niedziela, 9 marca 2014

Michał Speier „Opowieści niesamowite i niepoważne”

Upolowane:  Michał Speier „Opowieści niesamowite i niepoważne”, e-book

Pokrzywnica: To było niesmaczne. W sensie dosłownym i  metaforycznym. I w każdym innym.

Ciernik: Znowu trafiliśmy na ciemną stronę selfpublishingu. I wcale nie ma tam ciasteczek!

Ciasteczka

Pokrzywnica: Po czymś takim może się odechcieć polowań na SP.

Ciernik: Na szczęście jesteśmy nieustraszonymi drapieżnikami i byle niestrawność nas nie zniechęci!

Pokrzywnica: Michał Speier miewa pomysły. Nie genialne, ale całkiem fajne. I to już koniec dobrych wiadomości. Realizacja tych pomysłów jest… straszna. W tej książce nie ma chyba ani jednej strony bez błędu.

Ciernik: Fakt. Feliks Kres, autor „Galerii złamanych piór” miałby używanie.

Pokrzywnica: Wiele fragmentów wygląda po prostu jak bełkot.

Ciernik: I w dodatku autor mieli w kółko to samo, rozwleka w nieskończoność, parafrazuje samego siebie... On się tym bełkotem po prostu upaja!

Pokrzywnica: Grafomania?

Ciernik: Niestety, tak.

Pokrzywnica: W książce można wyróżnić dwie części: opowieści niesamowite oraz opowieści niepoważne. Część pierwsza, mimo znośnych pomysłów, jest tak marna stylistycznie i zawiera tyle błędów, że trudno przez nią przebrnąć. Składa się głównie ze zdań takich jak to: „Znajomi argumentowali, iż tylko specjaliści, perfekcjoniści drążący do cna upodobania jednego tylko typ klientów, są w stanie dostarczyć naprawdę wysoki poziom usług”.

Część druga, napisana może odrobinkę lepiej...

Ciernik: Lepiej? A co powiesz na to: „Miała ten sam niepokojąco okrągły wyraz oczu”?

Pokrzywnica: Cicho, rybo! Ta część przypomina brulion gimnazjalisty – występują tu, na przykład, bohaterowie zwani Dupzz albo Seddes, kosmici wyglądający jak smarki oraz liczne dowcipaski na temat picia, rzygania, seksu oraz innych czynności fizjologicznych. I hulaj dusza, bo to przecież śmieszne i absurdalne, więc wszystko wolno, bez ładu i składu. Niewątpliwie tworzenie tych historii sprawiło autorowi dużo radości. Czy ucieszy kogokolwiek poza nim?

Ciernik: To ważna rzecz: uciecha. Podczas naszych polowań trafiliśmy już kilka razy na grafomanię. Pamiętasz, jak omawialiśmy kiedyś utwór, którego czytanie przypominało lekturę bloga zakochanej trzynastolatki? Byłem wtedy autentycznie zażenowany, ale tamten autor dopuszczał myśl, że jego artyzm może być kulawy. Teraz mamy do czynienia z inną odmianą grafomanii – nieposkromionej, nieświadomej, samonapędzającej się, infekującej kolejne akapity, irytującej. Widać, że autor świetnie się bawił, nurzając się kolejnych zdaniach, stąd zapewne brak umiaru.

Pisanie nie musi koniecznie oznaczać męki i wypruwania sobie wnętrzności, może być przyjemne, ale nadmiar uciechy powinien jednak stanowić dla autora sygnał ostrzegawczy. Zastanawiające, że u Michała Speiera to czerwone światełko się nie zapaliło.

Pokrzywnica: Mnie jest przykro, kiedy widzę autorską niedbałość. Czuję się oszukana, gdy oferuje mi się coś, o co sam twórca w ogóle się nie zatroszczył: nie zadbał o sens, o wyeliminowanie błędów, o to, żeby czytanie było przyjemnością dla odbiorcy, a nie tylko dla autora. I żąda pieniędzy za coś, za co już tak naprawdę otrzymał nagrodę – radość przy pisaniu.

Ciernik: Bo grafomania to specyficzny stan umysłu: brak samokrytycyzmu, przeświadczenie, że nasze dzieło jest co najmniej dobre, a już na pewno na poziomie wystarczającym, żeby pokazać je potencjalnym czytelnikom. Jest to więc lekceważenie odbiorców, zapatrzenie w siebie, egocentryzm. To coś na kształt publicznej masturbacji, bo z jednej strony chodzi tu tylko o autora, a z drugiej – jest w tym jakiś rodzaj ekshibicjonizmu. Grafomania to nie jest dialog z potencjalnym czytelnikiem, to nie jest relacja.

Pokrzywnica: Masz rację. Grafomania zakłada całkowitą bierność odbiorcy, któremu można wcisnąć wszystko, jak gęsi tuczonej przez rurkę. Grafoman w istocie nie szanuje odbiorcy, nie troszczy się o niego, gardzi nim.

Ciernik: Tak to właśnie wygląda. Ale z drugiej strony – nie ma co demonizować. Takie epizody nie są chyba obce żadnemu autorowi. Pisarz poniekąd bawi się w Boga: tworzy światy oraz istoty je zamieszkujące. Łatwo przy tym popaść w syndrom ślepego boga-idioty, przeświadczonego o swej wielkości i nieomylności. Na marginesie: gnostycy za takiego uważali Jahwe – właśnie z powodu jego stosunku do samego siebie.

Z pisaniem jest jak z piciem alkoholu: musisz kiedyś popełnić grafomanię, a potem przeżyć kaca z tym związanego. Musisz choć raz przesadzić, bo dopóki nie wiesz, ile to jest za dużo, nie wiesz też, ile to jest w sam raz.

8 komentarzy:

  1. Mój pierwszy komentarz będzie mało merytoryczny, bo dotyczący wyłącznie picia alkoholu, a nie pisania: zdecydowanie nie zgadzam się, że każdy musi przynajmniej raz w życiu przeholować z alkoholem, aby móc go potem pić z umiarem! Cierniku, ja rozumiem, że ryba musi pływać, ale przesadziłeś nieco :D A co do grafomanii - jeśli dobrze rozumiem przyjmowaną definicję zjawiska, to tutaj też się chyba nie zgodzę (choć może źle zrozumiałam wygłoszoną tezę). Początkujący często piszą słabo z powodu braku umiejętności technicznych, ale z zachowaniem samokrytycyzmu - to nie jest to samo, co płodzenie setek tysięcy znaków bełkotu przy jednoczesnym przeświadczeniu, że jest się wspaniałym autorem (tak rozumiem grafomanię). Nie sądzę, aby na którymkolwiek etapie rozwoju literackiego KONIECZNE było stworzenie czegoś strasznie słabego przy jednoczesnym przeświadczeniu, że jest to dzieło genialne :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chcesz powiedzieć, że nigdy nie obudziłaś się z myślą, że może jednak troszkę za dużo wypiłaś? :)

    To dzieło podpada mi pod właśnie drugą z Twoich definicji. Nie tyle chodzi o setki tysięcy znaków, co raczej o nieproporcjonalną ilość znaków do tego, co się próbuje przekazać.

    "Nie sądzę, aby na którymkolwiek etapie rozwoju literackiego KONIECZNE było stworzenie czegoś strasznie słabego przy jednoczesnym przeświadczeniu, że jest to dzieło genialne :)"

    Myślę, że jeśli człowiek chce się rozwijać, MUSI popełniać błędy. Musi też mieć jakiś poziom zaufania do swojej twórczości, bo bez tego by się chyba nie wziął za pisanie w ogóle. Grafomania może być po prostu tego rodzaju błędem. Tak więc konieczne są błędy, grafomania w różnym natężeniu może się wśród nich pojawić.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nigdy w życiu nie wypiłam jednorazowo więcej, niż półtora kieliszka wina albo mały kieliszek nalewki. Przyznam, że dziwi mnie, że to kogoś może dziwić, bo znam jeszcze co najmniej dwie osoby w wieku między 30 a 40 lat, które przez całe życie nie piją praktycznie wcale. A żadna nie jest religijna, dodam :)

    Co do pisania i popełniania błędów: poziom zaufania do swojej twórczości nie jest niezbędny ani do tego, żeby zacząć pisać, ani do tego, żeby kontynuować mimo potknięć i fałszywych kroków. Ja zaczynałam, bo sprawiało mi przyjemność wymyślanie historii i bohaterów, ale przez ok. 4 lata miałam świadomość, że moje próby są niewiele warte, więc ich nikomu nie pokazywałam (miałam wtedy kilkanaście lat). Zresztą również później wiele wprawek i scenek nigdy nie wyszło z szuflady. Natomiast kaca mam po dziś dzień praktycznie po KAŻDYM opublikowanym tekście, i wiem, że nie jestem jedyną osobą, która nie potrafi czytać swoich opowiadań/książek od momentu, kiedy ukazały się drukiem (i to nie dotyczy tylko autorów beletrystyki - znam kogoś, kto ma takie odczucia w odniesieniu do własnych artykułów naukowych i esejów). Obiektywnie wiem, że nadal są porządnie napisane, subiektywnie od momentu publikacji boję się do nich zaglądać :)

    OdpowiedzUsuń
  4. "Nigdy w życiu nie wypiłam jednorazowo więcej, niż półtora kieliszka wina albo mały kieliszek nalewki. Przyznam, że dziwi mnie, że to kogoś może dziwić, bo znam jeszcze co najmniej dwie osoby w wieku między 30 a 40 lat, które przez całe życie nie piją praktycznie wcale. A żadna nie jest religijna, dodam :)"

    W takim razie nie wiesz, czy to jest Twoje "w sam raz", bo masz za mało danych. :) Oczywiście z Twojego punktu widzenia, patrząc z Twojej strefy komfortu, to pewnie jest w sam raz, ale na logikę biorąc, nie posiadasz dostatecznego doświadczenia, żeby się na ten temat wypowiedzieć choć trochę obiektywniej. :)

    "Co do pisania i popełniania błędów: poziom zaufania do swojej twórczości nie jest niezbędny ani do tego, żeby zacząć pisać, ani do tego, żeby kontynuować mimo potknięć i fałszywych kroków."

    Jest niezbędny albo do swojej twórczości, albo do swoich potencjalnych możliwości, nawet jeśli się jeszcze nie nauczyło czegoś dobrze robić. Nie da się zbyt długo pisać do szuflady. Albo się to porzuci, albo w końcu komuś pokaże.

    "Obiektywnie wiem, że nadal są porządnie napisane,"
    No i to jest to zaufanie, o którym pisałem. To że się wstydzisz swoich tekstów do teraz, to inna broszka, pewnie nawet inny mechanizm psychologiczny.

    Niektórym wystarczy pisanie na półtora kieliszka. I ok, nie ma w tym nic złego. Jednak jeśli kiedykolwiek będą chcieli się rozwinąć, będą musieli spróbować albo innego trunku, albo innej używki, albo innej dawki. Żeby się rozwijać trzeba wyjść poza swoją strefę komfortu, na nowe terytorium, a więc zaryzykować błąd, w tym grafomanię.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tylko czy nie odchodzisz teraz, Cierniku, od własnej (moim zdaniem dobrej) definicji grafomanii: "To nie jest relacja"? Przecież między napisaniem, a wyjęciem z szuflady i publikacją jest decyzja! Nikt nie nazwie grafomanem człowieka, który pisze do szuflady, bo nikt mu do tej szuflady nie zagląda. Po to autor ją przecież ma, żeby sobie w środku robić, co chce! Ale kiedy daje (albo jeszcze odważniej: sprzedaje) utwór światu, to decyduje się na wejście w relację. A w relacji wypadałoby się zatroszczyć nie tylko o siebie, ale także o partnera, czyli odbiorcę. Czy konieczne dla rozwoju jest robienie z czytelników ofiar naszych eksperymentów? Może lepiej postarać się o dobrych znajomych, którzy lubią nas na tyle, że zgodzą się być naszymi królikami doświadczalnymi, i nie dręczyć całego świata, dopóki nie będziemy pewni, że naprawdę mamy coś do dania (albo sprzedania)?

    OdpowiedzUsuń
  6. Może ważna jest intencja jeszcze? Dlaczego autor się decyduje? Bo chce wiedzieć, czy jego pisanie jest ok, chce żeby było jeszcze lepsze? Może być takie właśnie dzięki relacji - autor pokazuje świat, świat mówi co myśli, autor wyciąga wnioski i niektóre świadomie wprowadza w życie. Czy może autor pokazuje, bo wie, że napisał coś świetnego, a jeśli światu się nie podoba... to nie problem autora.

    "Czy konieczne dla rozwoju jest robienie z czytelników ofiar naszych eksperymentów? Może lepiej postarać się o dobrych znajomych, którzy lubią nas na tyle, że zgodzą się być naszymi królikami doświadczalnymi, i nie dręczyć całego świata, dopóki nie będziemy pewni, że naprawdę mamy coś do dania (albo sprzedania)?"
    Musi na kimś eksperymentować, nawet jeśli to ktoś znajomy, ale na pewno opcja mini jest lepsza. Dla autora i dla świata. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wydaje mi się, że w grafomanii kluczowy jest brak krytycyzmu wobec własnej tragicznie słabej twórczości połączony z pragnieniem jej upubliczniania. Cierniku, chyba jednak inaczej rozumiemy słowo "grafomania" - ktoś, kto opanował podstawy posługiwania się językiem literackim i dysponuje minimum wyczucia estetycznego, nie ryzykuje automatycznie stworzenia czegoś grafomańskiego dlatego, że wyszedł poza swoją strefę komfortu, najwyżej napisze coś słabszego niż zwykle. Mówiąc "grafomania" mam na myśli teksty, gdzie po każdym zdaniu oko i umysł błagają o litość :) To dla mnie całkiem inna kategoria niż po prostu teksty niezbyt dobre, niedopracowane czy zbyt odważne eksperymenty.

    A co się tyczy alkoholu - ale po diabła sprawdzać swój limit? Czy wpadłbyś na to, żeby jeść czekoladę do momentu, aż Cię od niej zemdli, żeby sprawdzić, jaki jest Twój limit konsumpcji czekolady? Nie jestem jakąś wielką fanką wina, mogę wypić kieliszek po świątecznym obiedzie zamiast deseru, a i to pod warunkiem, że jest dobre (jestem grymaśna). Po 1,5 kieliszka zaczynam się robić senna, więc powiedzmy, że to jest moja granica komfortu :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Myślę, że nasze doświadczenia i charaktery są na tyle różne, że nie będę w stanie oddać całości mojego zamysłu. ;)

    Powiem tylko, że za tą sennością jest jeszcze całe spektrum innych, wartych poznania doznań i stanów umysłu, które mogą mieć bardzo różne zastosowanie. Oczywiście do niczego nie namawiam. ;)

    Czekoladę zdarzyło mi się przedawkować. ;)

    OdpowiedzUsuń