśmy. A teraz wszystko w Waszych rękach!

Jeśli chcecie zagłosować na kulturalnego Leniwca Literackiego, możecie to zrobić, wysyłając SMS o treści: J11416 (nie mylić z J23!) na numer: 7122.



Możecie również zagłosować na naszą dyskusję o „Chińskim maharadży” Wojtka Kurtyki zgłoszoną w kategorii: Tekst roku. SMS o treści: T12172 na numer 7122.



Koszt SMS-a wynosi 1,23 zł. brutto.

Dochód z SMS-ów zostanie przekazany Fundacji Dzieci Niczyje pomagającej dzieciom – ofiarom przemocy. Można głosować także na inne ciekawe blogi. Zachęcamy!

Głosowanie będzie trwało do 10 lutego 2015, do godziny 12.00.

 

niedziela, 1 lutego 2015

Aleksander Kowarz „Samemu Bogu chwała”

Upolowane:  Aleksander Kowarz „Samemu Bogu chwała”, e-book

Pokrzywnica: Zauważyłeś, że takie zdobycze trafiają nam się stosunkowo rzadko? Literatura typowo rozrywkowa. I co Ty na to?

Ciernik: Nie jest to jakieś szaleństwo, ale nie odrzuca. Nawet byłem ciekawy, co będzie dalej. Sprawnie poprowadzona fabuła. Ale błędów sporo.

Pokrzywnica: Tak, to całkiem ciekawa powieść sensacyjna w kostiumie fantastyczno-postapokaliptycznym. Wciąż coś się dzieje, akcja pędzi, nudno raczej nie jest. Podoba mi się, że postacie są traktowane bardzo sprawiedliwie – wszyscy są tyleż szlachetni, co paskudni. Stron konfliktu jest kilka, a każda z postaci ma jakieś sensowne motywy, każdą można zrozumieć, nawet jeśli popełnia zbrodnie. Nie ma tu głębokiej psychologii, ale też nie jest ona szczególnie potrzebna. Chodzi bardziej o dzianie się, o wydarzenia, które składają się w całość, którą da się czytać. Tylko ten brak korekty! Błędy powalają! „Wzdłuż i wrzesz” albo „wywarzyć drzwi”. Rety!

Ciernik: Główny bohater, Ateron Kern, też mi się średnio podoba. Jakoś mało w nim mięsa. Wygląda jakby powstał wyłącznie po to, żeby można było zaprezentować świat. Inne postacie mają ciekawsze, mniej wydumane problemy niż on.  Protagonista, który ani razu nie staje przed żadnym poważnym wyborem? Dziwne. Nie przechodzi żadnego testu, czy to człowieczeństwa, jak inni bohaterowie, czy choćby męstwa. Jest tępym naiwniakiem, który wykonuje rozkazy i obraca się jak chorągiewka tam, gdzie akurat wiatr zawieje. Nawet decyzja przejścia z Gwardii do Inkwizycji nie jest jego decyzją, tylko wyrokiem losu/Boga. I tak przez całą książkę. A przecież można było poprowadzić to tak, żeby Ateron miał dylemat, komu zaufać: Gideonowi czy Christopherowi. Ale nie, on przechodzi do kolejnego obozu, gdy poprzedni go wykorzysta. Mamy więc pokaz martyrologii w wykonaniu ofiary manipulacji, ale nie mamy dylematów głównego bohatera ani napięcia z nimi związanego.

Pokrzywnica: Mnie nie podobały się Brownowate idee: Jezus miał dzieci, jego potomkowie żyją, bla bla. Nudne to już. Za to fantazja na temat nowej wojny chrześcijaństwa z islamem – interesująca i na czasie. A do tego heretycy. I to wszystko bez łatwych ocen i osądów. Każdy z bohaterów ma swoje racje. Każdy ma też coś za uszami. Nie znajdziemy tu prostych podziałów na czarne i białe, dobre i złe. Nie mamy pojęcia, komu kibicować – i to jest niewątpliwy atut tej powieści.

Ciernik: Wszyscy mają motywy, powody i racje, a efektem jest wojna, klęska i rzeź. W dzisiejszych czasach trudno pisać SF. Świat pędzi tak szybko, że coś, co dzisiaj wydaje się przełomowe, po wydaniu książki za pół roku może okazać się czymś zupełnie zwyczajnym. Albo kompletną pomyłką. Trudno nadążyć, szczególnie w przypadku wizji near future. Hardkorowe SF już w ogóle nie wchodzi w rachubę, bo ze względu na poziom skomplikowania dzisiejszej nauki, autor musi mieć doktorat, żeby coś przyzwoitego napisać, a czytelnik – żeby czytać to ze zrozumieniem. Zostaje więc historia alternatywna lub coś, co zaprezentował autor – pomieszanie post-apo ze średniowieczem. Odpada mnóstwo problemów technologicznych, a więc pułapek związanych z niecelnym strzałem w przyszłość. Ten zabieg pozwolił Kowarzowi ominąć takie pułapki i skupić się na wizji społeczno-religijnej.  A właściwie tylko społecznej, bo przecież katarzy już byli. Templariuszy naprawdę oskarżano o kontakty z muzułmanami, a nawet ze sławnym Starcem z Gór i jego sektą prototerrorystów, morderców i samobójców – Hasziszinów. Zostaje więc wizja społeczeństwa przyszłości. Wiarygodna?

Pokrzywnica: Nie wiem. Powrót Inkwizycji w takiej formie jak w „Samemu Bogu chwała” wydaje się w pierwszej chwili nieprawdopodobny, ale czy nazizm lub stalinizm wydają się prawdopodobne? A były. I to nie tak dawno. Nie mogłam się opędzić od takich skojarzeń, patrząc na sposób działania Kościoła przedstawiony w powieści. Bardziej mi to właśnie przypominało historię najnowszą niż średniowiecze. Ze średniowiecza są tam przecież tylko mity. I to te dosyć popularne, więc zniekształcone.

Ciernik: Nie tylko mity, ale też totalna potrzeba sterowania społeczeństwem, a nawet myślami ludzi. To typowo inkwizytorskie podejście. Zero tolerancji dla inności.

Pokrzywnica: Ale to też znamy z historii najnowszej.

Ciernik: Ale średniowiecze jednak było troszkę wcześniej!

Pokrzywnica: Zaraz… Ty naprawdę wierzysz, że tak wyglądało średniowiecze? Jak w tej książce? Że Aleksander Kowarz odtworzył tu średniowieczne myślenie i dodał jedynie nowinki technologiczne? Bo ja uważam, że nie. Bardzo nie. Myślenie jest na wskroś nowoczesne, moim zdaniem. Tylko symbole mają coś wspólnego ze średniowieczem, ale i te zostały tu użyte już po przemieleniu przez popkulturową maszynkę, więc to są bardziej takie plastikowe ikonki, niż prawdziwe symbole czegoś istotnego.

Ciernik: Może nie tyle odtworzył średniowieczne myślenie, co raczej wyobrażenie o tym, jak ono wyglądało. Być może jest to uproszczone i popkulturowe wyobrażenie średniowiecza i Inkwizycji, ale nawet nie o to chodzi. Różnica jest taka, że to religie karzą ludzi za myślenie, a nie systemy totalitarne. Systemy totalitarne karzą za szerzenie poglądów niezgodnych z obowiązującą linią, ale myśli w zasadzie zostają prywatne. Tak długo, jak długo się nie materializują, systemów totalitarnych to nie obchodzi. Natomiast religijne systemy totalitarne, to co innego. One na złe, grzeszne, nieprawomocne myśli nie pozwalają. I to tutaj widzę różnicę.

Pokrzywnica: Oj, Orwell by się z Tobą kłócił. A nie sądzisz, że znane nam systemy totalitarne nie robiły tego wyłącznie dlatego, że podchodziły do tematu pragmatycznie i wiedziały, że takiej możliwości nie ma? A w książce jest. Jeden z elementów fantastycznych to technologia, która umożliwia śledzenie myśli. A gdyby naprawdę istniała, to co? Tylko Kościół byłby nią zainteresowany? Nie wierzę. Każdy monarcha, każdy rząd chciałby mieć taką władzę.

Ciernik: I religie ją mają. To właśnie w tym miejscu systemy religijnej opresji wygrywają z totalitaryzmami. Te drugie nie osiągnęły tego, co udało się pierwszym. Religie zaszczepiają ludziom  wroga wewnętrznego, totalitarne – tylko zewnętrznego. Wierzyć, że samemu się jest grzesznym, jest trudniej, niż wierzyć, że sąsiad jest grzeszny. Systemy religijnej opresji w sposób niesamowicie umiejętny wpoiły swoim wiernym, że są z gruntu źli, nieodpowiedni, winni. Wystarczyło wykorzystać fakt, że wszyscy czasami czujemy, że coś ze światem i z nami jest nie tak. Użyto tego przeciwko nam, czy to w postaci konieczności „dźwigania” grzechu za sam fakt urodzenia (grzech pierworodny), czy za sam fakt posiadania ciała (jak w gnostycyzmie, gdzie materię uważa się za zło), czy postrzegania świata w sposób nawykowy (karma we wschodnich systemach).

Pokrzywnica: A jak Ci się podoba koncepcja elektronicznego Papieża? Według mnie jest ciekawa – strateg idealny i sędzia idealny – żadne uczucie nie zakłóci jego bezstronności, będzie się kierował w osądach i decyzjach wyłącznie zgodnością z doktryną... Brrr!

Ciernik: Taki Papież przecież wciąż działa – to zaszczepiony w nas bezlitosny sędzia, przed którym nic się nie ukryje. A Papież SI faktycznie zerojedynkowo wykonywałby wyroki zgodnie z algorytmem dziesięciu przykazań. Masz rację, Stalin też pewnie chciałby mieć coś takiego, ale głównie z powodu własnej paranoi, a nie „wyższej sprawy”.

Pokrzywnica: Jeśli dobrze się przyjrzeć, to w ludzkich społeczeństwach wszystkie „wyższe sprawy” okazują się jednak ostatecznie „niższymi sprawami” – tak przynajmniej wygląda to w powieści Aleksandra Kowarza. Trzeba autorowi przyznać, że stworzył interesującą hybrydę: i średniowiecze, i postapokalipsa, i fantastyka społeczno-religijna, i nowe technologie  – a wszystko razem składa się na powieść sensacyjną. I jakoś się ten cały mix smaków trzyma razem w jednym rozrywkowym torcie. Gdybyż tylko jeszcze na śmietance, czyli korekcie, nie oszczędzał!