niedziela, 27 kwietnia 2014

Katarzyna Mlek „Za firewallem"

Upolowane: Katarzyna Mlek „Za firewallem", e-book

Pokrzywnica: Jesteśmy nieustraszeni! Nawet ściana ognia nas nie powstrzymała!

Ciernik: Warto było! Całkiem przyjemnie za tą ścianą. Książka lekka, ładnie napisana, zabawna. W sam raz na odstresowanie po ciężkich łowach.

Pokrzywnica: Przyznaję, że chichotałam co chwilę. Ale dramatycznie i nostalgicznie też było. Jak w życiu. I tu właśnie pies pogrzebany – życie bohaterów toczy się za firewallem (komedie i dramaty, drobne potyczki, bitwy o ogromną stawkę, przygody, adrenalina, wspaniałe zwycięstwa) – a co na to te wszystkie ciężarne żony pracowników? Ich dzieci? Korpo daje prawdziwe, mocne przeżycia. Wierzę. Ale co z rodziną?

Ciernik: Jak to: co? Pracownik ma zawsze wybór – może w korpo iść na maksa, a może zostawić sobie więcej wolności, mieć czas dla rodziny, ale otrzymywać mniej pieniędzy.

Pokrzywnica: Kiedy oni już tam są, to raczej nie mają wyboru. Są zespołem, drużyną i walczą ramię w ramię. W takich akcjach jak opisany projekt „Miazga” nie ma miejsca dla dezerterów. A po „Miazdze” będzie kolejny „Kisiel” czy „Farfocel”. To jest wszystko fajne, pełne emocji, solidarności, przyjaźni i przygód. Na dodatek można z tego utrzymać rodzinę. Tylko że potem się tej rodziny w ogóle nie zna, bo się nie miało czasu poznać... Ale oczywiście nie każdy musi pracować w korpo.

Ciernik: Nie zgadzam się, że nie mają wyboru. Nawet oni mają wyjście. Mogą poprosić Generała o przeniesienie do Moli, albo do Predatorów. Ale oni nie chcą innej funkcji. Dopisują sobie jeszcze do tego pewien etos, wręcz tworzą mitologię. Szturmowcy dowartościowują się elitarnością. Są uzależnieni, ale to nie wina korpo. Nie lubię tego ciągłego naskakiwania na korpo. Wiem, jak się pracuje w takich firmach. Tam są normalne stanowiska, a nie tylko praca po dwanaście godzin dziennie i ciągła walka o ratowanie zagrożonych projektów. No, ale jak ktoś nie potrafi postawić granicy, nie może się obejść bez adrenalinki i korpopieniążków, to ma problem. A razem z nim jego bliscy. Ale powtarzam, to nie wina korpo.

Pokrzywnica: Ależ ta książka pokazuje dobitnie, że nie o korpopieniążki i nawet nie o adrenalinę chodzi! Chodzi o więzi! Zjesz beczkę soli, nim poznasz do woli. Oni są nieustannie w akcji, przeżywają wspólne emocje, są jak towarzysze broni (stąd Szturmowcy), stają solidarnie obok siebie w sprawach zarówno „pieniążkowych” jak i życiowych (choroba dziecka, śmierć ojca, wypadek). Oni mają ze sobą więzi głębsze, niż z rodzinami. Tak działają na ludzi wspólne doświadczenia. A większość życia bohaterów „Firewalla” upływa na doświadczaniu różnych rzeczy wspólnie z zespołem w pracy, a nie z rodziną. Z rodziną są wtedy, gdy coś się dzieje (żona rodzi, ojciec w szpitalu), a nie na co dzień. Nawet jeśli odpoczywają po akcji w domu, to śpią. Co z nich mają te rodziny, poza korpopieniążkami (które swoją drogą, w naszych polskich warunkach, nie oznaczają luksusów, tylko po prostu normalne życie i spłatę kredytów)? Co ma z Jagody czwórka jej dzieci?

Ciernik: Otóż to! Nie chodzi o korpo, chodzi o mocne doświadczenia, sytuacje graniczne, które przeszli razem. Jak ludzie po katastrofie. Jak policjanci.

Nie wiemy, co czują i myślą rodziny, one są za firewallem. Może walczą w swoich armiach, w swoich korporacjach? Może wszyscy są od siebie oddzieleni podwójnym firewallem? Trochę mi brakowało informacji o tym, co się dzieje po drugiej stronie, ale z oczywistych względów nie dane nam było w te rejony zajrzeć. To przestrzeń oddzielona, zamknięta.

Pokrzywnica: Tak. Właśnie tak. Wielkie oddzielenie. I to jest ukryta warstwa tej książki, która prześwituje spod lekkości i humoru. Bo jest zabawnie, ale jest też wzruszająco i heroicznie. A czasem głupio lub tylko dziwnie. Wszystkie smaki życia.

A co sądzisz o stylu autorki? Mnie się bardzo podoba jej lakoniczność. Narrator jest męski – Twoim zdaniem wiarygodny, czy jednak wygląda spod niego kobieta?

Ciernik: Narrator, chociaż jest męski, wydał mi się bezpłciowy, przezroczysty. Wcale mi to nie przeszkadzało, przeciwnie, uważam, że taki narrator świetnie pasuje do zwięzłego, lekkiego stylu, jakim została napisana ta powieść. Tam, gdzie mogłaby się zdekonspirować kobieta (facet na pewno więcej rozpisywałby się o Cindy!) mieliśmy po prostu przemilczenia. W ogóle postacie są zaledwie zarysowane, ale to nie wada, tylko po prostu cecha doskonale współgrająca z całym zamysłem.

Pokrzywnica: Ja miałam lekkie skojarzenia z grą: pseudonimy, szczególne moce, każdy jest dobry w czymś innym… A my, niczym nowy gracz, niczym Junior, wchodzimy w już okrzepły zespół, który z niejednego pieca razem chleb jadł. Tylko że Junior zna karate i potrafi znaleźć błąd w wywalającej się bazie, a my? Gapimy się z rozdziawioną buzią na superbohaterów. A z drugiej strony – przecież i my mamy takie miejsca, w których jesteśmy superbohaterami!

Ciernik: Jakie są Twoje supermoce, Pokrzywnico?!

Pokrzywnica: Potrafię dostrzec pisarski talent nawet z dużej odległości. A Twoje?

Ciernik: Potrafię złowić coś pożywnego w mętnej wodzie!

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Emma Popik „Wigilia Szatana”

Upolowane: Emma Popik „Wigilia Szatana”, e-book

Pokrzywnica: Czytanie tego zbioru opowiadań było jak słuchanie Baby Jagi w chatce w głębi lasu. Baby, która już wie, że ją zaraz wsadzimy do pieca, zepchniemy w czeluście piekieł, ale chce nas jeszcze przedtem czymś zaczarować, coś przekazać, zanim definitywnie minie jej czas.

Podoba mi się sposób, w jaki Emma Popik po wielokroć przetwarza mity (szczególnie mit o wygnaniu z Raju) i bajki (szczególnie tę o Jasiu i Małgosi).

Ciernik: Tak, ale przyznasz, że dość dołująca ta Baba. Pięknie, że widzi przyszłość, ale dlaczego tylko w czarnych (albo brudnych, czerwono-popielatych) kolorach? No, czasem zdarzy się w tych wizjach jakieś heroiczne, żywe maźnięcie.

Pokrzywnica: Bo Baba Jaga jest zarazem Kasandrą. Nie słodzi, tylko ostrzega. Robi to, chociaż wie, że wróżby i tak nic nie zmienią. Przelewa te mity i bajki jak magiczny napar z jednego naczynia do innego. Pokazuje wciąż to samo, tylko w innym kształcie. I uświadamia nam, że pijemy ten napój  codziennie – wciąż z tego samego kubeczka, dlatego wydaje nam się, że wszystko o nim i o jego właściwościach już wiemy. A to jedynie przyzwyczajenie. Baba daje nam się napić z muszli, drewnianej miski i zwierzęcego rogu. I wtedy ten napar smakuje inaczej. Nie jak oranżada, ale jak prawdziwa magiczna mikstura, po której kręci się w głowie i mamy halucynacje.

Ciernik: To ciemne, ciężkie bajki. Ciekawie jednak przebiega linia podziału między dobrem a złem: złe są zawsze instytucje, systemy i automaty, nawet jeśli te ostatnie występują pod postacią ludzi, natomiast dobre są wszystkie istoty przebywające blisko ziemi, uczuć i prawdy. Nawet jeśli jest to Szatan.

Pokrzywnica: A wiesz, że kompletnie się nie zastanawiałam, kto jest dobry, a kto zły? W ogóle problem dobra i zła wydawał mi się w tych opowieściach drugorzędny. Bo one nie są moralizatorskie. Tam nie ma prostego: bądź taki lub owaki, rób to czy tamto. Nie o dobro i zło chodzi, tylko o możliwości i ich konsekwencje – dokąd zaprowadzi dana droga, jaki mit może nam w tej drodze towarzyszyć i jaką formę wtedy przyjmie?

Ciernik: A ja, oprócz prorokowania i czarowania widziałem tam też moralizowanie – całą serię ostrzeżeń przed tym, co może się stać, jeśli dalej będziemy się źle, jako gatunek, zachowywać na tym kawałku wszechświata, który dostaliśmy. To znaczy, jeśli będziemy nadal ingerować w prawa natury, bawić się w Boga, wywyższać się ponad tych, którzy zdają się być niżej niż my, konsumować bez opamiętania… sporo tego, co opowiadanie to morał.

Pokrzywnica: Tak to czytasz? Jako: Nie rób tego!? Ja to czytam jako: Patrz, co można znaleźć, posuwając się dalej tą ścieżką. Bez żadnych jasnych wytycznych, czy posuwać się należy, czy też nie. Wręcz miałam wrażenie, że w optyce Baby Jagi to wszystko jest nieuniknione, tak po prostu będzie i tyle. A Baba wie, że pójdzie do pieca, tylko nie wiadomo, czy ona zazdrości Jasiowi i Małgosi, że przeżyją, czy może to raczej oni powinni zazdrościć jej, że umrze. W „Wigilii Szatana” nie ma żadnej opcji zamiast!

Ciernik: Ale zauważ, że te wszystkie postapokaliptyczne wizje i wersje rzeczywistości są takie nie z powodu kataklizmów naturalnych, ale z powodu naszej, ludzkiej działalności. Już samo to implikuje moralizowanie w tych opowiadaniach, nawet jeśli zawoalowane. Tam są zazwyczaj podane powody tego, co się stało i dlaczego tak się stało. Najciekawiej to chyba wyszło w opowiadaniu „Zapakować w pudełko”. Ten tekst fajnie gra na dualizmie ludzkiej natury.

Pokrzywnica: Nie mogę go znaleźć…

Ciernik: Właśnie. Ten brak spisu treści jest dobijający. Ja muszę wejść w opcję Content, żeby zobaczyć poszczególne teksty. A tytuły opowiadań w tym zbiorku jakoś nie zapadły mi w pamięć.
Ten tekst jest o zwierzętach zamkniętych w specjalnym ośrodku i o polowaniu.

Pokrzywnica: A! On gra na nierozłącznej parze Eros – Thanatos. Nie istnieje jedno bez drugiego. A dualizm mamy w większości opowiadań w „Wigilii Szatana” i to całkiem ciekawie i różnorodnie pokazany: niby patologiczna, a jednak zadziwiająco mocna emocjonalnie rodzina żyjąca z pomocy społecznej, upośledzony sprzątacz w starciu z geniuszem (tu mocno pachniało „Kwiatami dla Algernona” Daniela Keyesa) albo ten czytający przybysz, który przynosi miasteczku zagładę. W ogóle motyw czytania obsesyjnie powraca. Podobnie jak motyw wody. Czytanie jest jak woda, ale rzeki mogą wyschnąć, a studnie zostać skażone. Może to też jest nieuniknione?

Ciernik: Ciekawe, że jednak pomimo mocnego apokaliptycznego straszenia, większość tych tekstów kręci się wokół tworzenia kultury, w szerokim kontekście: robią to ludzie jako gatunek, albo jednostki, które zyskują świadomość. Wydaje mi się, że to jedyny wspólny mianownik wszystkich opowiadań w tym zbiorze. Zyskiwanie świadomości, które wydaje się naszym ludzkim przeznaczeniem, oraz zagrożenia z tym związane. Bo to przecież zawsze wiąże się z odejściem od świata natury (wygnanie z Raju!), a więc w pewnym sensie z zaprzeczeniem jej, i kiedyś musi skończyć się Apokalipsą i powrotem do stanu pierwotnego. Cykl się domyka. Teraz znowu możemy (musimy?) sięgnąć poza naturę. Ta cykliczność jest tutaj kluczem, według mnie. To taki Nietzscheański Wieczny Powrót.

Pokrzywnica: Albo buddyjska wielka kalpa.

Ciernik: Ta emancypacja nie zawsze się udaje, ale mimo wszystko pokazane jest starcie natury (czasem ślepej) z powstającą świadomością. Jeśli przyjmiemy taki klucz, kompletnie nie dziwi wybór patrona dla całego zbiorku. Mamy tu bowiem prometejską wersję historii Szatana, nie jako Księcia Ciemności, ale jako Lucyfera, Tego, Który Niesie Światło. Światło świadomości, owoc z Drzewa Wiadomości Dobrego i Złego.

Pokrzywnica: Tak. Takie są wizje przyszłości, mity i baśnie Baby Jagi, która częstuje nas magicznym naparem. Czarodziejskie ułudy, majaki? A może nie?

czwartek, 10 kwietnia 2014

Marek Ścieszek „Na czeladniczym szlaku”

Upolowane: Marek Ścieszek „Na czeladniczym szlaku”, e-book

Pokrzywnica: Po ciężkostrawnej dziczyźnie pora na lekką przekąskę!

Ciernik: Owszem. „Na czeladniczym szlaku” to propozycja na jedno mlaśnięcie.

Pokrzywnica: Niedługo, niekrótko, lecz w sam raz. A jaki fajny język!

Ciernik: Stylizowany na staropolski, przez co na początku było mi trudno czytać, ale kiedy już się oswoiłem, to odkryłem, że ta stylizacja bardzo pomaga wczuć się w klimat opowieści.

Pokrzywnica: Ja miałam poczucie, że chwilami ten język jest jednak przekombinowany, że autor „za bardzo chce” i lepiej by było, gdyby czasem nieco odpuścił. Niektóre zdania są tak pokrętne, że można się w nich zaplątać, gubiąc kapcie, na przykład: „Odziany niemal we wszystkie wspomniane produkta, mający żywo w pamięci pouczenie jejmości, iż w przyszłości będzie musiał za wszystko zapłacić, brnął niebożę przed siebie”. Albo: „Sławetni, stare capy grzejący pewnie teraz odleżyny w dalekim Asse i śmiejący się w kułak, że on, Alojz Bąk, musi odmrażać sobie kuśkę na trakcie, przyjęli najgrubszą dawkę klątw”. Czy też: „Zaciśnięta na uchwycie kufla dłoń zdumiewała Alojza najbardziej – był to bowiem kułak kogoś, komu nie nastręczyłoby najmniejszych trudności jednym uderzeniem rozbić łeb piętnastocetnarowemu turowi”.

Ciernik: A bohaterowie? Mnie się bardzo spodobała postać drugoplanowa – łysy Barnaba. Tajemniczość i siła, niby nic wielkiego, trochę kliszy, ale wyszło ciekawie. I spokojnie wystarczyło, bo to przecież literatura rozrywkowa, a do tego opowiadanie, więc niczego bardziej skomplikowanego nie oczekiwałem.

Pokrzywnica: Główny bohater też jest całkiem udany – taki prostaczek, po którym nie wiadomo czego się spodziewać.

Ciernik: Ja mam z nim mały problem. Też czuję, że jest w nim jakiś potencjał i to jest fajne, bo dobrze rokuje. Człowiek chce poznać dalsze przygody, żeby sprawdzić, czy rokowania się sprawdziły. Dobry chwyt marketingowy – stworzenie bohatera na tyle „czystego”, żeby czytelnik mógł te swoje oczekiwania na niego projektować, ale na tyle „jakiegoś”, żeby poczuł z nim kontakt. Sprytne i niełatwe, ale tutaj się chyba udało. Ale czy w tym opowiadaniu bohater przechodzi jakąś przemianę? I czy w ogóle powinien, według Ciebie?

Pokrzywnica: To opowiadanie jest wstępem, zachętą do powieści „Pola śmierci” Marka Ścieszka, i tak je należy traktować – jako uwerturę. Mimo to uważam, że swego rodzaju przemiana bohatera tutaj następuje, bo on kończy tę przygodę inaczej... hm... wyposażony. I zawdzięcza to nie zbiegom  okoliczności, lecz własnemu działaniu. Teraz mamy ochotę się dowiedzieć, co on z tymi przedmiotami uczyni.

Ale muszę przyznać, że na mnie najmocniej zadziałała inna pułapka: połknęłam zarzucony przez autora haczyk w postaci błędnych Rycerzy Zakonu Smoka. Zostali ukazani tylko przez chwilę i są tak tajemniczy, że natychmiast udzieliła mi się ciekawość głównego bohatera. Ja też chciałabym bliżej poznać tych rycerzy!

Ciernik: A ja przez cały czas miałem wrażenie, że bohater jest nieco pretekstowy, drugorzędny w stosunku do fabuły, co zbliża trochę całość do literatury erpegowej, czyli: nieważny bohater, ważny quest. Ale może to efekt uboczny krótkiej formy tekstu. Mam nadzieję, że w „Polach śmierci” dostaniemy już nie tylko przygodę, ale również bohater stanie się osobą z krwi i kości.

Pokrzywnica: Tak, akcja trochę przesłoniła bohatera. Do tego jeszcze drugoplanowy Barnaba, który go przytłoczył...

Ciernik: He he! Najbardziej to on go przytłoczył w stajni! Ta scena pozostawiła mnie głęboko zadziwionym i rozweselonym – kilkunastoletni chłopiec tarzający się wraz z potężnym, łysym rycerzem po podłodze? To jest… eee… kontrowersyjne!

Pokrzywnica: No, widzisz! „Na czeladniczym szlaku” jako zasadzka na czytelnika sprawdza się doskonale. Kupimy „Pola śmierci”?

Ciernik: Kupimy! I pożremy! Będziemy bezlitośni!

piątek, 4 kwietnia 2014

Marta Motyl „KochAna”

Upolowane: Marta Motyl „KochAna”, e-book

Pokrzywnica: Rzuciłam się na e-booka wydanego przez Czarną Owcę. I teraz czuję się jak Smok Wawelski. Taka książka może stanąć kością w gardle.

Ciernik: Może. I staje. To była dla mnie trudna lektura. Szczególnie początek mnie drażnił. Drażniła mnie bohaterka i jej szczeniackie jazdy. Długo wracałem do tego początku, byłem w stanie przemęczyć tylko kilka stron i musiałem robić przerwy. Na szczęście w pewnym momencie coś się zmieniło, coś mnie wkręciło, nawet nie wiem, co i kiedy. Potem szło już gładko, chociaż ciągle boleśnie, ze względu na temat.

Pokrzywnica: Temat jest straszny. Anoreksja. We wstępie autorka tłumaczy, że napisała tę książkę po to, żeby ci wszyscy z zewnątrz, tacy jak my, mogli zrozumieć, jak to jest. Jak to jest tam, w środku. Zrozumiałeś? Ja nie. Jestem wstrząśnięta, ale tak samo głupia, jak byłam wcześniej. Ja chyba w ogóle nie potrafię zrozumieć takiego okrucieństwa.

Ciernik: Ja rozumiem, ale nie wiem, czy tak, jak autorka by chciała. Rozumiem mechanizm winy, nałogu (bo anoreksja jest definiowana jako nałóg niszczenia siebie), uwolnienia od napięcia i znowu popadania w poczucie winy. To zostało w „KochAnej” przestawione czytelnie. Natomiast Ty chyba patrzysz na inny aspekt książki, być może nawet nieświadomie pokazany przez autorkę.

Pokrzywnica: Każdy nałóg jest niszczeniem siebie. Gdyby nie był niszczący, to nazwalibyśmy go nieszkodliwym przyzwyczajeniem. W każdym nałogu jest element bezwzględnego okrucieństwa, tylko nie widać go wyraźnie, bo ukrywa się pod prawem do samostanowienia.

Ciernik: Okrucieństwa w stosunku do siebie?

Pokrzywnica: Dlaczego w ogóle odczuwamy potrzebę, żeby ustalać, w stosunku do kogo akty okrucieństwa są podejmowane? Czy nie ważniejsze jest, że u danej osoby one w ogóle występują, że jest do nich zdolna? Kładzie się nam do głów: Nie wolno krzywdzić innych, ale co robimy sami ze sobą, to już nikogo nie obchodzi. Samostanowienie. Prywatność. Próbować zagłodzić kogoś na śmierć jest aktem okrucieństwa – nie mamy co do tego wątpliwości – ale gdy ktoś usiłuje zagłodzić sam siebie… cóż, jesteśmy bezradni. Przecież nikogo tym nie krzywdzę  – odpowie taka osoba, bo ktoś to zawsze inni, nie my sami. Tak jesteśmy uczeni. I ten argument pozwala nam hodować w sobie potwora, który JEST OKRUTNY i nie ma tak naprawdę znaczenia, w stosunku do kogo. Może zamiast uczyć dzieci: Nie krzywdź innych, powinniśmy je uczyć: Nie bądź okrutny?

Ciernik: Ależ nasza kultura przecież próbuje taki przekaz dzieciom (i nie tylko im) zaszczepić:

Kochaj bliźniego swego jak siebie samego.

Ale to z jakiegoś powodu nie trafia. Innych szanujemy bardziej niż siebie. Jesteśmy z gruntu antychrześcijańscy. Brak nam zdrowego egoizmu, do którego podobno zachęcał nawet Bóg.

Pokrzywnica: I to wcale nie jest tak, że to działa „tylko w stosunku do siebie”. Zauważyłeś, że bohaterka jest kompletnie pozbawiona empatii? Ona w ogóle nie rozumie emocji ani sposobu myślenia innych osób. Do samego końca. Nawet nie próbuje. Jedynym punktem widzenia, jaki potrafi przyjąć, jest jej własny. Nie ma pojęcia, jacy są inni, czego chcą, co czują, o co im chodzi. Ona się tym nie interesuje, bo postrzega ich wyłącznie jako obiekty oddziałujące na nią w sposób nie taki, jak ona by sobie życzyła. I wydaje mi się, że gdzieś tutaj rodzi się ten potwór. Z przekonania o tym, że wiemy jak jest. A to tylko nasze domysły, które bierzemy za prawdę. Dopiero otwarcie się na kontakt pozwoliłoby nam zweryfikować te przypuszczenia.

Autorka opisała, jakie były oczekiwania rodziców wobec Alicji. Ale czy naprawdę takie były? Czy to tylko jej się tak wydawało? Przecież oni z tych swoich oczekiwań rezygnują, kiedy ona mówi: „nie”. Chciała iść na ASP? Poszła. Chciała przestać chodzić do kościoła? Przestała. A oni się z tym pogodzili. Czy więc naprawdę jej nie akceptują? Czy naprawdę są tak okrutni, jak się Ali wydaje? Czy może to ona przypisuje im okrucieństwo, które jest w niej? Na początku jej wierzę, ale kiedy pod koniec widzę, jak ona traktuje mężczyzn, z którymi się spotyka, czy koleżanki, to ogarniają mnie wątpliwości. Alicja w ogóle nie rozumie tego, co mówią do niej inni, słyszy tylko to, co jej się wydaje, że mówią. Boi się wykorzystania i uprzedmiotowienia, a jednocześnie w ogóle nie zauważa, że wykorzystuje i uprzedmiotawia innych. Okrucieństwo się rozlewa i nie dotyczy już tylko jej…

Ciernik: W tej książce zabrakło jeszcze jednego elementu anorektycznej martyrologii – terapii. Wiesz, że w jednej ze śląskich placówek dzieci chore na anoreksję są przed leczeniem zmuszane do podpisania kontraktu, który określa kary i nagrody za rezultaty leczenia? Jedynym miernikiem efektów leczenia jest pomiar wagi, a ta oczywiście bardzo się waha, jak to u anorektyków. Ważenie odbywa się raz w tygodniu i tylko wtedy można „awansować” do kolejnego etapu. Jeśli się nie uda, dziecko otrzymuje karę. Odcina się je od rodziny, zabrania kontaktu ze światem, rozrywek, a w niektórych przypadkach nawet możliwości wstawania z łóżka, rozmawiania z innymi i posiadania osobistych rzeczy – ubrań, książek, gazet. Robi się to po to, żeby dziecko miało czas i możliwość zastanowienia się nad sobą i swoim życiem. Wyobraź sobie Alicję w tej sytuacji! Jak wyglądałoby jej zastanawianie?

Z jakiegoś powodu w anoreksję, po obu stronach barykady, jest wpisane olbrzymie okrucieństwo.

Pokrzywnica: Bo odebranie komuś prawa do samostanowienia jest okrutne. Ale co robić, jeżeli chory żyje w nieprawdziwym świecie i nie dopuszcza do kontaktu z rzeczywistością? Bohaterka „KochAnej” jest już bardzo blisko przekroczenia tej granicy, ale na szczęście potrafi ten moment zauważyć. Swoją drogą: u więźniów obozów koncentracyjnych też występowało takie, opisane choćby przez Borowskiego, zobojętnienie na innych – to był efekt głodu, wycieńczenia i zarazem mechanizm przystosowawczy, żeby przeżyć. Może to, co postrzegam jako okrucieństwo, jest tak naprawdę tym samym mechanizmem przystosowawczym i specjaliści od anoreksji już dawno to opisali?

Ciernik: O, to bardzo możliwe. Tylko, że od czegoś musiało się zacząć. Jakiś zalążek egocentryzmu, zamknięcia na świat, już wcześniej musiał w Alicji robić swoje.

Pokrzywnica: Ale może ten sam zalążek pozwalał jej tworzyć? Podczas czytania przez cały czas zastanawiałam się, dlaczego ona wkłada tyle wysiłku i zaangażowania, tyle cierpienia i poświęcenia w realizowanie tak idiotycznego celu, skoro przecież może malować? Ma talent, ma przestrzeń i możliwość wyrażenia emocji, ma to, o co walczyła, a tu zamiast korzystać, to sobie pakuje do umysłu jakieś bzdury... Na szczęście Alicja też w końcu dochodzi do podobnego wniosku... Tylko że wtedy choroba, nałóg już z nią jest. I ona prawdopodobnie nigdy już nie będzie mogła być pewna, że nie wróci…

Ciernik: Cieszę się, że jednak przedarłem się przez ten początek, który był dla mnie trudny i męczący. Im dalej, tym książka jest ciekawsza. Muszę przyznać, że autorka podarowała mi kilka naprawdę pozytywnych zaskoczeń.  Bardzo podobała mi się, na przykład, scena erotyczna w podwójnie kobiecym wydaniu.

Pokrzywnica: Bo „KochAna” jest napisana całkiem ładnie. Ja w ogóle lubię książki wymyślone przez plastyków, muzyków, tancerzy – widać w nich to specyficzne postrzeganie świata, zwracanie uwagi na niewidoczne dla innych detale, układanie ich w całkiem innym porządku. O ile zupełnie nie podobało mi się patrzenie na świat oczami anorektyczki – ze względu na przedziwny splot bezwzględności i głupoty, jaki się w tym oglądzie świata zawiera – o tyle bardzo mi się podobało patrzenie z punktu widzenia malarki.

Na przykład ten fragment: „Widzę cię z profilu, gdy czytasz książkę. Przymrużyłaś oczy. Włosy związałaś w kitkę, gładko opadającą na jasną szyję. Ciepły odcień blond współgra z żółtobrązowymi trawami za oknem. Wpisujesz się w koncepcję jesieni. Wydzieram z notatnika kartkę, szukam w torbie ołówka. Siedzisz po drugiej stronie, nie powinnaś zauważyć, że cię rysuję. Bezkarnie szkicuję twój profil, bladoczerwone usta zatrzymane w półuśmiechu, zapisuję w pamięci kolor włosów, jasność skóry, odcień piegów. Delikatnie przewracasz stronę książki. Przesuwasz się w realnym i w wyobrażonym czasie. Podróżujesz w dwóch różnych przestrzeniach. Czytasz, a ja patrzę na grube, ciemne rzęsy, zastanawiając się, jak mogą być tak długie?”

Trzeba mieć ten dar, żeby umieć tak patrzeć, żeby dostrzegać szczegóły – tak dużo i tak dokładnie. I trzeba mieć też drugi dar, żeby umieć o tym opowiedzieć. Marta Motyl ma oba. Jej się pewnie to wydaje nieciekawe, zwyczajne, bo to jest jej naturalny sposób patrzenia, ale inni tak nie mają. Innym to się podoba. Dla innych to jest jak wejście do całkiem nieznanej krainy. Przynajmniej dla takich innych jak ja.