niedziela, 27 lipca 2014

Piękna bestia

Zwierzęce zabawy literackie: Piękna bestia

Stwórz własną bestię: groźną i demoniczną, ale zarazem piękną i fascynującą. Pokaż ją w działaniu.

Limit znaków: 7000. Jeśli chcesz, możesz przysłać nam swój tekst o pięknej bestii – jeśli nam się spodoba, opublikujemy go w dziale Zwierzęce zabawy literackie.

pokrzywnica(małpisko)leniwiecliteracki.pl

piątek, 18 lipca 2014

Niedźwiedź Baribal poluje na sekrety Ciernika i Pokrzywnicy

Baribal: Witajcie, Cierniku i Pokrzywnico. W imieniu moim, niedźwiedzim, jak i wszystkich zwierząt z literackiej dżungli, życzę Wam wszystkiego najlepszego z okazji pierwszej rocznicy istnienia Leniwca!

Pokrzywnica: Dziękujemy! Rozgość się, Baribalu!

Baribal: Nie przybyłem tu jednak tylko po to, by składać życzenia. Bez owijania w związki frazeologiczne: interesuje mnie wszystko to, co czytelnicy Leniwca chcieliby wiedzieć, ale wstydzili się zapytać.

Ciernik: Nie, no co Wy! Nie wstydźcie się!

Baribal: Zazwyczaj pierwsze pytanie w wywiadzie dotyczy przeszłości, początków, źródeł. Ja jednak chcę porządek odwrócić i spytać o przyszłość. Jakie plany ma Leniwiec na nadchodzące miesiące i lata? Macie już rozpisany projekt podboju świata czy raczej chwytacie dzień z epikurejską radością?

Ciernik: Ja chwytam dzień, tak jak rozwielitki w moim stawie. Od planów jest Pokrzywnica. Ona ma ich z osiemdziesiąt na każdą okazję.

Pokrzywnica: Z epikurejską radością podbijamy… e, nie. Z epikurejską radością dajemy się podbijać. I potem się zastanawiamy, czy czujemy się dostatecznie podbici, czy jeszcze nie.

Baribal: Jasne. Ktoś planuje podbój świata, by oglądać rozwielitki mógł ktoś. A jak wyglądają zwyczaje łowieckie w Waszym zakątku dżungli? Czaicie się jak Eskimos nad przeręblem, czy może aktywnie szukacie swych zdobyczy?

Ciernik: Polowania wyglądają podobnie jak próby podboju świata. Czasami ofiara nawinie się sama, czasami musimy się nieźle nachodzić, czaić się cierpliwie całymi dniami, a i tak nie zawsze uda się złowić coś odpowiednio kalorycznego.

Pokrzywnica: Każdy łowca ma swoje sposoby. Ja rzucam się na to, co wyda mi się z jakiegoś powodu interesujące. A te powody są przeróżne: czasem zachęci mnie opis w księgarni (nie powinien być zbyt gładki i sztampowy, musi w nim być coś oryginalnego) czasem opinie na Lubimy Czytać (lubię, kiedy są sprzeczne, jeżeli jednemu odbiorcy książka się podoba, a innemu zupełnie nie, to nabieram ochoty, żeby sprawdzić i wyrobić sobie własne zdanie). Niekiedy zaintryguje mnie udostępniony darmowy fragment, a kiedy indziej znam już jakieś utwory danego autora i jestem ciekawa, co tym razem wymyślił. Z tego powodu lubię też antologie – jeżeli ktoś zamieścił opowiadanie w antologii i ono mi się podobało, to są duże szanse, że zaryzykuję kupno jego książki. Jestem pamiętliwa. Nazwiska tych autorów, którzy zrobili na mnie wrażenie, zostają mi w głowie na długo.

Ciernik: Tak. Opisy książek to ważna sprawa. Ja jeszcze zwracam uwagę na tematykę, musi mi być jakoś bliska, albo na odwrót – totalnie mi obca. Z tym, że w drugim przypadku Pokrzywnica nie zawsze chce się zgodzić na konsumpcję takiej zdobyczy. Może to i dobrze, bo nigdy nie wiadomo, czy z takich lektur wynieślibyśmy coś pozytywnego, a przecież czas nie jest z gumy.

Baribal: Cenicie sobie różnorodność i swobodę. Dietę, jak zauważyłem, też macie różnorodną. E-booki, antologie, self-publishing...

Ciernik: Pewnego razu upolowaliśmy nawet słuchowisko!

Baribal: A czy są jakieś kąski, po które sięgacie z największą przyjemnością? Jeśli tak, to co Wam w nich najbardziej smakuje?

Ciernik: Mój dziadek zwykł mawiać niezbyt ładnie: w dużej ilości nawet czekolada może zbrzydnąć, a co dopiero (i tutaj wstawiał nieładne słowo, ale każdy chyba może użyć własnego zamiennika). I chyba mnie też zaszczepił to podejście, ponieważ mnie najbardziej cieszy płodozmian. Ale zauważyłem jedną rzecz: ciągnie mnie do fantastyki. Jakoś podejrzanie często szukam w tych rejonach. Jednak z przykrością muszę przyznać, ze w większości przypadków czuję się rozczarowany fantastycznymi pozycjami, które upolujemy. I wtedy zwykłem pytać sam siebie: dlaczego mnie do tego ciągnie? Czy to nie jest tylko tęsknota za czasami młodości, gdy fantastyki czytało się dużo? Wydaje mi się, że tak. Na szczęście Pokrzywnica proponuje bardzo urozmaiconą dietę.

Pokrzywnica: Mamy dział Smakowite Kąski i tam umieszczamy na liście te książki, które nam się najbardziej podobały. Zauważyliśmy jedną prawidłowość: jeżeli autor pisze o tym, co mu naprawdę leży na wątrobie, tkwi cierniem w sercu, drąży mózg i wypełnia życie, to pisze dobrze. Oczywiście musi mieć odwagę, bo to musi być pisanie uczciwe. I musi mieć chociaż jakieś podstawy warsztatu, dysponować środkami, żeby to przekazać. Ale wtedy, obojętnie czy to jest tradycyjnie wydana książka, czy dzieło selfpublishera – jest to ciekawe, coś zostawia nam, odbiorcom – w umyśle, w sercu. To jest grunt: pisać o tym, co danego autora naprawdę porusza do kości. My na to mówimy: pisanie flakami.

Ciernik: Tak. Pisanie o pasji, pisanie o tym, co boli lub cieszy, pisanie które zbliża do jakiejś prawdy o człowieku, takie, w którym czytelnik może zobaczyć sam siebie – to nas kręci. Natomiast nie kręcą nas zręcznie napisane fabułki. To stanowczo za mało. Podejrzewam, że przeciętnemu czytelnikowi to może wystarczyć, ale jeśli ktoś prowadzi bloga o książkach, to same fabułki szybko się nudzą.

Pokrzywnica: Ta „fabułkowatość” może być zresztą źródłem Twego, Cierniku, rozczarowania fantastyką. Bo prawdziwa fantastyka też musi kryć w sobie tę prawdę o człowieku, inaczej staje się czystą rozrywką – bawi, ale nie porusza, nie skłania do refleksji. Zabawa jest, owszem, fajna, ale najlepiej, jeśli oprócz zabawy jest jeszcze coś.

Ciernik: Oczywiście, że tak. Ale w ramach SP na prawdziwą, dobrą fantastykę bardzo trudno trafić. Najwięcej jest dzieł pisanych przez młodych, niezbyt oczytanych ludzi, którzy nie mają zbyt wiele do powiedzenia, a jeśli mówią, to za pomocą filmowych obrazów, klisz i skrótów.

Baribal: Mam nadzieję, że w swoich przyszłych łowach napotkacie jak najwięcej takich smakowitych flaczków. Z tego, co miałem okazję u Was czytać, różnie jednak z poziomem bywa. Przejdźmy jednak do aktu konsumpcji, gdyż każdy Wasz posiłek nie jest jedynie daniem, ale wręcz ucztą, z całą socjologiczną otoczką. Dzielicie się upolowaną zdobyczą i uzupełniacie dyskusją miedzy sobą. Z czego narodziła się taka idea literackiego spożycia?

Ciernik: Narodziła się z naszych rozmów. My często tak ze sobą rozmawiamy na różne tematy. Pewnego dnia zaczęliśmy się zastanawiać, dlaczego ludzie już nie rozmawiają o książkach, dlaczego te rozmowy zostały sprowadzone do wymiany suchych informacji: podobało się, fajne, słabe… Dlaczego ludzie boją się mówić o tym, co im dana książka zrobiła, jaką strunę w nich poruszyła? Poczuliśmy, że my chcemy tak rozmawiać, że się nie wstydzimy, i że w tym tkwi nasza siła.

Pokrzywnica: Dodam jeszcze jedno: my się bardzo od siebie różnimy. Mamy odmienne poglądy właściwie na wszystko. Odmienne przemyślenia, inne temperamenty, inne doświadczenia. Właściwie jesteśmy parą przeciwieństw (od płci zaczynając, a na indywidualnych upodobaniach kończąc). Zgadzamy się właściwie tylko w jednym: że różnorodność jest dobra, że dyskusja, dzielenie się obserwacjami z różnych punktów widzenia – to jest wartość. Jest w tym życie, energia, rozwój i wiedza. I to jedno podobieństwo wystarcza, żeby chciało nam się rozmawiać, czytać to samo i zastanawiać się: Ciekawe, co też mój blogowy partner o tym sądzi?

Baribal: Czyli można powiedzieć, ze forma wyrosła organicznie z wymiany opinii na temat czytanych tekstów, literatury w ogólności. Swoją drogą, ja tak wyraźnie tych przeciwieństw w Waszych konsumpcyjnych dialogach nie widzę. Być może to właśnie przez tę magiczną moc rozmowy, która sprawia, że różnice między ludźmi się zacierają. Odmienne opinie jednak rzeczywiście się zdarzały. Czy macie w pamięci taki przypadek, gdy Wasze zdania na temat jednego tekstu były diametralnie różne?

Ciernik: Był jeden taki tekst. Mnie się podobał bardzo, Pokrzywnicę odrzucał. Nie znaleźliśmy  płaszczyzny porozumienia. Dyskusja nie została opublikowana.

Pokrzywnica: Nie została opublikowana, ale nie ze względu na różnicę zdań, bo to akurat było rewelacyjne – wyszedł nam naprawdę wspaniały, ognisty spór. Nie opublikowaliśmy jej z innych względów, pozaliterackich.

Ciernik: A tak przy okazji: pamiętasz, jak się ta książka nazywała? Bo w sumie możemy ją polecić. Może kogoś zainteresuje, to kawał dobrej lektury.

Pokrzywnica: No, nie wiem, czy ja bym ją chciała polecać. Ale niech będzie: podam tytuł i nic więcej nie powiem. Nabieram wody w dziób. To było „Pod prąd” Krzysztofa Jaworskiego.

Baribal: To dopiero zachęta dla czytelników! Rozmowy o tekstach i ogólnie wydobywanie ich z morza wydawniczych bytów jest bez wątpienia Waszym głównym celem. Pamiętajmy jednak, że oprócz łowów i pracy, ważna jest też zabawa.

Na blogu prowadzicie, oprócz dyskusji, także zabawy literackie, drobne okazje do ćwiczenia warsztatu, lub po prostu rozwinięcia pewnego pomysłu. Jak się narodziła ta idea?

Pokrzywnica: Szczerze? Chcieliśmy mieć trochę oddechu. Dla siebie, dla czytelników. Od czasu do czasu coś innego. Wiesz, różnorodność...

Ciernik: A kto wie, być może ze Zwierzęcych Zabaw powstanie kiedyś coś więcej. Myślimy o tym.

Baribal: Droga Pokrzywnico, poruszyłaś tu ważką kwestię, która mnie zainteresowała: ile czasu zajmuje Wam przygotowanie nowego wpisu? Lektura, dyskusja, przygotowanie materiału do posłania w świat?

Ciernik: Z oczywistych względów lektura zajmuje najwięcej. W natłoku spraw i zainteresowań nie zawsze łatwo znaleźć na nią czas. Sama dyskusja trwa krótko, tak jak i późniejsza obróbka tekstu. Jeśli wszystko idzie zgodnie z planem, zamykamy się w tydzień.

Dodam, że przy niektórych pozycjach sporo czasu zajmuje mi wyłuskanie tego, co we mnie one poruszyły. Czuję, na przykład, że książka czegoś ważnego dotknęła, ale nie do końca wiem czego i z jakiego powodu. Wtedy taki tekst trochę błądzi po moich zwojach mózgowych, aż w końcu nastąpi odpowiedni błysk: AHA!

Pokrzywnica: Najtrudniej bywa z e-bookami selfpublishingowymi, bo tam czasem jest tyle błędów, że trudno przez nie przebrnąć. Dlatego wciąż dopominam się o redakcję i korektę, bo na tym selfpublisherzy często oszczędzają, a błędy bardzo przeszkadzają w czytaniu. Naprawdę bardzo. Do dyskusji siadamy, kiedy oboje czujemy się gotowi, czyli mamy jakieś przemyślenia i wyrobione zdanie o książce, ale zdarza się, że dyskusja się rozwija i rozwija, i potem musimy ciąć, bo zrobiłby się kilometrowy wpis.

Baribal: Wynika z tego, że czasem i ofiara potrafi się przyczaić i dziabnąć triumfującego, zdawałoby się, drapieżnika! I nie mam tu na myśli stawania w gardle wywołanego niedoborami redakcji i korekty. Chodzi raczej o ukryty w tekście pazur, który potrafi drasnąć w najmniej spodziewanym momencie.

Ciernik: Bywa, że książka zaskakuje. Na początku wydaje się, że nic specjalnego w niej nie ma, ale w dyskusji rozmówca zaczyna przed nami odsłaniać jakieś zupełnie nieznane krajobrazy, szczegóły, których nie zauważyliśmy i… mamy wtedy ochotę przeczytać jeszcze raz, na nowo.

A czasami lektura pozwala na fajne dryfy w inne tematy, wtedy dyskusje bywają naprawdę dziwne i potem mamy twardy orzech do zgryzienia, jak je przyciąć i co zostawić.

Dlatego namawiamy wszystkich, żeby dyskutowali, zamiast kisić się w swoich wygodnych światopoglądowych i intelektualnych beczkach! Książki są po to, żeby o nich rozmawiać!

Baribal: To prawda. Rozmowa wyciska z tekstu więcej niż sama lektura.

A ja chciałbym wyciągnąć z Was jeden sekret: dlaczego jesteście właśnie Ciernikiem i Pokrzywnicą? Skąd właśnie te zwierzęta jako Wasze awatary? Swoje zwyczaje i cechy ładnie opisujecie na stronie, ale ja chciałbym poznać ducha, który stał za takim wyborem.

Pokrzywnica: Cóż, z charakteru naprawdę przypominam tego ptaszka. Szperam, buszuję w wysokiej trawie, lubię smakowitą, soczystą literaturę. Ale larwą też nie gardzę. Nigdy nie wiadomo, co z niej wyrośnie. Przecież nawet najpiękniejszy motyl był kiedyś niepozorną poczwarką!

Ciernik: A ja nie powiem!

Baribal: Jaki obraz tekstów wydawanych własnym sumptem maluje się przed Waszymi oczyma na podstawie doświadczeń? Czy jest to światek piszących flakami, którym zabrakło dobrej opieki redakcyjnej, czy może większość stanowi klisza? A może jest jeszcze zupełnie inaczej?

Pokrzywnica: Często słyszy się powtarzane bezrefleksyjnie: selfpublishing to nic dobrego. Chcieliśmy się przekonać, czy to prawda. I okazuje się, że to nie jest do końca prawda. Bywają, owszem, zdobycze niejadalne. Ale od czasu do czasu trafiają się naprawdę niezłe książki wydane w ten sposób. Nie warto ufać bezkrytycznie obiegowym sądom, ale sprawdzać samemu. Problem jednak w tym, że czytanie selfpublishingu to jest jazda po bandzie. Możesz trafić na coś, co nie broni się pod żadnym względem, a możesz kupić pełnowartościową książkę, która w niczym nie ustępuje tym wydanym tradycyjnie. Na przykład „Kosowo” Edyty Niewińskiej – dobrze napisana i dobrze zredagowana współczesna powieść obyczajowa, która naprawdę daje do myślenia. „Mężczyźni bez przyczepności” Marcina Osikowicza – na pozór zbiór anegdotek o jeżdżeniu na motorze dla hobbystów, a tak naprawdę – świetna powieść o byciu mężczyzną w dzisiejszym świecie. Albo Krzysztof Bielecki i jego „Defekt pamięci” – aż trudno w skrócie opowiedzieć, co to za książka, ale robi z mózgiem czytelnika przedziwne rzeczy. Albo rozmaite przedsięwzięcia literackie wydawnictwa (absolutnie nietradycyjnego) Pies Łańcuchowy... To, co można wyszperać poza tradycyjnym obiegiem, bywa naprawdę bardzo różne, niekiedy przerażająco słabe, niekiedy rewelacyjne.

Ciernik: Największą siłą i zarazem największą słabością SP jest jego... zróżnicowanie. Tam jest dosłownie wszystko! Ale z tego powodu przedzieranie się przez te propozycje to istna męczarnia. Są platformy SP na widok których dostaję mdłości. Na przykład znalezienie czegokolwiek sensownego na wydaje.pl to niesamowite szczęście. Przekopanie tych ton gruzu jest cholernie czasochłonne. Ale taka jest idea SP, więc chyba nie da się tego uniknąć.

Pisanie flakami samo w sobie nie jest ani wadą, ani zaletą. Można pisać głową, na zimno, i na pewno takie pozycje również znajdą swoich oddanych fanów. Pewien autor powiedział kiedyś: pisz flakami, poprawiaj głową. Właśnie tego ostatniego brakuje większości pozycji SP. Ale ja nie jestem aż tak drobiazgowy w tej kwestii, mnie te błędy aż tak bardzo nie rażą, jak Pokrzywnicę. Jeśli książka złapie mnie za serce bądź za jaja, nie zwracam uwagi na literówki a nawet babole mi nie przeszkadzają. Najgorzej, kiedy treść jest byle jaka, a do tego mamy jeszcze błędy. I takich pozycji jest niestety większość. Ale też nie oszukujmy się: w książkach wydawanych przez wydawnictwa wcale nie jest dużo lepiej. W epoce ciągłego cięcia kosztów książki wydawnictw mają coraz więcej błędów, oszczędza się na okładkach (jakiś czas temu pewna blogerka zrobiła zestawienie książek z tymi samymi okładkami – robi wrażenie). A treść? No cóż, jak dla mnie, jest tak sobie.

Baribal: W dyskusjach na temat wydawania często pojawiają się bardzo ostre zarzuty wobec SP. Wygląda jednak na to, że problem kryje się bardziej w nadprodukcji tekstów, w ilości stron, znaków i liter, przez które trzeba się przekopać, żeby dotrzeć do czegoś wartościowego.

Ciernik: Tak, problem w ilości. Ale tutaj właśnie zjawiamy się my! Znamy ścieżki w tej dżungli!

Baribal: Być może to kwestia istnienia wydawnictw SP, które zwyczajnie oszukują swoich klientów, może wchodzą w grę inne czynniki ludzkie, ale SP nie ma dobrej prasy.

Ciernik: To dwie różne sprawy. Nie ma czegoś takiego jak wydawnictwa SP. SP to zaledwie platformy wydawnicze. One niczego nie obiecują, więc o oszustwie nie ma mowy. No, chyba że masz na myśli dosyć bandycki procent, jaki pobierają za to, że możesz swój (podkreślam to słowo, bo te platformy biorą to, co im dajesz i w to nie ingerują) produkt wystawić w ich platformie. Zazwyczaj biorą za to 50%.

Drugą sprawą są wydawnictwa w rodzaju POD. Te często obiecują gruszki na wierzbie oraz wymagają od autora sporego wkładu finansowego za to, że wydrukują mu na przykład 300 egzemplarzy książki, po czym go z nimi zostawią.

Baribal: Cóż, życzę Wam zatem udanych polowań, samych świetnych tekstów do omawiania i rosnącego zbioru aktywnych użytkowników.

Ciernik: Dzięki! I dzięki za to, że przyczłapałeś w tak duszny dzień do naszego legowiska!

Baribal: Nawiedzenie Waszego legowiska było dla mnie przyjemnością. Najważniejsze, że spędzając z Wami czas na miłej rozmowie, nie wyświadczyłem Wam niedźwiedziej przysługi.

Pokrzywnica: Dziękujemy. Wpadnij jeszcze kiedyś! Uwielbiam gadać z Niedźwiedziami!

niedziela, 13 lipca 2014

Marcin Osikowicz „Dawca”

Upolowane:  Marcin Osikowicz „Dawca”, e-book

Pokrzywnica: Umiesz pływać pod prąd?

Ciernik: Jasne!

Pokrzywnica: A pod prąd strumienia czasu?

Ciernik: Też. Tylko muszę się trochę bardziej skoncentrować.

Pokrzywnica: Pamiętasz, co czytałeś rok temu?

Ciernik: Tak, ale tylko te lepsze pozycje.

Pokrzywnica: Tak, to już rok! „Mężczyźni bez przyczepności” to była pierwsza książka, jaką omówiliśmy na Leniwcu. Z okazji rocznicy postanowiłam zapolować na wcześniejsze dzieło Marcina Osikowicza, debiutanckiego „Dawcę”.

Ciernik: „Dawca” jest słabszy niż „Mężczyźni bez przyczepności”, ale i tak całkiem niezły. Przede wszystkim jest to zbiór opowiadań, a nie powieść, i jako taki, jest dosyć nierówny.

Pokrzywnica: Pierwsze kiełki tego, co się potem tak ładnie rozwinęło w „Mężczyznach…” już tam widać, choćby zdania takie jak to: „Uliczne sygnalizatory mają wieczorem barwę uciskającą ośrodek nostalgii”. Coś pięknego!

Ciernik: Moje ulubione: „Potem jechałem gdzie bądź, byle nie dojechać zbyt szybko, bo na końcu nie było niczego poza brakiem”. Spodobało mi się ze względu na bezlitosny przekaz, szczerość bohatera wobec samego siebie. Często spotykam się z myśleniem, że pasja motocyklowa to jakaś ucieczka. Autor rozbija tę iluzję: nawet na najszybszej maszynie przed niczym naprawdę ważnym nie uciekniesz i niczego naprawdę ważnego nie dogonisz.

Albo to: „Jednak gra komputerowa ma się do motocykli jak sen do jawy. Nie ma bardziej sprzecznych idei niż ułuda życia i realność śmierci”. To się trochę łączy z tym poprzednim zdaniem. Niektórzy myślą, że motory to tylko zabawka dla facetów przechodzących kryzys wieku średniego. To nie tak.

No i jeszcze to: „Nie przeczuwała, że lęk, który podszedł jej do gardła w to słoneczne czerwcowe popołudnie, już nigdy nie odejdzie”. Bardzo proste, konkretne zdanie, dzięki któremu poczułem lęk tej matki. Lęk, który nigdy już miał jej nie opuścić.

Pokrzywnica: Mnie bardzo utkwił w pamięci ten fragment, gdzie jest mowa o potrąceniu rowerzysty. Wydaje mi się, że ten lęk, niewypowiedziany wprost, jest znacznie mocniejszy, niż strach przed własną śmiercią. Wydaje się, że możesz umrzeć jest jakoś oswojone. Istnieje jednak także drugi lęk i dla niego nie ma akceptacji: możesz zabić. Ofiara wypadku popełniła błąd, zignorowała czerwone światło. Większość świadków, z wyjątkiem jednej kobiety, oskarża motocyklistę. Motocyklista nie mówi nic. Nie zna słów, którymi mógłby się bronić. Nie chce się bronić. Oddaje głos tym świadkom. Ten fragment przypomina bardziej synopsis niż prozę – w „Dawcy” widać zresztą scenariuszowe ciągoty autora. Ale opowiadanie zatytułowane „Krótki scenariusz na VHS” zupełnie na mnie nie podziałało. Natomiast „Zły dzień”, czyli ta relacja z wypadku,intensywnie uderza w emocje, po części dlatego, że została opowiedziana właśnie tak, jakby z bezstronnej kamery, z milczącym bohaterem. Bo on tej myśli oswoić nie potrafi – że może zdarzyć się tak, że zabije.

Ciernik: To milczenie bohatera w „Złym dniu” jest tak mocne, że chwilami byłem pewien, że go zlinczują. Poczułem Kafkowski klimat. To był świetny chwyt – opowiedzieć to właśnie w taki sposób. Ale co do samego lęku, to myślę, że on towarzyszy większości kierowców. Ja też go odczuwam, zwłaszcza gdy dojeżdżam nocą do przejścia dla pieszych.

Pokrzywnica: A taki dialog?

„– Nie boi się pan?

– Boję się, zwłaszcza w kwietniu.

– To dlaczego pan to robi?

– Bo wszystko inne jest gorsze.”

Pamiętasz, jak przy „Mężczyznach…” zastanawialiśmy się dlaczego? Takiej odpowiedzi wtedy nie odkryliśmy.

Ciernik: Myślę, że ona jest prawdziwa, choć wymijająca. No bo dlaczego wszystko inne jest gorsze?

Pokrzywnica: Obiektywnie pewnie nie jest. Ale są chwile, kiedy czujemy, że żyjemy, i są takie, kiedy nie. I te drugie są gorsze.

Ciernik: Znów zaczynamy filozofować. Ja naprawdę nie wiem, czy nasi czytelnicy to lubią. Ale oczywiście masz rację, gorsze tworzy lepsze poprzez porównanie, co jednak ciągle niewiele nam wyjaśnia, nie do końca odpowiada na pytanie dlaczego. Ja nadal uważam, że na pewne pytania nie da się odpowiedzieć, albo że nie da się wyczerpać całego zbioru odpowiedzi, bo ile osób, tyle wszechświatów i powodów. Albo inaczej: czy potrzebujemy tej odpowiedzi, żeby coś robić? Nie. Czujemy, że chcemy to robić, więc to robimy. Nie na wszystkie odczucia musimy nakładać siatkę pojęciową. Ta potrzeba po prostu w człowieku jest. I tyle.

Kiedy zna się „Mężczyzn bez przyczepności”, czytanie „Dawcy” jest jak wspominanie przeszłości: dowiadujemy się, jak w ogóle się zaczęła przygoda bohatera z motorami, ci kuzyni, którzy gdzieś go przewieźli na starej jawie, składanie junaka, i tak dalej. Fajnie pokazuje to zakorzenienie bohatera w jakiejś dłuższej, dobrze poprowadzonej narracji, bez płytkich uproszczeń w stylu amerykańskim, ale też bez ciężkiego psychologizowania. Pojawia się tu też więcej kobiet i w ogóle innych ludzi, co mnie cieszy, bo „Mężczyźni…” to była bardzo introwertyczna książka.

Pokrzywnica: Ha! Dla mnie to była jej wielka zaleta! „Dawca” nie jest zły, ale dopiero „Mężczyźni” naprawdę porywają. W „Dawcy” zdarzają się, owszem, niesamowite fragmenty, ale jest też trochę męczących dłużyzn oraz sporo... literackiej nieśmiałości, niepewności? Takie rzeczy jak stacje benzynowe o zmierzchu, starcie z pijaczkiem, dziecko, kobieta, śmierć... To wszystko się dopiero w „Mężczyznach” rozwija. To mi się bardzo podobało i tego się spodziewałam. Ale jest też w „Dawcy” coś, co mnie zirytowało – i tego się nie spodziewałam, choć powinnam była, bo autor uczciwie zapowiada na początku, że opowiadania nie są „ulizane”. Ale żeby pisać „ubrał dżinsy” albo „dał w dziub” z ortografem? To już nie jest chropawość, tylko zwyczajne babolarstwo. W „Mężczyznach bez przyczepności” tego nie było.

Ciernik: Korekta została zrobiona troszkę niedbale – to fakt. Ale mnie to specjalnie nie raziło. Mam chyba grubą łuskę. Albo może opowieści wciągnęły mnie na tyle mocno, że nie zwracałem uwagi na drobiazgi.

Pokrzywnica: Jak myślisz, czy te wplecione w tekst cytaty z forum o rzekomej grafomanii Osikowicza są prawdziwe?

Ciernik: Myślę, że tak. To pewnie było jakieś forum dla maniaków motocykli i coś mi się wydaje, że to tamtemu miejscu w jakimś stopniu zawdzięczamy„Dawcę”, bo to tam autor odkrył, iż napisanie książki może mieć sens. Ale kto wie, może sam nam o tym opowie?

Pokrzywnica: Zabawnie było to czytać, ponieważ akurat on z pewnością grafomanem nie jest. Skok jakościowy między „Dawcą” a „Mężczyznami…” tylko to potwierdza. I przyznam, że widząc ten skok, jeszcze bardziej niecierpliwie czekam na kolejną książkę, ale... w „Dawcy” jest dużo śmierci i dużo lęku. Trochę tego lęku mi się udzieliło. A jeśli Wilk (Pamiętasz pierwszy komentarz, jaki pojawił się na Leniwcu? To właśnie Marcin Osikowicz skomentował nam zabawę Ugryź się w ogon, podpisując się jako Wilk) nie zdąży napisać kolejnej, jeszcze piękniejszej książki?

Ciernik: Wilk się starzeje, a „z wiekiem człowiek staje się rozumny”... dobra, nie kończę cytatu, bo nieszczęśliwy wybrałem. Nie wiem, czy Wilk jeszcze coś napisze, ale bardzo chciałbym, żeby tak było.

sobota, 5 lipca 2014

Postać w trzech kolorach - zabawa Niedźwiedzia Baribala

Zwierzęce zabawy literackie: Postać w trzech kolorach – realizacja


Niedźwiedź Baribal postanowił pobawić się w zagadki. Kto zgadnie, kim jest tajemnicza postać, trzykrotnie zmieniająca suknię?

Zagadka


Na początku, gdy Adam był jeszcze młodym studentem medycyny, wszystkie poranki wydawały mu się tak samo sterylne. Wynajmował małe mieszkanie, urządzone tak skromnie, że nawet buddyjski mnich uznałby to za przesadną ascezę. Codziennie wstawał o świcie. Wyjście na uczelnię poprzedzał leniwym piciem kawy w kuchni wyłożonej białymi kafelkami. Trzymał kubek i pomiędzy kolejnymi łykami patrzył na jego zawartość – płynna czarna dziura, zaklęta w porcelanowym horyzoncie zdarzeń. Barwa naczynia doskonale komponowała się z resztą pomieszczenia. Od bieli wszystko się zaczęło.

Kobiety w jego snach zwykle były nagie. Być może dlatego tak szybko o nich zapominał. Każda identycznie dorodna mogła być łatwo zastąpiona w roli instrumentu dla erotycznych fantazji. Wystarczyło kilka minut po przebudzeniu, by rozpłynęły się jak poranna mgła. Czasami były to koleżanki z roku lub dziewczyny z dawnej szkoły, których nie widział od lat.

Tamtej nieznajomej nie potrafił jednak zapomnieć. Tej nocy, kiedy przyszła po raz pierwszy, miała na sobie białą suknię. Strój kontrastował z czernią długich włosów, które zdawały się nie mieć końca. W pierwszym skojarzeniu wziął ją za snop światła, ale była kobietą. Położyła się na nim. Wyraźnie czuł, jak ta drobna postać przytłacza go coraz bardziej. Musiał walczyć o każdy oddech.

— Umrzesz — szeptała niewinnie, wzmagając rosnącą w nim panikę. — Uduszę cię, jeśli nie rozwiążesz mojej zagadki.

Nie zdążył poznać pytania. Mechanizm sennego paraliżu nagle ustąpił i Adam się obudził.

***


Poranki wyrywały Adama z łóżka ognistą jutrzenką. Do samochodu wsiadał półprzytomny, fala czerwonych świateł na trasie ofiarowywała mu dodatkowe minuty, czas na powrót do świata żywych. Lata picia kawy uodporniły organizm na jej działanie. Mimo to, każde wyjście z domu poprzedzał wyniesionym jeszcze ze studiów rytuałem. Senne oczy spoglądały w czerń napoju, zamkniętego w objęciach czerwonej porcelany. Ulubiony kolor żony. Kupiła mu ten kubek z okazji urodzin, gdy dopiero zaczynali żyć na swoim. Napis „Najlepszy mąż świata” zdążył się już wytrzeć. Dziesięć lat. Od dziesięciu lat, każdego dnia, czekała na niego z obiadem. Dzięki niej czuł się potrzebny, miał kogo chronić przed tym chorym światem.

Gdy po dyplomie trzeba było wybrać specjalizację, zdecydował się na ginekologię. Sumiennie wypełniał przysięgę Hipokratesa.

Kobiety w snach wciąż przychodziły nagie. Czasami przyjmowały twarze i ciała co atrakcyjniejszych pacjentek. Zapominał o nich równie łatwo, jak o każdej niewystawionej recepcie i zabiegu, którego zdarzyło mu się nie wykonać.

Nieznajoma wróciła. Nie rozpoznał jej od razu, kiedy ponownie nawiedziła jego sny, tak była zmieniona. Rozlazła ropusza masa, którą okrutny gówniarski żart ubrał w czerwone szaty, ledwo zasłaniające obwisłe worki piersi, ciążowy brzuch i biodra godne Wenus z Willendorfu. Poznał ją jedynie po niekończącej się czerni włosów.

Nie dał rady obronić się przed naporem tłustego cielska. Jego mięśnie i kości ugięły się pod jej ciężarem.

— Umrzesz. — Mężczyzna usłyszał znajomy głos. — Uduszę cię, jeśli nie rozwiążesz mojej zagadki.

Tym razem zdążył poznać treść pytania.

Żona spokojnie spała obok. Nosiła w sobie ich kolejne dziecko.

***


Wieczorne niebo obiecywało spokojny początek nocy. Z wiekiem godziny zmieniają swoje położenie. Gdy był młodszy, dwudziesta byłaby dopiero nieśmiałą zapowiedzią pełnego doznań wieczoru. Teraz oznaczała koniec dnia i rychłe nadejście wymuszonego snu.

Rytuał picia kawy trwał niezmiennie. Po każdym łyku należało spojrzeć w czerń płynu, tak idealnie pasującego do ciemnego jak noc kubka. Duża czarna wieki temu przestała pobudzać organizm mężczyzny, ale dopiero od niedawna zaczęła mu szkodzić. Kardiolog kazał ograniczyć.

Po śmierci żony kobiety przestały nawiedzać Adama we śnie. Być może dlatego spodziewał się tej, której nie mógł zapomnieć. Pojawiła się, kiedy zasnął w fotelu, po ostatnim łyku kawy.

Zachowała swoje krucze włosy, które zdawały się nie mieć końca. Rozpoznał ją od razu, chociaż znowu była inna. Wyschłe piersi i wygasłe łono zakryła czarną suknią.

Gdy wyciągnęła szpony w stronę jego szyi, był gotów. Teraz, przy krańcu życia, znał już  rozwiązanie zagadki.

— Wiem! — krzyknął we śnie. — Wiem, czego pragniesz.

Nie zdążył odpowiedzieć. Wyniszczone serce stanęło, zanim dosięgły go dłonie demona.