niedziela, 27 grudnia 2015

Dlaczego Leniwiec nie śpiewa?

Dlaczego Leniwiec nie śpiewa?

Nie śpiewa, ponieważ, parafrazując poetę, z woli nieba, prawdopodobnie nie może. Jest mu w związku z tym bardzo smutno, więc żeby podbudować swe leniwe ego, postanowił podramatyzować w teatrzyku  „Leniwa Gęś”.

teatrzyk-page-001 teatrzyk-page-002teatrzyk-page-003teatrzyk-page-004

niedziela, 13 grudnia 2015

Antologia „Legendy polskie”

Upolowane: Antologia „Legendy polskie”, e-book

Pokrzywnica: Takiej zachęcie nie sposób się oprzeć:

„Stare, trochę zakurzone, ale nie całkiem zapomniane. Wracamy do nich od czasu do czasu, aby na chwilę przenieść się w magiczną, pradawną rzeczywistość, odległą od otaczającej nas współczesności.

Ale czy faktycznie? Czy świat przedstawiony w legendach rządzi się zupełnie innymi prawami niż dzisiejszy? Czy bohaterskie postawy z tych opowieści nadal wywołują w nas te same odczucia. Czy pan Twardowski mógłby być współczesnym celebrytą, a nie szesnastowiecznym szlachcicem? Jak prasa i media społecznościowe komentowałyby pojawienie się w Krakowie smoka? Czy każdą z tych historii można by przenieść w obecne czasy albo do bliskiej przyszłości? Przenieś się w rzeczywistość, która przypomni jak uniwersalne i ponadczasowe przesłania płyną z naszych pradawnych opowiadań. Dwa filmy, dwie historie. Legendy o odwadze, sile, ambicji, empatii oraz sprycie. Legendy o nas”.

Ciernik: Toteż ja się nawet nie próbuję opierać! Absolutnie!

Pokrzywnica: Nie wiesz przypadkiem, co nasze drogie Allegro w ogóle wyprawia? Najpierw „Starość aksolotla” Dukaja, a teraz te „Legendy”! Sześcioro dobrych autorów i polskie legendy znane każdemu dziecku. Znane i równocześnie w ogóle nie znane, bo napisane całkiem na nowo. Cóż za dziki pomysł!

Ciernik: Dziczyzną należy się cieszyć, bo jest pożywna i wykwintna! Nie wiem, co wyprawia Allegro, ale nie mam nic przeciwko temu – dostajemy świetne e-booki, za darmo, na legalu, okraszone ładnymi multimedialnymi dodatkami. Nie widzę powodu do narzekań. A kto wie, może z portalu zakupowego wyrośnie nam mecenas sztuki z prawdziwego zdarzenia?

Pokrzywnica: A co powiesz o smaku tej dzi… eee… smoczyzny?

Ciernik: O smoczyźnie za chwilę. Najpierw ziółka, bo najbardziej podobały mi się w tym zbiorze „Kwiaty paproci” Radka Raka. Swoją drogą, bardzo w Twoim stylu…

Pokrzywnica: To prawda, mnie też się to opowiadanie podobało. Pięknie wyważone: trochę skansenu, trochę kota, trochę głupoty, trochę rozpaczy, dużo miłości. Magia na przemian z goryczą. Melancholia, drżenie serca i głęboka noc. A, i najważniejsze: Nigdy nie przestawaj rozmawiać ze swoim Śmierdzielem! Nie kop swojego wewnętrznego kota, gdy rozwala Ci życie, bo on wie, co robi.

Ciernik: Jest tu człowiek, przede wszystkim. Relacje. I kilka zdań – perełek,  jak to:

„... bo miłości zawsze zaczynają się od drobnych, wygładzających rzeczywistość kłamstw”.

I świetne zakończenie.

 Pokrzywnica: Natomiast „Spójrz mi w oczy” Elżbiety Cherezińskiej, czyli opowieść o bazyliszku w sosie polsko-chińskim, pozostawiła mnie z uczuciem niedosytu. Odniosłam wrażenie, jakby pan Li pojawił się w opowiadaniu trochę na przyczepkę, bo tak naprawdę chodziło o pokazanie fantastycznej Polski pod rządami Anny Jagiellonki XIII. Przy okazji: korekcie umknął tutaj drobny błąd – pot produkują gruczoły potowe, nie łojowe.

Ciernik: Tak, temu opowiadaniu czegoś zabrakło. Za to podobał mi się „Zwyczajny gigant” Jakuba Małeckiego. Popatrz, ile znaczy dobrze pomyślany narrator! Kobieca perspektywa stworzyła tutaj pole do niedomówień i niejasności, które świetnie zbudowały klimat.

Pokrzywnica: Ta postać jest naprawdę kobieca, podziwiam umiejętności autora. Podobała mi się też gra emocji w tym tekście: czuło się zawrotny pęd kariery Twardowskiego, wszystkie jej punkty zwrotne, ale też tęsknotę, żal i złość kobiety.

Ciernik: A jak ładnie autor pograł diabłem i Rzymem!

Pokrzywnica: Finezyjnie, trzeba przyznać.

Ciernik: „Śnięci rycerze” Rafała Kosika trochę słabo wypadają w towarzystwie pozostałych opowiadań. Pomysł z rycerzami taki sobie, wykonanie przeciętne, zakończenie chyba nie po myśli autora, ale tekst ratuje poczucie humoru.

Pokrzywnica: Mnie się bardzo podobały matematyczno-fizyczno-filozoficzne rozważania bohatera podczas pasania owiec i próby opracowania algorytmu liczenia zwierzaków. „Owca Schrödingera”, he he.

Ciernik: Albo to: „Jędrek wychodził z założenia, że owce są bezobsługowe. Jak, nie przymierzając, sondy von Neumanna. Przez miliony lat rządziły sobie bez ludzi i kiedyś też będą musiały. A nastąpi to, kiedy wszyscy na Ziemi zostaną już magistrami marketingu” czy „...snuł wielkie plany stworzenia tu Doliny Kondratowo-Krzemowej”. Jednak całość trochę naiwna, zarówno jako wizja Polski i Polaków (oj, my biedne ofiary rozpijane podstępnie przez złego Niemca, Ruska, czy też innego Polaka gorszego sortu), jak i w samej fabule, historii.

Pokrzywnica: „Niewidzialne” Łukasza Orbitowskiego na motywach legendy o żywej wodzie – świetne. Wspaniały bohater, piękna końcówka, taka właśnie, jak w baśni powinna być. I ten język. Im dłużej Orbitowski pisze, tym wierniejszą jestem jego fanką.

Ciernik: I zostało nam jeszcze „Milczenie owcy” Roberta Wegnera. Bardzo ciekawe opowiadanie, zwłaszcza w zestawieniu z filmem.

[embed]https://www.youtube.com/watch?v=1J_Y12RqeLM[/embed]

Pokrzywnica: O, jaki ładny film! W Jasiu natychmiast się zakochałam – nie ma nic bardziej seksownego niż mózg nerda! A co powiesz na Owieczkę?

Ciernik: Owieczkę pełną starych skarpet? Trochę kiczowata i ordynarna, ale to pewnie dlatego, że miała przyciągnąć Rosjanina…

Pokrzywnica: Ordynarna, phi! Akurat! Z zazdrości tak mówisz, bo chciałbyś być takim Jasiem! Przyznaj się!

Ciernik: Wcale nie! Wolałbym być smokiem!

Pokrzywnica: A nie wiesz, czy będzie więcej tych filmów? Bo teksty są w porządku, ale „Milczenie owcy” w połączeniu z filmem naprawdę wymiata. Opowiadanie ma pewną głębię, której w filmie nie ma. W filmie jest z kolei więcej emocji i poczucia humoru. Uzupełniają się naprawdę ładnie. Ciekawe, czy pozostałe opowiadania ze zbioru też posłużą jako kanwa kolejnych scenariuszy?

Ciernik: Opowiadanie porusza bardzo głębokie kwestie, jak choćby problem substancjalności JA. Nie wiem, czy wszystkie teksty będą miały filmowe odpowiedniki. Wiadomo, że niebawem będzie  premiera filmu o Twardowskim na podstawie „Zwyczajnego giganta”. Myślę, że będzie równie dobry.

[embed]https://www.youtube.com/watch?v=vodfKcgwNQ8[/embed]

To są filmy stworzone przez świadomych twórców, jest w nich indywidualne, autorskie spojrzenie, nie szkodzi, że w realizacji wydaje się to trochę zamerykanizowane. Może to nawet dobrze. Fajnie się to wszystko dopełnia i daje wyobrażenie, jak rozmaicie można ugryźć ten sam temat.

Pokrzywnica: I pomyśleć, że to przecież nasze stare dobre legendy! Bardzo mi się podoba taki odcień patriotyzmu!

Ciernik: Bo to jest prawdziwy patriotyzm. W odróżnieniu od tego, co widujemy od czasu do czasu w Sejmie.

piątek, 20 listopada 2015

K.A. Kowalewska „Pijany skryba”

Upolowane: K.A. Kowalewska „Pijany skryba”, e-book

Ciernik: Okładka kusi.

Pokrzywnica: Tak, bardzo fajna. Brawo dla Macieja Haskeera Kaźmierczaka.

Ciernik: Natomiast zawartość…  Nie powiem, że rozczarowuje, bo nie. Ale żeby mi smakowało, też nie powiem.

Pokrzywnica: Bo ta książka jest niczym pasztet z kury. Nieprzyprawiony. Niby można zjeść, ale właściwie po co? Kwintesencja przeciętności. I co tu powiedzieć? Ani pochwalić, ani zganić…

Ciernik: Mnie na początku od tej książki raczej odrzucało. Denerwowała mnie maniera autorki wciskania gdzie popadnie przemyśleń i retrospekcji głównego bohatera. To widać szczególnie właśnie na początku. Coś sobie bohater robi, coś tam gada, coś mu się przypomina, ale co i po co? Nie wiem. Potem dzieją się jakieś zbyt absurdalne akcje, jak udawanie zdechłego psa przed dresiarzami. Co to miało być?! I po co taki pomysł? Do teraz nie wiem. Potem jednak autorka się ogarnęła i zaczęła prowadzić akcję i myśli bohatera w jakimś sensownym kierunku. Maciej przestał irytować, można było jakoś się do niego odnieść. Całość stała się nawet trochę wciągająca. Ale fakt, fajerwerków nie było do końca.

Pokrzywnica: Ta historia chyba lepiej by wyglądała jako film (albo może serial?) niż jako powieść. Rozwija się bardzo telenowelowo, na całe szczęście jest to telenowela bardziej sensacyjna niż romantyczna. Nie mam jednak pojęcia, dla kogo jest ta książka. Wydaje się tak bardzo dla każdego, że aż dla nikogo. Ale nie jest znowu jakimś strasznym gniotem, czytywaliśmy gorsze rzeczy. A podobało Ci się poczucie humoru? Bo to miało być chyba w założeniu zabawne – główny bohater, jego podejście do życia, jego monologi. Mnie to irytowało, zamiast bawić, ale może drętwa jestem?

Ciernik: Bohater mnie męczył, szczególnie na początku. Później raczej już tylko irytował. Już fajniejsze były postacie drugoplanowe – mięśniak Mario, czy dziewczyna Maćka – Kinga. Ona przynajmniej miała jaja i wiedziała, czego chce.

Pokrzywnica: Mnie się nikt nie podobał, prawdę mówiąc. Wszyscy tacy... telenowelowi. Niby przerysowani, ale za mało jak na karykaturę, za bardzo jak na obyczaj. Absurdu trochę było w tym wszystkim, ale ten absurd jakiś taki bez klimatu. Akcja jest, ale mało wiarygodna. Za mało dziwaczne, żeby bawić się nonsensem i za mało wiarygodne, żeby uwierzyć. Dość sensacyjne, żeby przeczytać i zarazem za mało interesujące, żeby o tym myśleć. Do niczego konkretnego niby nie można się przyczepić, a nie porywa.

Ciernik: [Ciernik robi zdechł pies...]

Pokrzywnica: Biednego psa się uczepiłeś, a tam jest przecież więcej takich bezsensów – walka na kury chociażby – wymyślmy coś głupiego, będzie śmiesznie. No i jest głupio. Śmiesznie nie. Albo rodzice i reszta rodziny – jak z kabaretu, tylko że to słaby kabaret. W ogóle, tak w sekrecie Ci powiem, że się zastanawiałam, jakim cudem autorka w ogóle to dociągnęła do końca. Bo to nie wygląda na grafomańskie upajanie się własną twórczością, bardziej na coś wymęczonego, nie? To, co mnie rzeczywiście ciekawi, to jak wyglądał proces twórczy – czyżby autorka wspomagała się poradnikami pisarskimi, schematami konstruowania fabuły? Bo trochę to wygląda jak robione według poradnika – nie masz takiego wrażenia? A może rzeczywiście bawiła się tymi postaciami i tą akcją? Ale jeśli tak, to ja mam zupełnie inne poczucie humoru i w ogóle definicję zabawy...

Ciernik: Myślę, że jednak masz inną definicję humoru. To aż tak tragiczne nie jest. Przeczytałem do końca i kilka rzeczy było w porządku. Nawet parę razy się uśmiechnąłem pod nosem. Na przykład  opis emo Sylwka: „Przeczesywał je [Ciernik: włosy] na bok, odsłaniając jedno z wilgotnych od łez oczu. Posiadał i drugie w pełni sprawne oko. Mogę zaświadczyć, bom je widział w użyciu...”

Pisanie według podręcznika? To by tłumaczyło jakiś taki… autorski brak odwagi. Coś w tym jest. Nie jest to jednak książka tak słaba, żebym się przy niej męczył strasznie. Nie mogę też powiedzieć, że to była strata czasu. Coś tam się przecież dzieje. Tylko tak trochę nijako.

Pokrzywnica: Właśnie. Dzieje się. Nawet sporo się dzieje. Ale jakoś nijako. Chyba wolę, żeby działo się mniej, za to treściwiej. Może po prostu nie lubię pasztetu z kury.

niedziela, 1 listopada 2015

Jarosław Prusiński „Vortex”

Upolowane: Jarosław Prusiński „Vortex”, e-book

Pokrzywnica: „Vortex”, czyli śledź, mydło i powidło. Kilka opowiadań SF, kilka fantasy, po prostu reklamówka.

Ciernik: Tak, właśnie jako reklamówkę należy ten krótki zbiór opowiadań traktować. Ja byłem odrobinę zirytowany, bo we wstępie autor twierdzi, iż „fragmenty są tak skonstruowane, że stanowią odrębną całość” oraz obiecuje, że nie zostawi nikogo „z uczuciem nagle przerwanej fabuły”. A ja właśnie z takim uczuciem zostałem! „Noel 12” zapowiadał się całkiem ciekawie, ale okazał się jak to cielę, które dobrze żarło i nagle zdechło. W ogóle opowiadania są może nie porywające, ale całkiem przyzwoite – „Security” z karykaturalnie przerysowanymi sytuacjami z naszego świata, gorzkawa „Katastrofa”.

Pokrzywnica: Ja się przy lekturze trochę wyprowadziłam w pole. Zaczynało się od SF, ale to SF błyskawicznie zapomniałam. Nie było tragiczne, ale nie było tam też nic, co zatrzymałoby moją uwagę na dłużej, niż na kilka chwil. Potem zaczęły się historie fantasy i tu... ciekawostka. Ja nie przepadam za fantasy. Zazwyczaj mnie nudzi. A te opowieści mnie wciągnęły. Zapamiętałam je. No i jestem w rozterce. Bo te trzy opowiadania, które można potraktować jako reklamę trylogii „Szary mag”, spełniły swoje zadanie. Tylko że ja przecież nie kupię trylogii fantasy! Zresztą, czy ją można w ogóle kupić? Reklama jest. O dostępności reklamowanego produktu nic nie wiem. Ale może to bez znaczenia, bo i tak bym nie kupiła? Sama nie wiem, co o tym myśleć...

Ciernik: Właściwie każde z tych opowiadań zawiera jakieś ciekawe smaczki. To nie jest nic specjalnego, żadnych rewolucyjnych odkryć, ale przyjemnie się czytało. Choćby opowiadanie „Vortex” i rozważania o intersubiektywizmie rzeczywistości. Ale też mam wrażenie, że fantasy wychodzi autorowi trochę lepiej niż SF.

Pokrzywnica: I to jest ciekawa sprawa. Bo dlaczego? Nie ma tam nic specjalnego, a jednak... chciałoby się to czytać. Chyba bardziej niż SF, prawda? A co w ogóle sądzisz o wydawaniu takich e-booków – reklamówek prezentujących możliwości autora?

Ciernik: Nie widzę w tym nic złego, pod warunkiem że autor wykłada kawę na ławę: to jest głównie reklama, te a te teksty były darmowe tu i tu, a te a te fragmenty to część powieści. Wtedy człowiek może zadecydować, czy warto wydać kasę na reklamę (przydałoby się wsadzić do niej również coś całkiem nowego, żeby przyciągnąć osoby zaznajomione już z twórczością autora).

Pokrzywnica: A nie uważasz, że e-book reklamowy powinien być darmowy? Za „Vortex” trzeba było zapłacić, co prawda grosze (dosłownie niecałą złotówkę), ale jednak.

Ciernik: To zależy. Jeśli składałby się tylko z fragmentów jakiejś większej całości, to powinien być darmowy, ale jeżeli autor dodaje coś ekstra, na przykład opowiadania nigdzie wcześniej niepublikowane, to może być płatny, choć uważam, że nie powinien kosztować dużo. W przypadku e-booka Jarosława Prusińskiego cena jest, moim zdaniem, w porządku. Taki reklamowy e-book to przecież ma być zachęta, więc musi być dobra. Czasem rolę haczyka może odegrać nie fragment czegoś, co jest reklamowane, ale właśnie jakieś nowe opowiadanie.

Pokrzywnica: A jak to w praktyce podziałało… Hm. Gdybym lubiła fantasy, to chciałabym tego „Szarego maga” przeczytać. Ale nawet nie lubiąc, zastanawiam się. Bardzo spodobało mi się, że bohaterka poznaje różne perspektywy – tutaj autor użył świetnego symbolu – białej obręczy na czarnym tle albo... czarnego punktu na czarnym tle i obręczy jako jego konturu. Wszystko zależy od punktu widzenia. Od sposobu patrzenia i rozumienia. Jeśli ta trylogia cała jest taka, to nieważne, że fantasy. Ale czy jest? Może autor pokazał tylko kluczowy moment zmiany, zrozumienia? Zrozumienia, że istnieje wiele możliwych zrozumień?

Ciernik: Sugerujesz, że te fragmenty są jak trailery do hollywoodzkich filmów? Pokazują wszystko, co najlepsze i często same w sobie są lepsze niż cały film?

Pokrzywnica: Tak. Mam wątpliwości. Tym większe, że to nie jest film mojego ulubionego gatunku. Ale jednak kusi. Jestem w kropce. Przeszkadza mi trochę, że nawet nie wiem, czy ta trylogia została wydana? Kiedy, gdzie, przez kogo? Można ją kupić? Bo może... Gdybym miała te informacje, to może jednak zdecydowałabym się? Wiesz, taki e-book reklamówkowy to może być niezły pomysł. Wprawi odbiorcę w takie właśnie wahanie, może skusi? Jest to jakaś alternatywa – zamiast opowiadań w czasopismach, taki e-book. To może zadziałać. Tylko że moim zdaniem, powinien jednak być darmowy. A czy powinien być robiony właśnie tak jak hollywoodzki trailer? Czy powinno być w nim to, co najlepsze? Czy jednak to powinna być tylko zachęta, a fajerwerki to już w samej reklamowanej książce? Ale jeśli tak, to co zrobić, żeby taka zachęta była skuteczna?

Ciernik: Mnie pytasz? A czy Ty wiesz, że to jest cała sztuka? W USA istnieją nawet osobne kierunki studiów, na których uczy się, jak robić trailery! Skąd ja, zwykła ryba, miałbym to wiedzieć? Ja wiem tylko, że zachęta musi być na tyle dobra, żeby okazała się skuteczna. A co skutecznie zachęca mnie? Na przykład opinie znajomych, którzy mają gust podobny do mojego. Dobrze dobrany fragment też może mnie zachęcić, ale musi frapować, wciągać, intrygować już od pierwszej chwili. To jest tak jak z szybkimi randkami…

Pokrzywnica: Szybkie randki. Coś w tym jest… Tylko ja taka jakaś powolna i niezdecydowana – wdać się w romans z tym „Szarym magiem” czy nie?

Ciernik: Najpierw musiałabyś go odnaleźć...

niedziela, 11 października 2015

Marek Hemerling „Pillon i Synowie”

Upolowane:  Marek Hemerling „Pillon i Synowie”, e-book

Ciernik: Dawno już nie trafiliśmy na coś, co warto polecić jako Smakowity kąsek. Ale wreszcie jest!

Pokrzywnica: Tak, „Pillon i Synowie” to rzeczywiście smaczna powieść. Przypomina mi niektóre opowiadania Lema, choć styl Marka Hemerlinga jest zupełnie inny.

Ciernik: Mnie się to kojarzyło trochę z Lemem, a trochę z Dukajem. Tak czy owak – wysoka półka.

Pokrzywnica: Dlaczego z Dukajem? Lemem pachniało zwłaszcza przy rozmowach Filipa Pillona z futrzakami. Autor pięknie pokazał odmienność punktów widzenia. Dzięki temu te rozmowy są takie wielowymiarowe – i niezwykłe, i zabawne, i filozoficzne i trochę trącą egzystencjalną grozą – to mi się w nich najbardziej podobało. Urzekła mnie również końcówka, a szczególnie sąd nad bohaterem. Ale skąd skojarzenia z prozą Dukaja?

Ciernik: Dukajowa zabawa słowami, lekkość wymyślania nowych określeń na nowe fenomeny, gatunki zwierząt, rośliny, technologie, i tak dalej. Poza tym, cały świat wirtualny Filipa…

Pokrzywnica: A zauważyłeś coś ciekawego w konstrukcji opisów? Bo ja tak.

Ciernik: Chyba nie.

Pokrzywnica: To jest bardzo charakterystyczny fragment: „Ujął ją pod ramię, wziął głęboki oddech i pchnąwszy bogato rzeźbione drzwi, wszedł wraz z żoną do sali biesiadnej. Pomieszczenie to, przybrane w barwy Hotoranów – czerwień symbolizującą szlachetną krew rodu i czerń będącą obrazem ziemi, która go zrodziła – ozdobione wstęgami bojowych proporców i kolekcją broni pamiętającą czasy założycieli dynastii, robiło imponujące wrażenie”.

Teraz widzisz? Popatrz na przymiotniki.

Ciernik: Trochę… biblijnie.

Pokrzywnica: Biblijnie? Faktycznie, może trochę. Miejscami. Ale to uzasadnione. Miejscami. He he.

Ale mnie chodzi o coś innego. Kolor. W opisach rzadko pojawiają się inne kolory, niż te z flagi Hotoranów – czerń i czerwień. Inne zostają pominięte. Autor mówi wtedy o tworzywie, fakturze, kształcie, ale nie o kolorze. Czerwień podkreśla zawsze. Nawet w scenie sądu stół jest przykryty czerwonym suknem, nie zielonym, jak to zazwyczaj w sądach bywa. Czasem pojawiają się jeszcze brąz, szarość popiołu, czerń. Inne barwy rzadko. Nie miałeś, czytając, uczucia, że oglądasz czerwono-czarny film? Ja miałam takie wrażenie i podobało mi się to. To było takie... kosmiczne. Od razu wiadomo, że nie jesteśmy na Ziemi.

Ciernik: Nie miałem. Ja tam widziałem masę kolorów, szczególnie w tych dziwacznych wybuchających kwiatach oraz w innej florze i faunie. Dużo kamienia tam widziałem.

Pokrzywnica: Kamienia w jakim kolorze?

Ciernik: Kamienia w kolorze kamienia. Szarego. Ale czasami też „żywego”, połączonego z zielenią. I dużo słońca na planecie futrzaków. Zresztą w wizji Filipa też.

Pokrzywnica: Ciekawe. Chyba powinniśmy zrobić jakąś minianalizę kolorystyczną tekstu. Może ja nie odczytuję kolorów, które tam są? A może Ty czytasz kolory, gdy jest mowa tylko o fakturze? Kiedyś napisałam opowiadanie, w którym występował wilk i miał głodne oczy. Kiedy pisałam, to widziałam te oczy jako żółte. A później czytelnicy widzieli czerwone... Ja Marka Hemerlinga odebrałam jako autora bardzo „dotykowego”, natomiast barw widziałam niewiele, z wyjątkiem tej podkreślanej czerwieni. Ale Ty widzisz całkiem co innego. Fascynujące!

Ciernik: Ale to jest ciekawe, co piszesz o tych kolorach herbowych, bo rzeczywiście, teraz wydaje mi się, że autor tak prowadzi wzrok bohaterów, tak każe im filtrować rzeczywistość. Ale ja nie jestem bohaterem jego książek i nie filtrowałem tego tak.

Pokrzywnica: Popatrz, jak to jest: z przymiotników dotyczących kształtu, tworzywa, funkcji i tym podobnych, odbiorca odczytuje barwę. Właśnie coś takiego mi wyszło niechcący z tym wilkiem. Analizowałam sobie to później i myślę, że ten odbiór powstał przez to, że wilk chciał napić się krwi. I ta czerwień krwi była w wyobraźni odbiorców tak mocna, że głodne oczy, które pojawiły się kilka zdań później, zrobiły się czerwone, bo nie napisałam wprost, że były żółte.

Z kamieniem, zobacz, jest to samo. Kamienie są w przeróżnych kolorach, ale hasło „kamień” bez dodatkowych określeń wywołuje kolor szary. Ja też widzę kamienie jako szare.

Ciernik: A to nie jest po prostu tak, że pewne rzeczy są na tyle oczywiste, że nie trzeba dodatkowo przywoływać ich koloru? Bo jaki kolor może mieć słońce? Jaki kolor może mieć kamień albo oko wilka? Poza wyjątkami, gdy te obiekty (symbole?) odbiegają od normy, nie potrzeba koloru dodatkowo określać, bo czytelnik ma to dostatecznie głęboko zakorzenione – i tak zobaczy to, co ma zobaczyć.

Pokrzywnica: Tylko że powieść Marka Hemerlinga czytaliśmy oboje tę samą. I zobaczyliśmy całkiem co innego…

Ciernik: To przez Ciebie! Bo Ty jesteś przekorna i zdesocjalizowana!

Pokrzywnica: Wcale nie jestem przekorna!

Ciernik: Ale zdesocjalizowana! Od czasów „Akademii Pana Kleksa” wszyscy wiedzą, że wilki mają czerwone oczy!

Wracając do tekstu: podobał mi się motyw stwórcy (bo przecież nie Stwórcy przez duże „S” w tym przypadku, nie?) pojawiający się w obu wątkach, z dwóch różnych punktów widzenia – futrzaków i Filipa. W każdej opowieści ujęty niby z innej perspektywy, ale jednak taki sam – potrzeba zawierzenia swojego życia w ręce kogoś silniejszego, strach przed podjęciem odpowiedzialności za los swój, a nawet nie tylko swój, ale swojego wszechświata. Jeśli Bóg jest źródłem kreacji, to jest to jego strach przed własną boskością.

Pokrzywnica: Strach przed boskością to jest to samo co strach przed odpowiedzialnością? Czy stwórca/Stwórca ma obowiązki? Czy musi (dlaczego miałby musieć?) być odpowiedzialny za cokolwiek? Filip Pillon. Bóg, który się za Boga nie uważa. Bóg, który się nudzi. Bóg, który ma własne ważne problemy. Bóg, którego nie obchodzą wojny futrzaków. Działa na ich rzecz pomimo to? Czy to tylko ich wiara działa?

Ciernik: Jeżeli Stwórcę będziemy rozumieć jako Wielkiego Zegarmistrza, to oczywiście jest on odpowiedzialny za to, co stworzył. Nie wiem przed kim, ale jest. Ale z drugiej strony, stwórca taki jak Filip Pillon jest Bogiem nieobecnym. Przewrócił pierwszy klocek domina, po czym się wycofał. Czujemy, to znaczy futrzaki czują, że jest, był gdzieś ten pierwszy, pierwotny, Najstarszy, i na tym przeczuciu budują swoją religię, ale przecież to już nie on jest źródłem ich siły, tylko sama wiara. Choć oczywiście pośrednio również on, odprysk jego obecności w każdym fenomenie.

Pokrzywnica: A jak to wygląda z jego strony? Ze strony znudzonego i (o, paradoksie!) uwięzionego? Tego, który nic nie może i nawet nie chce móc? Tego, który zostanie osądzony? Wiemy, przed kim odpowie, przynajmniej w tej powieści. Przed sądem, o którego istnieniu nie ma pojęcia. A futrzaki tym bardziej. Rzeczywistość boska i ludzka (futrzakowa) są nieprzystające. A jednak mają punkt wspólny, którym jest... nieporozumienie.

Ciernik: Dlaczego nieporozumienie?

Pokrzywnica: Za kogo oni (futrzaki) go (Filipa) mają? I czego od niego oczekują? A za kogo on ma sam siebie? Za kogo ma ich? To nie jest nieporozumienie? Kiedy każdy ma kogoś za kogoś innego?

Ciernik: I tu dochodzimy do działania trickstera, archetypu uosabiającego chaos i nieporządek. Działa wbrew obowiązującym normom i burzy je. Jest czynnikiem, który zawsze stara się wyprowadzić dany system z równowagi. Tym systemem może być społeczeństwo, ale może to być po prostu psychika danej jednostki. W powieści jest to pokazane bardzo jasno, chociażby poprzez obraz sterty naczyń w zlewie czy śniegu, który pada w lipcu. No i Paco, pajac, czyli błazen, to charakterystyczna figura trickstera. I właśnie taką rolę Paco w powieści odgrywa. Jak każdy trickster, ma za zadanie wybić głównego bohatera ze stanu hibernacji.

Pokrzywnica: A kiedy ktoś zanadto ględzi przez sen, jak na przykład my teraz, to wtedy trickster robi tak:

stanczyk_wyczolkowski (1)
 Leon Wyczółkowski „Stańczyk"

Ciernik: Otóż to!

Pokrzywnica: Mimo wszystko poględzę jeszcze trochę. Tekst został dosyć ładnie zredagowany przez ekipę RW2010, z wyjątkiem jednego drobiazgu. Polecam redakcji ten oto link, przyda im się: http://sjp.pwn.pl/zasady/243-Nazwiska-zakonczone-w-pismie-na-spolgloski-lub-y-po-samoglosce;629618.html

Ciernik: Jak zwykle się czepiasz. Ja bym na to nie zwrócił uwagi!

Pokrzywnica: Bo Ty jesteś zdesocjalizowany językowo!

Ciernik: Może i tak. Dla mnie najważniejsze jest, że tę powieść można obrać z tych wszystkich wizji i nadal pozostanie atrakcyjna, nadal będzie nad czym pomyśleć. Nie każdą książkę da się tak „odfutrzakować”!

Pokrzywnica: Zgoda. To jest jej wielka zaleta. Ale uroda wizji i finezja dialogów też są cenne. Dlatego lepiej nie obierać. „Pillona i Synów” należy zjadać w całości, ze skórką.

Ciernik: I z futrem!

sobota, 26 września 2015

O potędze dezintegracji. Tylko dla dorosłych!

Pokrzywnica: Czytam właśnie „Odwagę tworzenia” Rollo Maya. I dowiedziałam się stamtąd, że przeprowadzono testy.

Ciernik: Jakie testy?

Pokrzywnica: A takie:

„Ludziom tym [szczególnie twórczym], jak i grupie kontrolnej złożonej z osób „normalnych”, pokazano serię kart w stylu testu Rorschacha, z których część przedstawiała wzory uporządkowane, systematyczne, a reszta chaotyczne, niesymetryczne i nieuporządkowane. Osoby „normalne” wybrały wzory uporządkowane i symetryczne, bo takie podobały im się najbardziej – podobało im się, że świat tych wzorów jest "uporządkowany". Tymczasem osoby twórcze wybierały karty z wzorami chaotycznymi i nieuporządkowanymi – w ich mniemaniu były one bardziej interesujące, stanowiły większe wyzwanie (...) Umieli zaakceptować lęk i wykorzystać go do modelowania swojego nieuporządkowanego wszechświata (...) Testowi zostało też poddanych kilka grup osób stosujących medytację transcendentalną. Wynik (dotąd niepublikowany) był negatywny – to znaczy medytujący mieli skłonność do wybierania kart z uporządkowanymi, symetrycznymi wzorami. Rezultat ten jest przeciwny do wyniku uzyskanego przez Barrona przy badaniu osób wybitnie twórczych”.

Wniosek jest oczywisty. Medytacja szkodzi!

Ciernik: Społeczeństwu na pewno!

Pokrzywnica: Nie społeczeństwu, tylko na twórczość szkodzi! Musisz mniej medytować! Ciekawe tylko, co ja biedna mam zrobić? Mnie się chyba medytuje samo...

Ciernik: Ja nie medytuję. Ja odprawiam czarne msze! To bardzo sprzyja kreatywności.

Pokrzywnica: O! To jest myśl! Mam fajną świecę z prawdziwego wosku. Może zrobię jakieś voodoo w intencji dokończenia kolejnego tekstu?

Ciernik: Tylko ta świeca musi być czarna!

Pokrzywnica: Tak? Niestety, naturalno-złota jest. Pomalować? Ale czym? Smołą?

Z innej czarodziejskiej beczki: zauważyłeś, że w czytanych przez nas tekstach autorki częściej coś wyrzucają (w pewien sposób przeklinają), a autorzy przeciwnie – zaklinają? Zastanawiam się, czy ja piszę jak mężczyzna, czy jak kobieta, przeklinam czy zaklinam? Bo wychodzi mi ni to, ni owo. Może ja jestem jakieś imago?

Ciernik: Ty już jesteś zintegrowana, Ciebie takie dychotomie nie dotyczą. Ommmm.

Pokrzywnica: „Dosyć! Trzeba raz rzecz skończyć, Bóg nas czy diabeł złączył, trzeba się rozłączyć”. Jak by tu się nieco zdezintegrować? Mam dwie zaczęte książki i w świetle badań naukowych wygląda na to, że żadnej nie skończę! Yghr. Ommmm.

Ciernik: „Osiołkowi w żłobie dano…”

Pokrzywnica: Ach, czemuż tylko owies i siano, a nie róże? Byłaby szansa na metamorfozę!

Ciernik: Do metamorfozy nie wystarczą same róże. Potrzeba jeszcze doświadczenia.

„Chociaż penis ma zdrowe stylisko i dużą głowę,
Nie jest on młotkiem do przybicia gwoździa.
Chociaż obdarzona ludzkim ciałem i kształtem,
Nie jest właściwym zostać pokojówką Władcy Śmierci.
Chociaż wasz umysł może być cnotliwy i czysty,
Nauki Buddy nie osiąga się przez pozostanie w domu.
Nauka Tantrycznych Misteriów jest najgłębsza,
Lecz wyzwolenia nie osiąga się bez głębokiego doświadczenia,
Drugpa Kunley może ukazać wam drogę,
Ale wy sami musicie przejść ścieżkę”.

Pokrzywnica: Dobre. Co to?

Ciernik: „Rozprawa o ziemskiej przyjemności, czyli Erotyczne pieśni oświecenia Drugpy Kunleya” 

Pokrzywnica: Podoba mi się ta wizja wbijania gwoździ.

Ciernik: Mnie się NIE podoba.

Pokrzywnica: Oj, uspokój się, przecież Mistrz mówi wyraźnie, że NIE jest on młotkiem!

Ciernik: NIE myśl o różowym słoniu!

Pokrzywnica: NIE będę! Za to będę myśleć tak:

„Nie znaliśmy tej jego niesłychanej głowy
i oczu, co w niej dojrzewały. Ale
ten tors jaśnieje jak kandelabr w chwale,
a w nim wzrok jego, tylko uwięziony,

żyje i świeci. Nie mógłby inaczej
łuk piersi cię oślepić, w cichym zwrocie
lędźwi nie mógłby otrzeć się przelotnie
uśmiech o środek, który płodność znaczy.

Inaczej stałby niekształtny, skrócony,
ten kamień z odtrąconymi ramiony
i nie lśniłby jak skóra drapieżnika;

i nie wyrywał się ze swych krawędzi
jak gwiazda: każda kamienia drobina
cię widzi. Musisz swe życie odmienić”.

Ciernik: Ładnie. Kto to?

Pokrzywnica: Rilke. „Starożytny tors Apollina”. Apollo zdezintegrowany.

niedziela, 13 września 2015

Alan Akab, „Świat pułapka. Lekcja przetrwania”

Upolowane: Alan Akab, „Świat pułapka. Lekcja przetrwania”, e-book

Pokrzywnica: Nie ma to jak trzeci punkt widzenia. Cześć, Kocie. Miło znów Cię u nas gościć!

Kot Dachowiec: Cześć. Ja o fantastyce zawsze chętnie miauknę słówko.

Pokrzywnica: Pierwsze wrażenie – niby zwyczajne fantasy na dość ogranych motywach. Ale jakieś takie... inspirujące. Zwłaszcza pierwsza część – ta podobała mi się najbardziej.

Ciernik: Tak, powieść Alana Akaba jest dosyć nierówna. Składa się z trzech części, z których pierwsza rzeczywiście wydaje się najciekawsza, najświeższa i chyba najlepiej napisana oraz zredagowana. Mnie również podobała się najbardziej i zachęciła do dalszego czytania. Druga to niestety klasyczny erpeg w rodzaju Dungeon Master, ta podobała mi się najmniej, bo nie dość, że nic odkrywczego tam nie ma, brakuje klimatu, to jeszcze jest strasznie przegadana. I słabo zredagowana. Trzecia część jest dobra, ale nie tak jak pierwsza.

Pokrzywnica: Druga część wygląda jak scenariusz gry i to takiej sprzed piętnastu lat. Trzecia – dziwna, bo wydaje się, że była w tym wszystkim jakaś fajna myśl, ale w pisaniu umknęła, zanikła.

Kot Dachowiec: Będę bronić drugiej części, może trochę dlatego, że mam sentyment do bagien, podziemi i tajemniczych artefaktów... Owszem, w trakcie lektury narzucały mi się skojarzenia z grami RPG oraz komputerowymi, jak również z nieco staromodnymi tekstami z nurtu sword&sorcery: Conan Barbarzyńca nieraz rabował zaklęte przedmioty ze świątyń, Fafhrd i Szary Kocur również spokojnie mogliby przeżyć analogiczną przygodę. Oryginalności tu niewiele. Niemniej, wartko tocząca się akcja jest całkiem zgrabnie skonstruowana i wciąga. Przynajmniej mnie wciągnęła. Byłam ciekawa, co będzie dalej i w jaki sposób bohater wydobędzie się z rozlicznych opresji. Najmniej ciekawa wydała mi się część trzecia, tam chyba najbardziej zgrzyta rozdźwięk między wiekiem Nordona a jego zachowaniem, a fabuła nieco się rozłazi i nie dostajemy odpowiedzi na niektóre pytania. Nie zauważyłam natomiast, aby któraś partia tekstu była słabiej zredagowana niż pozostałe; w moim odczuciu od strony językowej całość prezentuje wyrównany, nie najgorszy poziom. Miejscami trochę raził mnie nadmiar wielokropków.

Pokrzywnica: Porozmawiajmy o pierwszej części. Zdecydowanie najlepsza, ale właściwie dlaczego? Co sprawia, że wyczuwa się pod prostą w sumie historyjką w dobrze znanych dekoracjach coś ważnego?

Ciernik: Na pewno ładnie podane tajemnice. Najpierw Mistrz, o którym nic nie wiemy, oczekuje czegoś od bohatera, ale również nie wiemy czego. Nawet sam bohater nie wie. Później pojawiają się  Kregnor oraz Dronan – bardzo ciekawe postacie. Przez cały czas utrzymuje się napięcie. Jest też niebanalne zakończenie. Wszystko zostało ładnie wyważone – elementy walki, tajemnice, dialogi, dywagacje podane w odpowiednich proporcjach. No i tutaj bohater nie bywa jeszcze takim irytującym mądralą jak w późniejszych częściach.

Kot Dachowiec: Mnie spodobał się klimat: te zaśnieżone góry, odcięta od świata warownia na pustkowiu... Intrygująca jest postać Kregnora, który pozostaje niejednoznaczny – odebrałam go bardziej jako bohatera tragicznego niż jako czarny charakter. Końcówka też faktycznie jest bardzo dobra, zaskakująca. Natomiast zagadka Mistrza pozostaje niewyjaśniona aż do końca książki, co pozostawiło mnie z uczuciem niedosytu. Wolałabym dostać odpowiedź na pytanie, kim był Mistrz i co takiego szczególnego dostrzegł w głównym bohaterze.

Pokrzywnica: A mnie to zupełnie nie przeszkadza, że nie wiadomo. Mistrzowie (jak bogowie) mają swoje sekrety. Niektóre poznamy, niektórych nie, a jeszcze innych nie będziemy w stanie pojąć, choć rozwiązanie zagadki mamy przed samym nosem.

Przeszkadzała mi natomiast niekonsekwencja: bohater jest dziesięcioletnim chłopcem, a myśli jak co najmniej dwudziestolatek albo i ktoś jeszcze starszy. Jest dzieckiem fizycznie (zwłaszcza w drugiej części jest to wielokrotnie podkreślane) natomiast psychicznie – zupełnie nie. No i przecież dziesięciolatek nie miałby żadnych szans w bezpośredniej walce z dorosłym! Chyba że... to jest walka na umysły. Poza tym ta pierwsza część (trochę trudno ją omówić, nie spojlerując) może być interpretowana jako przyswojenie nauk Mistrza: one zapadły w umysł i teraz ten umysł je przepracowuje.

Ciernik: Akurat ta niekonsekwencja została wytłumaczona na dwa sposoby. Jeden to ten, o którym wspominasz, natomiast drugim wyjaśnieniem może być opętanie. Relacje z egzorcyzmów zawierają wzmianki o niezwykłej sile opętanych.

Kot Dachowiec: Tam jest powiedziane, że Nordon walczy z delikwentami, którzy w przeciwieństwie do niego, niewiele umieją. Brak siły i niedostatek wzrostu nadrabia wyszkoleniem, szybkością i zwinnością. No i – o ile dobrze zrozumiałam – Yrin mu sprzyja; to może być wyjaśnienie zagadki.

Ciernik: Problem z psychiką i nadmiernie dojrzałym myśleniem przewija się w całym tekście. Kolejną niekonsekwencją jest zasób wiedzy o świecie i ogólne umiejętności, jakie ten dziesięciolatek posiada. Dzieciak wyciągnięty z jakiejś dziury śmierdzącej zwierzętami pasterskimi po rocznym szkoleniu nawet przez najlepszego nauczyciela nie wiedziałby tego, co ten malec.

Pokrzywnica: A przede wszystkim inaczej podejmowałby decyzje. Kierowałby się innymi wartościami.

Kot Dachowiec: Podczas opisu szkolenia u Mistrza pada sugestia, że Mistrz w jakiś sposób magicznie wzmocnił zdolność umysłu Nordona do przyswajania wiedzy. Później z kolei przewijają się wzmianki, że wiele rzeczy w szerokim świecie wygląda dla młodego obco i dziwnie (na przykład ulice miasta). Widzimy, że chłopak nie zawsze działa jak dorosły – zdarza mu się zachowywać naiwnie i głupio. Nie należy też  mylić dziesięcioletniego Nordona z Nordonem – narratorem, który wie już znacznie więcej, a swoje przygody relacjonuje z perspektywy wszystkiego, co przeżył i czego się dowiedział od tamtej pory. Ale owszem, są momenty, kiedy bohater zupełnie nie zachowuje się jak dziecko, nawet jak dziecko obyte z bronią. Mnie przeszkadzało, że mówi jak dorosły, zwłaszcza w trzeciej części, kiedy zwraca się do Ilji. Ich rozmowy wyglądają tak, jakby to Nordon był starszy, i to o parę ładnych lat.

Ciernik: Warto jednak wspomnieć o ważnej zalecie tej powieści: nie ma tu prostego podziału na dobro i zło. Nawet Yrin nie jest przecież zły. Owszem, popycha do złych czynów, ale sam jest poza dobrem czy złem.

Pokrzywnica: Bo tam w ogóle nie chodzi o dobro i zło. Zwróć uwagę, jakie postaci walczą ze sobą w drugiej części: obie są bardzo niejednoznaczne! I to mi się podoba. Jestem zmęczona banalnymi podziałami na dobro i zło. Jak długo można tkwić w świecie bajek dla dzieci?

Ciernik: Tak, tak, to oczywiste, ale mnie chodzi akurat o Yrina. Skoro mamy do czynienia z opętaniem, to od razu cisną się do głowy podziały dobro/zło, podczas gdy tutaj one nie są oczywiste. Yrin służył dobrym celom, ale jego czas się skończył. Jednak jego natura jest niezmienna, więc dalej musiał służyć celom podobnym, co tym razem można by uznać za zło.

Pokrzywnica: Ciekawe, że nawet w tej rozmowie ujawnia się coś specyficznego. Odczuwałam to przy czytaniu tej pierwszej części: że tekst coś przywodzi na myśl, coś sugeruje, ale nie sposób uchwycić istoty. O coś chodzi – niby prostego, a nieoczywistego. I nie udaje się tego złapać. W tej rozmowie też chodzimy dookoła czegoś. Ale nie dotykamy tego. Dlatego miałam odczucie, że to jest inspirujące. Każe czegoś szukać, wzbudza jakieś przeczucie, ale ono nie daje się przekuć na konkret. Strasznie żałuję, że tak jest tylko z tą pierwszą częścią, a pozostałe dwie są takie... płaskie. Ten wymiar się tam zgubił, nie ma już niepokoju.

Ciernik: Nie ma niepokoju, nie ma tajemnicy, nie ma napięcia. Są nudy i wykłady dziesięcioletniego chłopca, który zachowuje się, jakby był dwa razy starszy. Być może jest jakieś uzasadnienie dla takiego zachowania, być może chłopak jest jakiś specjalny, ale autor nie sygnalizuje tego dostatecznie wyraźnie i to razi.

Kot Dachowiec: Nudy? Ej, bez przesady. Jest sporo akcji, bez zmęczenia przeczytałam książkę jednym tchem. Przez cały czas byłam ciekawa, co autor tym razem wykoncypuje, żeby wydobyć bohatera z tarapatów. To prawda, że lektura jest zdecydowanie z gatunku rozrywkowych, ale całkiem miła. Rozczarowało mnie natomiast, że ostatecznie nie dowiadujemy się, co takiego szczególnego kryje się w Nordonie i dokąd ma go zaprowadzić przeznaczenie. Innymi słowy – tajemnica jest, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że więcej niż jedna. Ten świat kryje ich mnóstwo, szkoda tylko, że autor nie zdecydował się na tym etapie historii ujawnić więcej informacji.

Pokrzywnica: Mnie akurat tego wcale nie szkoda. Ja chyba po prostu lubię czasem czegoś nie wiedzieć…

Kot Dachowiec: A ja mam nadzieję, że doczekamy się kontynuacji. Nie miałabym nic przeciwko temu, aby poczytać nad wieczorną miską mleka o dalszych przygodach Nordona.

niedziela, 23 sierpnia 2015

Antologia Magazynu Fantastycznego „The Best”, część I

Upolowane:  Antologia  Magazynu Fantastycznego „The Best”, część I , papier

Ciernik: Magazyn Fantastyczny powstał w 2004, a upadł w 2011 roku. Pismo było znane z tego, że publikowało ciekawą fantastykę, miało słabą korektę i nie płaciło autorom.

Robert Zaremba, redaktor naczelny magazynu, doszedł do wniosku, że warto spróbować wejść do tej samej rzeki jeszcze raz, ale nie w ten sam sposób. Wyciąga wnioski z popełnionych błędów, to cieszy. Tym razem pismo przybrało postać serii antologii opowiadań. Robert rozpoczął od „The Best”, czyli najlepszych opowiadań z MF. Czy to wystarczy, żeby utrzymać się na powierzchni? Nie wiem. Jedno się powtarza. Nie płacą autorom.

Pokrzywnica: Płacenie autorom w ogóle ostatnio wyszło z mody.

Czy „The Best” jest Twoim zdaniem naprawdę the best? Bo dla mnie tak sobie.

Ciernik: Jest dosyć nierówne.

Opowiadania są niezłe, choć oczywiście brakuje redakcji i korekty. Według mnie, można je podzielić na dwie grupy:

  1. Te, które miały robić wrażenie. Niekoniecznie autor chciał coś ważnego wyrazić, liczą się fajerwerki. Jest wizja, mniej lub bardziej oryginalna, ale istotnego przesłania nie ma sensu szukać. Dla mnie „Wczorajszy deszcz” Sebastiana Uznańskiego taki jest, „Non omnis moriar” Sebastiana Chosińskiego czy „Wyrwane skrzydła” Tomasza Kaczmarka.

  2. Te, w których autor chce coś ważnego powiedzieć. Z tej grupy zrobiły na mnie wrażenie „Rolf, diabeł i Czarna Wieża” Pawła Lacha, ale też „Pies i dusze łotrów” Andrzeja W. Sawickiego oraz krótki i wstrząsający „Hipopotam” duetu Kazimierz Kyrcz Jr i Łukasz Radecki. Może ten ostatni Ameryki nie odkrywa, ale autorzy pokazali coś fajnie od innej strony, niż to się zwykle robi.


Większość opowiadań zaliczyłbym jednak do pierwszej grupy. Jest też kilka dobrych, sprawnie poprowadzonych tekstów pasujących i tu, i tu, na przykład „Oczy Mahaberusa”  Magdaleny Zimniak (a w ogóle, to dlaczego w „The Best” jest tylko jedna kobieta?!), czy zgrabna detektywistyczna „Syrenka”  Marcina M. Drewsa.

Pokrzywnica: Oraz „Gejsza” Tomasza Przewoźnika, ale tego opowiadania omawiać tu nie będziemy. Swoją drogą: nie uważasz, że już pora, żeby Przewoźnik odczepił się wreszcie od gejsz i stworzył całkiem nowego bohatera?

Ciernik: E tam. Wszystko jedno, jaki bohater, byle autor dobrze wszystko napisał. Ale kto wie, może nawet już się odczepił...

Pokrzywnica: „Syrenka” Drewsa podobała mi się bardzo. Świetny pomysł zarówno na tytułową Syrenkę, jak i na detektywa, który w sensie dosłownym ma nosa, to jest kieruje się przede wszystkim węchem. Co do tekstów, które miały robić wrażenie to „In odore sanctitatis” Piotra Patykiewicza jest idealnym przykładem FFF, czyli Feerii Fabularnych Figli. W dodatku autor chyba przedobrzył, bo całość wygląda jak przedstawienie, w którym aktorzy wciąż od nowa wychodzą na scenę i jeszcze raz się kłaniają, machają, przesyłają całuski... I znowu... Aż człowiek ma serdecznie dość i marzy, żeby wreszcie skończyli. „Hipopotam” też mi się podobał – konkretny, zwięzły i z dobrą końcówką. Opowiadanie Magdaleny Zimniak kiedyś już czytałam i wychodzi na to, że jest to tekst „jednorazowy”, bo teraz, przy drugim czytaniu wydał mi się nudny, choć za pierwszym razem takiego odczucia nie miałam.

Ale! Ja wiem, że w każdej antologii musi być jakaś czarna owca, jednak co w „The Best” robi „Nieproszone” Michała Gacka? To jakaś pomyłka – pomysł banalny, opowiadanie nie ma ani klimatu, ani wartości intelektualnej i jeszcze na dodatek jest fatalnie napisane, upstrzone zdaniami w rodzaju: „Nie bez zdziwienia spostrzegła, że jej twarz znajduje się tuż obok leżącej na drewnianej desce wątróbki”. Za takie „The Best” to ja uprzejmie dziękuję.

Ciernik: Też się zastanawiałem. Ani to fantastyka (raczej jakaś bizarro-groza), ani to ciekawe, ani z przesłaniem. Słabe zakończenie. No, takie to nieproszone...

Wolę mówić o tym, co mi się podobało. W opowiadaniu Pawła Lacha podobała mi się konwencja bajki, przypowieści z morałem, wiesz: diabeł, dobro i zło, i tak dalej. To właściwie taka baśń terapeutyczna, opowieść o Cieniu i o tym, jak można z nim pracować.

Podobnie odczytałem opowiadanie Andrzeja W. Sawickiego. Tylko tutaj Cieniem jest pies, który reprezentuje cywilizację wyższą. Ludzie za to reprezentują świat wybitnie zwierzęcy i niski. Ten pies jest jednocześnie Cieniem, ale właśnie takim mocno Jungowskim, czyli niby coś zepchniętego, niewidzialnego, ale jednocześnie potężnego, silnego i pięknego. Dużo tu przewrotności i niejednoznaczności. Jest też ładnie oddany klimat zimnego statku kosmicznego, wrzuconego na chwilę do naszej rzeczywistości podczas jakiejś podróży bez celu pomiędzy dziwacznymi, zimnymi wymiarami. Czuje się ten obcy, zimny kosmos. I człowieka, który jest w nim prawie intruzem.

Pokrzywnica: Ciekawe, że pies, który wyczuwa emocje, wybiera sobie człowieka postrzeganego przez innych ludzi jako niekomunikatywny, może nawet autystyczny. I ważna jest scena ataku psa na bandytów. To mądra myśl: nie ma niczego, co byłoby zawsze i w każdych warunkach złe – wszystko zależy od tego, czy to, co ukryte, zostanie poznane, oswojone i właściwie użyte. Ja właśnie takie, nieoczywiste i niejednoznaczne przedstawienia Cienia lubię najbardziej. Diabły (i anioły) są zbyt spolaryzowane, coś ważnego przy takim ujęciu ginie, moim zdaniem.

Ciernik: Bardzo podobało mi się też „100 000 B.C.” Marka Ścieszka. Szkoda tylko, że autor ubrał to wszystko w fantastykę. Albo może szkoda, że w taki sposób. Wyszło trochę na zasadzie deus ex machina, a dobrze szło.

Pokrzywnica: Tak samo pomyślałam! Że to było dobre samo w sobie i nie potrzebowało w ogóle fantastyki. Ale bez fantastyki nie znalazłoby się w Magazynie Fantastycznym...

Ciernik: A tekst otwierający? Pachnie trochę fantastyką z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Oczywiście skojarzeń z „Diuną” Franka Herberta nie da się uniknąć.

Pokrzywnica: „Smak deszczu” Henryka Tura? Taki średni – nie ma się do czego przyczepić, ale na kolana nie rzuca. Właściwie zbiór jako całość wywołuje u mnie takie właśnie odczucia – nie the best, tylko średnio. I wydaje mi się, że ta antologia jest taka... troszkę bez charakteru.

Ciernik: Bo pierwszy tom z serii powinien być jak uderzenie Tysona, a tu mamy raczej cios Gołoty. Ale spokojnie. Myślę, że jak ­­ już przyjdzie czas na opowiadania nowe, czyli gdy wyczerpią się teksty publikowane wcześniej w czasopiśmie, to będzie znacznie lepiej. A może najwyższy czas zacząć płacić autorom?

poniedziałek, 20 lipca 2015

Zieleń

Zwierzęce zabawy literackie: Zieleń

Zieleń. Tylko tyle.

W charakterze inspiracji fragment „Zielonego wiersza” Władysława Broniewskiego:

 

 Ja nie chcę wiele:

Ciebie i zieleń,

i żeby wiatr kołysał

gałęzie drzew,

i żebym wiersze pisał

o tym, że...

               każdy nerw,

każda chwila samotna,

każdy ból - jakże częsty, jak częsty! -

zwiastuje otchłań,

mówi : nieszczęsny...

Limit znaków: 8000. Jeśli chcesz, możesz przysłać nam swoją opowieść o zieleni – jeśli nam się spodoba, opublikujemy ją w dziale Zwierzęce zabawy literackie.

pokrzywnica(małpisko)leniwiecliteracki.pl

poniedziałek, 13 lipca 2015

Jerzy Górnicki „Rozkład jazdy”

Upolowane:  Jerzy Górnicki „Rozkład jazdy”, e-book

Pokrzywnica: Co za książka! Dualizm w czystej postaci – takie ładne opisy i taki paskudny narrator.

Ciernik: Narrator jest rzeczywiście bufonowaty i trochę antypatyczny, chociaż (wstyd przyznać) do seksizmu jestem przyzwyczajony. Pierwsze opowiadanie, pomimo niesmacznej wpadki (mało śmieszna historyjka o próbie sprzedaży żony napalonemu Arabowi), bardzo mi się podobało. Pomyślałem: Kurczę, nareszcie ktoś, kto nie dość, że całkiem ładnie pisze, to jeszcze tworzy fajny, egzotyczny klimat i chyba ma coś ciekawego do przekazania.

Pokrzywnica: To nie była jego żona! To była koleżanka z pracy i on w jej obecności targował się o nią z Arabem, jakby była jego własnością. I jeszcze podśmiewał się: „Zobaczymy, ile jesteś naprawdę warta”. Przecież on nawet na gruncie tamtej kultury nie miał do tej kobiety żadnych praw. Ale skoro nadarzyła się okazja, to sobie radośnie wszedł w rolę posiadacza. I z dumą o tym opowiada, bo to taki fajny żarcik przecież. Doprawdy, niedobrze się robi…

Ciernik: Tak, to było niesmaczne. Sadystyczna zabawa czyimiś uczuciami.

Pokrzywnica: I to nie był przypadek. Narrator ma po prostu specyficzny i na szczęście już archaiczny stosunek do kobiet. W opowiadaniu „Lejla” powiada tak: „Urzeczony pięknem kobiecości ofiarowanej mężczyźnie przez naturę, z niesmakiem wsłuchuję się dziś w głosy liderek zwłaszcza jednego sejmowego klubu, które gotowe są uczynić z siebie ofiarę, by zrównać się z nami tym wszystkim, czego im brakuje już od chwili urodzin”.

Ciekawe, co by było, gdyby ów zadowolony z siebie narrator poświęcił choć chwilę na analizę nie kobiecych, lecz własnych braków? Uff, całe szczęście, że takie poglądy odchodzą już w przeszłość. Zresztą w ogóle przeszkadzał mi brak klasy bohatera. Pamiętasz anegdotkę o „polskiej toalecie”? Po co były te przechwałki „to ja byłem tym Polakiem” na końcu? Gdyby to był ktoś z odrobiną finezji, to milczałby jak grób, chichocząc w duchu. A tak? Cały efekt zepsuty i wychodzi… zwykły bufon.

Jednak co do klimatu masz rację – rzeczywiście udało się w tych opowieściach odtworzyć klimat, którego już nie ma. I to w różnych miejscach, bo jest tu przecież Egipt, są Chiny, Czarnogóra. Polska też. Ale z Polską wyszło najsłabiej.

Ciernik: Mnie się wydaje, że z Polską też nie było źle, ale tylko na początku. To była jakby Polska widziana trochę okiem archeologa, również, jak inne wspominane miejsca, na swój sposób egzotyczna. Takiej Polski już nie ma. Ale im dalej, im późniejsze czasy autor opisuje i im więcej tej Polski tam jest, tym gorzej to wszystko wygląda. A do tego pisze coraz nudniej, coraz bardziej politykuje, podnieca się kościołem, wiarą i JPII, przechwala. Jakby coś niedobrego z narratorem się działo przez te lata. On po prostu dziadzieje...

Pokrzywnica: Przechwala się i użala. Jak to chciał dobrze, ale nikt go nie rozumiał i wszyscy mu kłody po nogi rzucali. Te opowieści są nudne i męczące. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że my jesteśmy z innej epoki i jesteśmy przyzwyczajeni do innych realiów przy realizacji projektów. Nie przyszłoby nam do głowy liczyć na czyjeś sentymenty. Jesteśmy bardziej trzeźwi, zimni, bezwzględni i uważamy to za oczywiste. Może dlatego te żale wydają nam się żenujące. Muszę za to przyznać, że bardzo podobało mi się opowiadanie o ściętym drzewie.

Ciernik: Mnie niezbyt. Końcówka nie powala. Bohater zgłosił sprawę, wiadomo, że gliniarz nie potraktuje tego poważnie. I tyle. Nie lepiej było skończyć jakoś wcześniej, gdy od sąsiada dowiedział się, co się stało?

Pokrzywnica: Nie. To jest ważne, że nikt tego nie traktuje poważnie. To drzewo było czyimś przyjacielem. Drzewo naprawdę może być przyjacielem. Ale to jest taki przyjaciel, którego nijak nie potrafimy obronić w potrzebie i nikt nie zrozumie naszej żałoby po jego śmierci.

Ciernik: Dla mnie to zakończenie nie wybrzmiało dostatecznie mocno.

Pokrzywnica: A „Agent nieruchomościowy”? Był wystarczająco mocny?

Ciernik: Był, ale to dlatego, że ja znam takiego agenta. Kupił dom z „inwentarzem” w postaci alkoholika. I poi go. Przy okazji karmi. Ale właśnie chyba tylko przy okazji. To jest smutnie prawdziwe.

Pokrzywnica: No i właśnie to jest dziwne w tym narratorze. Z jednej strony wrażliwość, która każe mu opowiadać o drzewie czy agencie,  a z drugiej – paskudne podejście do kobiet. Ta koegzystencja w jednej osobie wrażliwości i bucowatości była dla mnie trudna do zniesienia.

Ciernik: Ale spójrz, jakie to ludzkie, takie rozdwojenie! Wszyscy mamy co najmniej dwie twarze. Ciekawie jest właśnie wtedy, gdy jedna twarz nam się podoba, a druga – niekoniecznie. Jakże to wtedy nas uwiera!

Pokrzywnica: Przy czytaniu uwierał mnie jeszcze brak korekty. „Rozkład jazdy” zawiera liczne błędy – składniowe, literówki, ortograficzne…

Ciernik: Zauważyłem. Ale zauważyłem też inną rzecz: ta książka ma sponsorów. Rzadko się zdarza, żeby książki przez nas czytane miały sponsorów w postaci firm. W ramach SP wydają książki przede wszystkim ludzie młodzi, bez kontaktów. Autor tego zbiorku to ktoś, kto niejedno widział, a sieć jego relacji zawodowych i innych zapewne jest spora. On miał kogo poprosić. Ale taki sponsoring to też już raczej przeszłość. Teraz robi się to inaczej, na przykład poprzez crowdfunding, tak jak było w przypadku  „Levante”.

Pokrzywnica: Ale korekty sponsor nie opłacił. A szkoda.

Mówiłeś na początku, że odczułeś, iż autor ma coś do przekazania. I co Ci ostatecznie przekazał, co zostawił?

Ciernik: Została we mnie myśl, której Jerzy Górnicki prawdopodobnie wcale nie chciał przekazać: że wszyscy się starzejemy, żyjemy przeszłością, rozpamiętujemy chwile dawnych triumfów, że dla każdego z nas kiedyś było lepiej. Zauważ, że najlepsze, pełne magii i uroku, były najdawniejsze opowieści. Im bliżej teraźniejszości, tym gorzej. Czy nie tak działa nasz umysł? Mój na pewno. Najbardziej idealizuję to, co pamiętam najmniej. Pierwsze związki, pierwsze prace, przyjaźnie i tak dalej. Potem oczywiście się na tym „domykaniu figur” przyłapuję i trochę śmieję się sam z siebie, ale tendencja jest. I ona jest zupełnie naturalna.

niedziela, 28 czerwca 2015

Edyta Niewińska Dávila „Levante”

Upolowane: Edyta Niewińska Dávila „Levante”, papier

Leniwiec Literacki

Pokrzywnica: To jedno z najbardziej niesamowitych naszych polowań. Właściwie ociera się o hodowlę!

Ciernik: Faktycznie. Sami przyłożyliśmy skrzydełko i płetwę do powstania tej książki.

Pokrzywnica: I nie tylko my. Hodowców było wielu, a pastwisko nazywało się KulturaHula. Kto sieje i orze…

Ciernik: … i hoduje…

Pokrzywnica: … i hoduje, ten potem ma co jeść!

Ciernik: Pamiętasz jeszcze naszą dyskusję o poprzedniej książce Edyty Niewińskiej, o „Kosowie”?

Pokrzywnica: Jasne! A wiesz, że przegapiliśmy wtedy pewien trop? Ja sobie poświergoliłam z autorką i dzięki temu „Levante” czytałam już uzbrojona we wskazówkę.

Ciernik: Jaki trop?

Pokrzywnica: Tam była niejaka Alicja, pamiętasz? I ona mogła być alter ego głównej bohaterki. Niektórzy tak czytali. My nie.

Ciernik: Alter ego tej mimozowatej Anielki?

Pokrzywnica: Tak, właśnie jej. I ta Anielka może wtedy ukazywać się od całkiem innej strony.

Ciernik: E, i tak jest wkurzająca! Edyta Niewińska ma talent do tworzenia irytujących bohaterek. Alicja z „Levante” na szczęście nie jest aż tak irytująca, ale... Ech, tak właśnie mogłaby wyglądać porażka i miłosne jazdy kobiety z twardym charakterem, która niby wie, czego chce od życia. Alicja podoba mi się trochę bardziej od Anielki, ale też mnie wkurza.

Pokrzywnica: Dlaczego „niby wie”? Nie wierzysz jej, że naprawdę wie?

Ciernik: Jak może cokolwiek wiedzieć ktoś, kto jest nieustannie w sztok pijany?

Pokrzywnica: No tak, mnie to jej picie też trochę, ehem, zmęczyło. Ale tym razem, nie gubiąc tropu, „Levante” odczytuję jako starcie Animusa z Cieniem.

Ciernik: Animus, Cień i Alkoholizm. Twardość Alicji wydawała mi się maską, jakąś wymuszoną pozą, sztywną Personą, co by później ładnie tłumaczyło to rozpłynięcie się bohaterki w facecie z Krakowa. Właśnie ta bezduszność w połączeniu z piciem wydawała mi się irytująca.

Pokrzywnica: Alicja nie jest bezduszna. Może trochę, na początku, ale później już nie. „Mam ochotę i mogę po prostu do niego pójść, powiedzieć, co mi chodzi po głowie, a nawet się z nim przespać. Na litość boską, mogę wszystko. Miłość, nie miłość, czasy są takie, że można przebierać w uczuciach, rodzajach związków czy samotności, jakie się chce mieć. Już to przerabiałam przecież, zawsze miałam to, co mi się należało. Czemu tym razem miałoby być inaczej?” To jest bezduszne? To po prostu rozsądne! A co do faceta z Krakowa – pytanie, czy to był rzeczywiście facet z Krakowa, czy facet z jej umysłu. Ja myślę, że to drugie. Ciekawy był motyw karmienia. Co w nas samych może nas nakarmić? Kim jest nasz wewnętrzny kucharz?

Ciernik: Bezduszny rozsądek, wykalkulowany… W końcu to jest pani polityk! Facet z Krakowa i facet z umysłu to jedno, bo przecież projekcja zawsze potrzebuje ekranu.

Wewnętrzny kucharz? Hmm. Ciekawe. Nigdy nie śniłem o tym, że ktoś mnie karmi. Raz, co prawda, śniło mi się, że zjadałem puste talerze, ale to było w czasie jakiejś diety oczyszczającej, gdy jeszcze wierzyłem w coś takiego, jak diety oczyszczające.

Wewnętrzny kucharz to musiałby być dosyć złożony archetyp. Z jednej strony ktoś, komu zależy na naszym szczęściu, spełnieniu, radości i zdrowiu, ale z drugiej – egocentryk domagający się oklasków jak każdy artysta.

Pokrzywnica: On dociera do Alicji poprzez smak. Budzi w ten sposób inne zmysły. To dosyć osobliwa metoda. Do mnie by się tak nie dało. Przez dotyk, przez zapach, przez słuch… może tak. Przez intelekt! O, to na pewno. Ale nie przez smak. Jedzenie jest przereklamowane!

A jeżeli obaj panowie (Sinan i kucharz) są tylko wytworami jej umysłu, to jaka ona jest? Co z siebie odrzuciła, jak myślisz? A jeśli Adrian też jest tylko częścią jej, to co zabiła?

Ciernik: Jeśli oni są wytworami jej umysłu, to ona jest oczywiście chora. Myślę, że to może być delirium tremens

Sinan czyli początkujący gangsta, żołnierz organizacji mafijnej, to ktoś w pewnym sensie podobny do polityka, czyli całkowicie podporządkowany strukturze i bez szemrania wykonujący rozkazy szefa. Mafia to taka jeszcze brudniejsza polityka, Sinan jest politycznym Cieniem, który ściga ją nawet po porzuceniu pracy.

Pokrzywnica: Nie zapominaj, że to płatny zabójca!

Ciernik: Nie zapominam. A kucharz jest oczywiście rewersem Sinana. To artysta, jest panem samego siebie – robi, co mu się podoba, zapomina o tych, których życie już nieświadomie zmienił, rzuca pracę i jedzie na koniec świata, żeby po kilku dniach rzucić kolejne zajęcie i pojechać jeszcze dalej. Alicja balansuje między tymi stanami. Zabijając Adriana, teoretycznie zabiła… swojego wewnętrznego polityka niskiego szczebla. Ale przecież to nie ona go zabiła. Ona się tylko z nim pokłóciła.

Pokrzywnica: Zaraz, zaraz. Niekoniecznie chora. Niekoniecznie deliryczne omamy. To przecież levante. „Levante – powiedział stary – przynosi sny. To wiatr, która otula senną, zmęczoną głowę gęstą powłoką wspomnień, które być może nie miały miejsca. To sen, który mógł być twoją przeszłością. To zapowiedź tego, co mogłoby się zdarzyć albo zdarzyło się tylko w twojej głowie”.

Ciernik: Ja myślę, że to wszystko się w książce miesza. Alkohol pity przez bohaterkę w dużych ilościach może stanowić wytłumaczenie dla czytelników o bardziej naukowych, sceptycznych umysłach. Natomiast ci, którzy wolą realizm magiczny, wybiorą wyjaśnienie w postaci levante. Swoją drogą: to fajne, że im głębiej wchodzimy w opowieść, tym bardziej zaczyna się ona wymykać logice. Lubię takie zabiegi pisarskie, szczególnie, jeśli granica jest przesuwana subtelnie. A tutaj właśnie tak jest.

Pokrzywnica: Mnie się najbardziej podobała właśnie ta magia: coraz silniejsze podmuchy dziwacznego andaluzyjskiego wiatru, który sprawia, że nie wiesz, czy żyjesz, czy śnisz. A w tym śnie (albo i nie śnie) odsłaniają się kolejne warstwy umysłu. A poza tym, to bardzo ładnie i starannie wydana książka z piękną okładką.

Ciernik: Rzeczywiście. Dawno nie miałem w ręku tak ładnie (ale bez zbędnych udziwnień) wydanej książki! Udało nam się to pasienie przyszłej zdobyczy!

niedziela, 14 czerwca 2015

Antologia „Tea-book 2. Science Fiction”

Upolowane:  Antologia „Tea-book 2. Science Fiction”, e-book

Pokrzywnica: Od czasu do czasu warto zanurzyć dziób w herbatce. Poprzednie dwa łyki były całkiem smaczne, pora na kolejny.

Ciernik: Ja się zanurzam w całości. SF wymaga zaangażowania!

Pokrzywnica: Nurkowanie w filiżance? I jak wrażenia? Moim zdaniem, Jana Maszczyszyna jest trochę za dużo. Mamy aż pięć opowiadań jego autorstwa (w tym jedno nieujęte w spisie treści). Są bardzo ciekawe, ale to jednak jest antologia, a tutaj pozostali autorzy wyglądają przy Janie M. jak chórek podśpiewujący la la la. A przecież nie są źli.

Ciernik: Chórek rzeczywiście nie jest zły, ale widać różnicę klas. Wciąż się zastanawiam, czy dodanie do amatorskiej antologii tekstów zawodowca bardziej pomogło, czy zaszkodziło. Jak dla mnie rozpiętość jest zbyt duża.

Pokrzywnica: Myślę, że pomogłoby, gdyby nie było ich tak dużo. Ale wiesz, co mnie zdumiało najbardziej? W opowiadaniach, które, jak informują dopiski pod nimi, były już publikowane w odrębnym zbiorze Jana Maszczyszyna wydanym przez WFW (któż to taki?) były błędy ortograficzne. „Mały Harry w zestawie bąbkowym” albo nieśmiertelna „stróżka krwi”. W ogóle nie rozumiem, dlaczego ten błąd ze „stróżką” pojawia się tak często w różnych publikacjach. Przecież to proste: „strużka” od „strugi”, „stróżka” od „stróża”. I teraz zastanawiam się, czy w reklamowanym przy okazji zbiorze „Testimonium” te błędy również nie były poprawione? Korekta „Herbatki u Heleny” już tego nie czytała, tylko zaufała? W innych opowiadaniach w „Tea-booku” aż takich błędów nie ma... Gdzieś przemknęło się, co prawda, „z twarzą zwróconą ku południowi” zamiast „ku południu”, ale ogólnie nie jest źle. W niektórych opowiadaniach, zwłaszcza w „Czynniku Zhanga” Marianny Szygoń, pojawiał się problem z synonimami. Jeśli bohater ma na imię, dajmy na to, Edek, jest radiologiem i pochodzi ze Szwecji, to bardzo denerwują mnie zdania w rodzaju: Julianna spojrzała na radiologa w sytuacji, kiedy akurat jego zawód nie ma nic do rzeczy, bo on właśnie, na przykład, myje zęby, a nie pochyla się nad wynikami badań radiologicznych. Julianna spojrzała na Szweda też w tym momencie zabrzmiałoby sztucznie. Trzeba mieć trochę wyczucia do synonimów.

Ciernik: WFW to nic innego, jak Warszawska Firma Wydawnicza, kolejny twór spod znaku Print On Demand, tak wyklinany w ostatnich czasach przez jeszcze większych pisarskich celebrytów niż Jan Maszczyszyn. A Helena pewnie uwierzyła, że skoro nazwisko znane, skoro teksty były w druku, to na pewno są w porządku. Nie są. To w końcu POD. Co ciekawe, książkę z której pochodzą opowiadania, można kupić w księgarni internetowej WFW, ale Jana Maszczyszyna nie wymieniono w dziale Nasi autorzy na stronie WFW. Nie wiem, co o tym myśleć.

Pokrzywnica: Dziwna historia. Ale zostawmy błędy. Z całego „Tea-booka” najbardziej podobały mi się dwa opowiadania: „Spotkanie na skrzyżowaniu losów” właśnie Jana Maszczyszyna oraz „Czerwień, czerń, czerwień” Jarosława Turowskiego. To ostatnie zafascynowało mnie prostotą – pomysł na fabułę banalny, z gatunku tych przemielonych tysiąc razy, ale to opowiadaniu wcale, w moim odczuciu, nie zaszkodziło, bo był pomysł na klimat. Pomysł zadziwiająco prosty, ale jakże skuteczny! I pomyślałam sobie, że to nic, że fabuła banalna, i tak można. I tak się da.

Ciernik: A mnie się „Czerwień...” zupełnie nie podobała. Rozzłościła mnie i obraziłem się na autora! Może gdyby to był zbiorek z tekstami bizarro, gore czy jakimiś innymi horrorami… ale z SF to miało niewiele wspólnego. Równie dobrze wszystko mogłoby się dziać na bezludnej wyspie albo w Andach...

Pokrzywnica: Otóż to! Fabularnie to jest schemat, właśnie taki dobrze znany z różnych katastrof andyjskich czy innych bezludnych wysp. Ale klimat! Tytułowa zmiana barw podziałała na mnie niemal hipnotycznie. Czułam to. I czułam kosmos, od którego oddzielała mnie tylko cieniutka, blaszana ścianka statku.

Ciernik: Kosmos to ja czułem w tekście otwierającym zbiór – „Spetryfikowanych” Adama Dzika, choć on przecież też nie był odkrywczy – kolejna wariacja na temat „Obcego ósmego pasażera Nostromo” czy bardzo niedocenianego filmu „Ukryty wymiar” z 1997 roku.

Pokrzywnica: Masz na myśli ten „Ukryty wymiar”, w którym „statek był w piekle”? Rety, to jeden z najgorszych filmów, jakie widziałam! Chyba jestem w gronie tych bardzo niedoceniających…

Ciernik: Ech. Wróćmy lepiej do naszej herbacianej antologii. „Spetryfikowani” to ładnie napisane opowiadanie, z klimatem, fajnymi dialogami i prawdziwymi bohaterami. Tylko zakończenie trochę liche (z zakończeniami to w ogóle podczas lektury miałem spory problem).

Wszystkie teksty Maszczyszyna są naprawdę niezłe. Czasami czułem w nich ducha Le Guin, z jej antropologicznymi opowieściami o dziwnych społecznościach czy nawet rasach – pod tym względem ogromne wrażenie zrobiły na mnie „Pasje mojej miłości”. Troszkę jakbym czytał „Lewą rękę ciemności” w wersji męskiej. No, i wspomniane już przez Ciebie „Spotkanie na skrzyżowaniu losów”.

Pokrzywnica: To chyba najlepsze opowiadanie w całym tomiku.

Ciernik: Coś pięknego, obrazowego i urzekającego ma w sobie też krótki tekst Franka Zarzyckiego zamykający antologię.

Pokrzywnica: „Tajemnica babiego lata”? Mnie się z kolei to opowiadanie niezbyt podobało. Miałam poczucie, że to bardziej zarodek czegoś niż pełny utwór. Ale może taki był zamysł? Nie jestem pewna.

Ciernik: To rzeczywiście zalążek chyba, a do tego znowu ta końcówka... Ale jednak było w nim coś malowniczego. Znasz może obrazy Jakuba Różalskiego? To właśnie było coś takiego.

Pokrzywnica: Ciekawie wypadło porównanie dwóch opowiadań z motywami erotycznymi – seks w „Vamoku” Andrzeja Trybuły, gdzie stanowił temat centralny, jakoś mnie nie przekonał, za to u Maszczyszyna, gdzie był tylko jednym z motywów, okazał się niesamowity.

Ciernik: Seks przekonał mnie i tu, i tu, chociaż rzeczywiście pokazany był całkiem inaczej. Jednak u Maszczyszyna był jednocześnie nieludzki (z oczywistych względów) i zarazem ludzki, zrozumiały, a w dodatku działający jakoś dziwacznie na zmysły.

Pokrzywnica: Świetnie to ująłeś! Właśnie o to chodzi. „Vamok” po prostu na mnie nie podziałał. Myślałam, że to może przez męski punkt widzenia bohatera, ale w „Pasjach mojej miłości” przecież też doświadczającym jest mężczyzna. A jednak to działa – właśnie tak, jak mówisz – działa na zmysły i działa dziwacznie. Dokładnie tak, jak powinno. A co myślisz o „Na skrzyżowaniu losów”?

Ciernik: Oryginalny pomysł SF i klimat rodem z kryminału noir, a do tego świetni bohaterowie. Pomysł z reinkarnacją – palce lizać!

Pokrzywnica: Tak. Zwłaszcza bohaterowie mnie ujęli. I to, że sam początek jest taki niewinny jak z bajki, a potem się rozkręca niczym szalony sen. W ogóle to, co u Maszczyszyna jest niezwykłe, to, oprócz swobodnie galopującej wyobraźni, bogactwo tematów i swoboda hasania wszędzie, gdzie mu się akurat zachce. Autor robi wrażenie kogoś, kto otwiera wszystkie furtki i nie ma dla niego żadnych barier. Bardzo mi się podobała ta rozbuchana wolność myślenia i kreowania.

Ciernik: No i sama widzisz: rozmawiamy głównie o jego tekstach. Reszta to jednak chórek...

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Magdalena Krakowska „Szklane oczy”

Upolowane: Magdalena Krakowska „Szklane oczy”, e-book

Ciernik: Skąd Ty, Pokrzywnico, wytrzasnęłaś te „Szklane oczy”? Co Cię przyciągnęło do tej książki?

Pokrzywnica: Szczerze? Po lekturze powieści „Nie rozumiemy się bez słów”, której akcja toczyła się w Poznaniu, trafiłam w księgarni na taki oto opis: „Akcja książki rozgrywa się na warszawskich Bielanach, gdzie bohater wynajmuje mieszkanie, w nadziei na odseparowanie się od pewnych wydarzeń z przeszłości. Oddychając specyficznym klimatem bielańskich osiedli, odnajduje pogubione w dzieciństwie wątki”.

Pomyślałam, że „Szklane oczy” to będzie coś podobnego do książki Sobczyńskiego, tylko z akcją osadzoną w Warszawie. A tu nic z tego.

Ciernik: A co, według Ciebie, najbardziej te dwie powieści od siebie odróżnia?

Pokrzywnica: Wszystko. Są zupełnie inne. I ten opis jest, według mnie, mylący. Wcale nie czułam „specyficznego klimatu Bielan”, to wszystko mogłoby się dziać gdziekolwiek. Ale to nie znaczy, że książka Magdaleny Krakowskiej w ogóle mi się nie podobała. Ma, owszem, wady, ale ma też zalety. Jest jednak zdobyczą całkiem inną, niż się spodziewałam.

Ciernik: Ja też nie czułem, żeby ta książka w jakikolwiek sposób była... regionalna. Wrzucenie nazw ulic czy dzielnic to za mało, żeby oddać klimat miejsca. Ale ja w ogóle nie szukałem w „Szklanych oczach” klimatu miejsca, więc mi to w żaden sposób nie przeszkadzało.

Pokrzywnica: A podobała Ci się ta powieść? Jako całość?

Ciernik: Tak. Nie nudziłem się przy niej. Może nie urywa ogona, może jest tam trochę moralizatorstwa, na przykład ze strony ze strony księdza… Swoją drogą: fajna postać, ale mało wiarygodna jak na chrześcijańskiego kapłana. To powinien być mistrz zen. Albo jeszcze lepiej, ktoś teoretycznie niezwiązany z żadną religią – wtedy wyszłaby fajna dychotomia: sekciarskie pseudomądrości versus żywa wiedza człowieka z krwi i kości. Ale to takie marudzenie, pewnie odzywa się we mnie autor z jego: Ja bym to lepiej napisał.

Pokrzywnica: A mnie zupełnie nie przeszkadzało, że to mówi ksiądz. Ja w ogóle patrzę na tego typu rozważania jak na rozwiązywanie równań. Wszystko mi jedno, kto to robi, byle ładnie przekładał iksy i igreki.

„- Życie! Co to jest?

- Niektórzy mówią, że to umiejętność zagospodarowania sobie wolnego czasu, niektórzy, że walka, są tacy, którzy nazywają je niekończącą się lekcją, balem, a inni boskim darem... I w zależności od tego, jak to w sobie ustawisz, takie będą twoje działania”.

Albo to:

„Teraz wiedział, że słabość umysłu człowieka polega na nieradzeniu sobie z tym, co umysł produkuje. A produkuje to, na co mu pozwolisz”.

Popatrz, to przecież jak algebra – operujesz na literkach A i B, nieważne, jaka cyfra za tym stoi. Ważne, żeby dobrze kombinować. Długopis, rządki znaków, zeszyt w kratkę. Lubiłam to w szkole.

Ciernik: Algebra? Do czego Ty właściwie teraz pijesz? Uważasz, że bohaterowie są źle wykreowani, jednowymiarowi?

Pokrzywnica: Nie, dlaczego? Po prostu na tyle lubię tego typu rozważania, że podobają mi się niezależnie od tego, w czyje usta zostały akurat włożone. Mógł to mówić ksiądz, mógł mistrz zen albo żul spod budki z piwem – i tak by mi się podobało. To jak zabawa czy gra, którą dobrze znasz i lubisz. Jest miło, kiedy ktoś, prócz Ciebie ją zna. Na tyle miło, że robi się kwestią drugorzędną, kto to jest.

Ciernik: To prawda, że ciekawe rozważania są mocną stroną „Szklanych oczu”. Niektóre odebrałem jako mi bliskie, a inne mnie zatrzymały i skłoniły do zastanowienia. Na przykład to:

„Czym dla mnie jest życie?” – rozmyślał. „Ruchem. Z drugiej strony każdy ruch jest obrazem braku równowagi. Widać to najlepiej na prostych przykładach. Najedzony człowiek leży na sofie i ogląda telewizję, a głodny biega i szuka sposobu, by się nasycić. A więc z zasady każde ciało, jakby kierowane wyższym prawem, dąży do stanu równowagi, stanu, w którym zużywa na swoje istnienie jak najmniejszą ilość energii. Ale też dzięki ruchowi, który przełamuje dotychczasowy stan równowagi, ciało przechodzi na inny poziom i szuka dla siebie nowej równowagi. Czyli rozwój jest w ruchu. Ale co to znaczy ruch? Czy to tylko przesuwanie się obiektów jednego w stosunku do drugiego? Ruch jako zmiana odległości – to spojrzenie prymitywne, ale ruch jako zmiana cech obiektu – interesujące. A równowaga? Przecież kiedy Budda wstał spod drzewa i powiedział: «Świat jest w równowadze» – to buch! Poszło! Zrobiła się religia”.

Zawsze uważałem, że ciało nie tyle dąży do stanu, w którym zużywa jak najmniej energii, ale raczej do stanu podwyższonego poziomu energii. A tutaj, proszę, niby oczywista oczywistość, ale jakoś tak fajnie uzupełniła moje poglądy i pobudziła do ponownego przemyślenia niektórych kwestii.

Ale nie tylko mądrości w tej książce można znaleźć. Czasami jest trochę poezji, jak to:

„- Między jednym bezpiecznym miejscem, a drugim mieści się miejsce dla wilków. Zawsze noś ze sobą kamienie”.

Pokrzywnica: Tak, przytoczyłeś skrót, ale cała ta historyjka o wilkach i kamieniach miała specyficzny urok. Niektóre opisy snów były ciekawe. I to są właśnie zalety „Szklanych oczu” Natomiast wady – no cóż, dla mnie fabuła. Podobała Ci się ta historia?

Ciernik: Historia jest prosta, ale nie przeszkadzało mi to. Dobrze, że nie została sztucznie wydłużona, bo wtedy pewnie bym się znudził. A tak – tempo było dla mnie w sam raz. Zdarzyło się kilka słabszych, naciąganych momentów, ale przymknąłem na nie oko, pewnie dlatego, że nie oczekiwałem fabuły na wzór „Milczenia owiec”, tylko właśnie prostej opowieści.

Pokrzywnica: A końcówka? Mnie zakończenie bardzo rozczarowało. Wpadło to wszystko w jakąś telenowelę, zupełnie niepotrzebnie. Bohater, sny, schody, mieszkania, sąsiedzi (sąsiadki!), relacje – to było dobre. Zupełnie nie podobało mi się wprowadzenie tych motywów z przeszłości i wyglądało, jakby autorka sama nie była z takiego rozwiązania fabularnego do końca zadowolona – te nieśmiałe próby tłumaczeń, że prawda jest dziwniejsza od fikcji… Myślę, że wcale nie trzeba było wzbogacać teraźniejszości o przeszłość. Sama w sobie była ciekawa.

Ciernik: Alternatywna wersja zakończenia rzeczywiście jest słabsza niż pierwotna i mniej prawdziwa. Jednak to mnie specjalnie nie obchodziło. Podobała mi się relacja bohatera z ojcem, chyba dlatego, że to jedyny w powieści naprawdę dynamiczny związek, w którym bohaterowie się zmieniają, dojrzewają i są prawdziwi. Z księdzem to był klasyczny model mistrz/uczeń. Z kobietą też jakoś tak jednowymiarowo. A z ojcem coś się działo. Ta relacja zaangażowała mnie, jako czytelnika, bo przez cały czas się zastanawiałem, dlaczego syn ciągle ojca odwiedza, skoro to taki dziwny człowiek. I dopiero pod koniec zyskałem szerszy obraz i zacząłem bardziej ojca rozumieć, nawet lubić, chociaż generalnie nie jest to sympatyczna osoba. Z takiego zrozumienia wyłania się jakieś Ahaaa! jak w życiu. Ojciec to ładnie wykreowana, niejednoznaczna postać, z którą bohater jest w nieoczywistej relacji. Dla mnie właśnie to stanowiło najważniejszy motyw powieści i chyba właśnie dlatego książka ostatecznie mi się podobała.

Pokrzywnica: I warto na koniec wspomnieć, że to całkiem przyzwoity e-book, nieupstrzony błędami, krótko mówiąc: jadalny.

 

 

sobota, 23 maja 2015

„Opowieści osobliwe: Ekspres Arkham”, słuchowisko

Upolowane: „Opowieści osobliwe: Ekspres Arkham”, słuchowisko

Ciernik: Nadszedł właściwy czas, moja droga Pokrzywnico. Musisz wreszcie przeczytać jakiś tekst Lovecrafta!

Pokrzywnica: Kiedy jakoś tak… nie pragnę!

Ciernik: Życie stawia przed nami rozmaite wyzwania. Odwagi! Teraz albo nigdy!

Pokrzywnica: No, dobra. Przeczytałam kilka opowiadań. Na przykład „Zeznania Randolpha Cartera”.

Ciernik: I co powiesz?

Pokrzywnica: Zacytuję: „Czy mam stwierdzić, że ów głos był głęboki; płytki; galaretowaty; odległy; nieziemski; nieludzki; bezcielesny? Cóż mam powiedzieć?”.

Ciernik: Hi hi! Dopiero teraz możesz ocenić i docenić (albo i nie) najnowsze słuchowisko duetu Michał Ochnik i Dawid Banasiuk, kolejną część cyklu „Opowieści osobliwe”.

Pokrzywnica: Doceniam. Z odcinka na odcinek duet pracuje coraz lepiej. „Ekspresu Arkham” słuchało się całkiem przyjemnie. A jaka śliczna końcówka!

Ciernik: Końcówką przekreślili wszystkie zarzuty, które tak skrzętnie notowałem podczas słuchania. Złośliwe zwierzaki!

Pokrzywnica: A co takiego wynotowałeś? Bo mnie zgrzytnęły w uszach drobne usterki językowe: „nabrać drugiego oddechu”, „nie uświadczyłem wrzasków, krzyków i piany toczącej się z ust zrywających z siebie ubrań pacjentów”, „dzieje się to, o czym pana ostrzegałem”, „wzrok z ledwością mógł w stanie uchwycić”… Oprócz tych wpadek, trochę mi przeszkadzało zbyt szybkie tempo czytania na początku. Ach, no i to, że kluczowe słowa wuja są niezrozumiałe, kiedy padają po raz pierwszy. Musiałam cofnąć, a i tak nie zrozumiałam, co powiedział. Dopiero później się wyjaśniło.

A jak oceniasz samą historię? Bo ja się sama sobie dziwiłam, że mnie taka, naiwna w gruncie rzeczy, opowieść wciągnęła. Nie przepadam za takimi prostymi, typowo rozrywkowymi opowiadankami, ale tego się naprawdę przyjemnie słuchało.

Ciernik: Czułem się podobnie. Sam byłem zaskoczony, że poprowadzili mnie jak po sznurku tak prostą historią. A w końcówce aż mnie ciarki przeszły! Chciałem się przyczepić, bo nie podobała mi się praca głosem głównego bohatera. Było płasko, zbyt równo, tempo jakby ktoś czytał w szkole wypracowanie, brakowało pauz, drżenia głosu, emocji, które powinny się pojawić podczas opowiadania tak sensacyjnych wydarzeń. No, ale na koniec autorzy pokazali mi język i teraz mogę sobie te wszystkie zarzuty zwinąć w rulonik i wykorzystać w charakterze trąbki do ucha…

Pokrzywnica: Ha, ha, trąbka do ucha to pożyteczna rzecz, zwłaszcza rybie może się przydać! A co do opowieści: przyznasz, że jest całkiem ładnie poprowadzona i rzeczywiście nawiązuje do stylu i motywów Lovecrafta. Bardzo ładnie wyszło też tło dźwiękowe – tworzy klimat, dopowiada szczegóły, ale nie kłóci się z opowiadaną historią ani jej nie dubluje.

Ciernik: Przyznaję, niemniej uważam, że zagrali bardzo ryzykownie: słuchacz może w pierwszym odruchu zrazić się tą płaskością głównego bohatera. Na szczęście poprzecinali jego wypowiedzi  bardziej emocjonalnymi i przykuwającymi uwagę fragmentami, jak na przykład rozmowa z profesorem (swoją drogą: świetnie mi się go słuchało – dykcja, emocje, barwa głosu!), więc mamy takie falowanie klimatu, ale w odpowiednim rytmie. W jednej kwestii zresztą autor tekstu jest, moim zdaniem, lepszy od Lovecrafta – stworzył niezłe dialogi! U mistrza dialogów było niewiele, a jeśli już były, to takie, że lepiej, żeby ich nie było…

Pokrzywnica: Czyli co? Rosną nam Gwiazdy Nowej Grozy Wsączanej do Ucha przez Trąbkę?

Ciernik: Może i rosną. Kto wie? I odczep się już od mojej trąbki, dobrze?

niedziela, 17 maja 2015

Własny mały mit

Zwierzęce zabawy literackie: Własny mały mit

Recepta na mit (za „Poetyką mitu” Eleazara Mieletinskiego):

Logika mitu oparta jest na fałszywych podstawach, kiedy przesłanka niezbędna do wyprowadzenia konkluzji przyjęta jest zawczasu jako niebudzące wątpliwości założenie. W micie wszystko, co względne, uważane jest za bezwzględne, hipotetyczne – za kategoryczne, a bezwzględność jest względna. W wyniku panującej w micie twórczej wolności pragnień i estetycznej gry pojawia się „cudowne” – z typową dla niego absolutyzacją cech i właściwości, istot lub przedmiotów z ich absolutną zdolnością transformacji, jawnością wszelkich tajności i tajnością wszystkiego, co jawne.

Limit znaków: 6000. Jeśli chcesz, możesz przysłać nam swój własny mały mit – jeśli nam się spodoba, opublikujemy go w dziale Zwierzęce zabawy literackie.

pokrzywnica(małpisko)leniwiecliteracki.pl

niedziela, 10 maja 2015

K.S. Rutkowski „W niewoli seksu”

Upolowane: K.S. Rutkowski „W niewoli seksu”, e-book

Pokrzywnica: Po ultrażeńskiej singielce pora na odtrutkę. Książka wydana przez Novae Res jest określana mianem „twardej, męskiej prozy”. Zgadzasz się z tą opinią?

Ciernik: Tak. Jest męska, mocna i wulgarna. Dużo seksu, jeszcze więcej przekleństw. Bohaterowie opowiadań to faceci – zazwyczaj z psychicznymi defektami albo sami siebie za takich niepełnowartościowych uważający. Trochę za często pachniało mi to wszystko Charlesem Bukowskim, ale w sumie nie było złe.

Pokrzywnica: Zainteresował mnie fragment opisu ze strony wydawnictwa: „Znajdziemy tu facetów wikłających się w skomplikowane relacje, zmanipulowanych, cierpiących i gotowych zabić. Przemoc miesza się z seksem, a miłość z nienawiścią. Tutaj spotkamy się w miejscu, gdzie seks stanowi początek drogi, a czasem również jej koniec”. To dobre podsumowanie, rzeczywiście to wszystko w zbiorze „W niewoli seksu” jest. Ale mnie się ta książka nie wydała mocna. Męska, tak (chociaż co ja tam wiem) ale nie mocna. Może zrobiłaby wrażenie na młodych niewinnych pannach (i być może właśnie dlatego powinny ją przeczytać?) ale ja przy lekturze głównie chichotałam. Bo to jest książka dość szczera i bardzo autoironiczna. Przypuszczam, że dla mężczyzny może być gorzko-śmieszna, ale dla mnie była przede wszystkim zabawna, w dobrym znaczeniu tego słowa. Większości bohaterów było mi strasznie żal. Oni rzeczywiście są w niewoli i gonią w piętkę za kawałkiem cycka. I jako posiadaczka tegoż, miałam ochotę powiedzieć: Ej, chłopie, wyluzuj, to tylko cycek! Ale tak naprawdę nie tylko, prawda? O co rzeczywiście w tej książce chodzi?

Ciernik: Sam się zastanawiam, bo chociaż jestem facetem, też myślałem sobie: Człowieku, nie świruj, to tylko… (i tu wstawiałem odpowiednią część ciała w zależności od konkretnego opowiadania). Wychodzi na to, że albo jest to książka o seksoholizmie, albo o ludziach uzależnionych od adrenaliny.

Niedawno czytałem artykuł w Fokusie, zacytuję kawałek:

„Co się dzieje w naszym mózgu w czasie zakochania? Przede wszystkim podnosi się poziom dopaminy, która jest odpowiedzialna m.in. za koncentrację uwagi i zachowania ukierunkowane na osiągnięcie celu. Jej wysokie stężenie sprawia, że czujemy euforię i przypływ energii, wpadamy w ekstazę, nie możemy spać, tracimy apetyt, kołacze nam serce, a oddech przyspiesza. To dopamina podsyca rozpaczliwe wysiłki ratowania miłosnego związku. To dzięki niej jesteśmy w miłości – nawet nieodwzajemnionej – tak wytrwali.

Drugim neuroprzekaźnikiem, który zalewa mózg zakochanego, jest noradrenalina. Dzięki niej zapamiętujemy najdrobniejsze szczegóły działań ukochanego i wspólnie spędzonych chwil. Ważna jest jeszcze serotonina, której poziom akurat gwałtownie spada. Efekt? Myślenie o wybranku cały czas i zachowania typowe dla nerwicy natręctw”.

Pokrzywnica: Noradrenalina i dopamina. Jak po amfetaminie…

Ciernik: Tak. I już wiem, dlaczego nie jestem typem podrywająco-romansującym. Nie kręci mnie to z tego samego powodu, z jakiego nie kręciła mnie nigdy amfetamina: przez chwilę jest fajna zabawa, ale potem niechybnie przychodzi kac, który dla mnie jest zawsze o wiele gorszy i przesłania całą speedową przyjemność.

Pokrzywnica: Cóż, jeśli chce się zdobywać szczyty, wzlatywać ponad chmury, to trzeba też umieć schodzić w doliny albo i do samego piekła. Nie da się inaczej. Może bohaterowie opowiadań Rutkowskiego właśnie tego nie potrafią?

Ciernik: Może.

Pokrzywnica: Kiedy już przestałam chichotać i postanowiłam przyjrzeć się tej książce bardziej serio, to uderzyło mnie, że ci mężczyźni zawsze przegrywają. Czy on jest napalony na kobietę, czy kobieta na niego – wszystko jedno. I tak on zawsze przegra, ona będzie górą. Tak jakby w tym podrywaniu był jednocześnie lęk przed kobietami, nieustanna walka z tym lękiem i zarazem strach przed karą. Niby to oni je uwodzą, niby dominują, widać, że tam nie chodzi o miłość, nawet nie o seks, tylko o kontrolę, o władzę, ale... oni zawsze przegrywają.

Ciernik: Nieubłagany, wszechpotężny kac. I osobista, indywidualna przegrana.

Pokrzywnica: Gdyby odrzucić proste i łatwe odpowiedzi (w rodzaju: zwierzęcy instynkt, adrenalina, nałóg) to dlaczego oni wciąż powtarzają tę grę? Czyżby zabawa w zdobywcę, który gardzi ofiarą i ofiara wzajemnie gardzi nim, była jakoś wpisana w definicję męskości? Jedną z możliwych definicji?

Ciernik: Moja definicja męskości jest dosyć płynna, ale wydaje mi się, że męska jest przede wszystkim umiejętność wychodzenia ze strefy komfortu, pomimo strachu, który zawsze się z tym wiąże. Umiejętność naprawiania popełnionych błędów, na które zawsze jest się narażonym właśnie podczas opuszczania tej naszej strefy. Tak jest zawsze, gdy stoi się przed perspektywą wejścia w poważny związek, zmiany pracy, otwarcia biznesu, zostania ojcem, czy próbuje się napisać taką książkę, jakiej nigdy się nie napisało, a jaką zawsze w głębi serca napisać się chciało, chociaż nie umiało się do tego przyznać. To wszystko są wyjścia ze strefy komfortu, to wszystko są nowe sytuacje, w których możemy przegrać. Czy ta świadomość nas zatrzyma? Prawdziwego faceta nie powinna.

Pokrzywnica: A które z opowiadań podobało Ci się najbardziej?

Ciernik: Mnie w ogóle bardziej niż kwestie seksu, zainteresowały uwagi dotyczące pisania i publikowania książek. Jest tam kilku bohaterów piszących i oni sugerują albo wręcz mówią wprost, że i owszem, ktoś tam ich twórczość zna, mają czytelników, którzy nawet trochę lubią ich teksty, ale ponieważ one są takie mocne, wulgarne, męskie i niestrawne (w mniemaniu tych bohaterów), to oni nie osiągnęli wielkiego sukcesu. No i spójrz, jaka to jest bezpieczna i miła nisza: mam sobie grupkę czytelników, ciągle piszę to samo, fajne i bezpieczne gniazdko sobie uwiłem. Nie będę pisał dla mas, bo... No właśnie, dlaczego, tak naprawdę, nie będziesz? Czy nie dlatego, że mogłoby się okazać, iż pomimo twoich największych starań, mógłbyś zostać odrzucony? A to pokazałoby dobitnie, że nie potrafisz żadnego sukcesu w tej dziedzinie osiągnąć. I z tej perspektywy zbiorek opowiadań K.S. Rutkowskiego o wiele więcej mówi o kryzysie męskości i w ogóle o tym, czym prawdziwa męskość może być.

A jeśli mam wybierać, to najbardziej podobało mi się opowiadanie „Pierwszy udany podryw”. I jeszcze ostatnie, zatytułowane tak samo jak cały zbiór „W niewoli seksu”. Dobrze podsumowało tomik. Ostatnie zdanie jest mocne i poraża samoświadomością bohatera.

Pokrzywnica: Ten szesnastolatek z „Pierwszego udanego podrywu” to jeden z nielicznych mężczyzn, którzy w tej książce wygrywają. Może dlatego, że umiał wykorzystać swoje prawdziwe atuty, przede wszystkim inteligencję. To, co prawdziwe, zawsze jest lepsze od sztuczek.

Ciernik: Niby tak, ale istnieją przecież szkoły uwodzenia. I uczą tam skutecznych technik. Nie stuprocentowych, bo takich nie ma, nie działających na każdą kobietę, ale jednak niektórzy faceci wychodzą z takich szkół z zestawem całkiem skutecznych narzędzi. I nawet jeśli uznamy, że tak naprawdę, te narzędzia to tylko takie placebo, które powoduje, że facet po prostu czuje się lepiej we  własnej skórze, a kobiety to zauważają, więc jego szanse statystycznie wtedy rosną, to jednak jest to przecież jakiś sposób wpływania na ludzi, czyż nie?

Pokrzywnica: W samej pewności siebie nie widzę nic złego, natomiast w manipulacji już tak. To przecież rodzaj psychicznej przemocy. Kobiety (na szczęście nie zawsze i nie wszystkie) są na to podatne w pewnych sytuacjach. Mężczyźni zresztą też, przykład mamy w opowiadaniu „Patrz na mnie”. Ono jest oczywiście świadomie przerysowane, ale mówi o tym, w jaki sposób stosują przemoc kobiety.

Wracając jednak do uwodzicielskiej manipulacji: tak się złożyło, że potrzebowałam ostatnio poczytać pewne damskie forum poświęcone tematyce związków, romansów i tym podobnych. I co chwilę powtarzały się pytania w rodzaju: Czy ja powinnam do niego zadzwonić? Co on sobie pomyśli, jeśli ja...? Na której randce seks? I milion podobnych. Na większość tych pytań odpowiedziałabym: A jak ty uważasz? Czego byś chciała? Kobiety sobie nie zadają tych pytań! One myślą, co powinny i co wypada, jakim schematem należy się posłużyć, a nie, czego chcą. I dlatego, jeśli facet się we właściwy schemat wpasuje, to one go w tym schemacie przyjmą. Tylko pytanie, czy rzeczywiście jego? Czy może tylko jakąś plastikową męską figurę, przy której same też będą odgrywać rolę, staną się komplementarną i równie plastikową figurą kobiety? Wiesz, ja uważam, że jeżeli kogoś chcesz, to go po prostu chcesz. I wiesz, w jaki sposób go chcesz. Nie musisz nikogo o to pytać.

A warto też pamiętać, że schemat: Ty mnie zdobywaj, a ja będę twoim trofeum jest tylko jednym z wielu możliwych. Można przecież drugiego człowieka przyjmować rozmaicie – nie tylko jak zdobywcę, ale, na przykład, jak króla. Albo po prostu jako partnera, towarzysza, i to niekoniecznie na życie, bo przecież nie każdy jest dla nas odpowiednim towarzyszem na życie. Czasem ktoś jest partnerem idealnym na jeden taniec albo na wspólną wyprawę dokądś. I to też ma wartość.

Ciernik: Kobiety, o których tu piszesz, natrętnie domagają się od samych siebie bycia w związku, więc dla nich żadna inna opcja nie wchodzi w rachubę. Do niektórych spostrzeżeń (i otwierających się w efekcie możliwości) ludzie muszą po prostu dorosnąć. Nie ma innej drogi.

Wspominałem o szkołach uwodzenia. Teraz jest tego mnóstwo, ale jeszcze kilkanaście lat temu w sieci polskiej nie było takich szkół w ogóle, a w USA było tylko kilku fachowców w tej dziedzinie. Zwano ich Pick-up artists. Ich szkolenia to najczęściej były właśnie jakieś techniki podrywu, których założenia można streścić w kilku zdaniach, ale głównie chodziło o zachwianie poczucia wartości kobiety i wprowadzanie na zmianę głasków i klapsów psychicznych. Trochę takie pranie mózgu, ale mające spowodować pewien rodzaj satysfakcji czymś nieprzewidywalnym. Sprawdziłem, rzeczywiście działało, szczególnie na młode kobiety. Potem porzuciłem temat jako kompletnie nudny, by z ciekawości zerknąć na scenę Pick-up artists po wielu latach. Okazało się, że większość tych facetów przeszła bardzo ciekawe zmiany, ale głównym motywem było... dorośnięcie. Zrozumieli, że tymi technikami są w stanie zaczarować kobietę, nawet uwieść, ale kompletnie nie są w stanie zatrzymać przy sobie wartościowej osoby. Bo nikt normalny nie wytrzyma długo takich emocjonalnych klapsów i głasków, nawet jeśli będą one na początku wkręcać. W konsekwencji ci faceci bardzo mocno poszli w rozwój osobisty, zrozumieli że muszą sami siebie poznać, ewentualnie zmienić się i popracować nad swoimi problemami i demonami, jeśli kiedykolwiek chcą przy sobie mieć wartościową i odpowiednią kobietę.

Pokrzywnica: Jesteś pewien, że to jest tylko i wyłącznie kwestia dojrzałości? Może nie każdy potrzebuje i w ogóle może być tylko z jedną kobietą? Istnieją przecież ludzie poliamoryczni. Według niektórych teorii to jest wrodzony element orientacji seksualnej. Co, jeśli ktoś ma w naturze tak silną potrzebę zmienności, że dusi się, próbując trwać przy jednej partnerce?

Ciernik: W dzisiejszych czasach (i pewnie jeszcze długo tak będzie) dominuje model związku partnerskiego: jeden mężczyzna plus jedna kobieta. To, że nie każdemu to pasuje, to już inna sprawa. W takim przypadku mamy klasyczny konflikt: natura versus kultura. A z takich konfliktów powstają albo ludzkie tragedie, albo dzieła sztuki.

Pokrzywnica: Albo jedno i drugie.

A gdyby wrócić do bohaterów książki, to myślisz, że oni tego chcą? Chcą tego utartego modelu jeden na jeden? Bo mnie się wydawało, że oni są trochę jak te kobiety z forum – też nie pytają sami siebie, czego chcą. Po co im właściwie ten cycek wciąż nowy? Bo, jak mówi tytuł, są w niewoli? Bo to jest uzależnienie? Rety, jak ja myślę o uzależnieniu od cycka, to oczami wyobraźni widzę niemowlę. Dziadzio Freud rechocze zza grobu. Ale gdyby na chwilę potraktować to psychiczne niemowlęctwo poważnie, to czego im potrzeba? Bezwarunkowej akceptacji? Bezwarunkowego bezpieczeństwa,  którego nie da się osiągnąć, bo przecież skoro się jest mężczyzną, to trzeba wciąż wychodzić ze strefy komfortu, walczyć, zdobywać, przekraczać granice? Bo się jest jak kot, który musi sobie wywlec kawałek mięsa z miski, poganiać z nim, utytłać w kurzu i dopiero wtedy zjeść, bo upolowane jest zawsze lepsze? Może ten typ faceta nie jest w stanie przyjąć tego, co jest mu dane tak po prostu, bo wtedy mu zwyczajnie nie smakuje? Musi wziąć sam, inaczej nie potrafi? I co wtedy?

Ciernik: Jeśli coś przychodzi za łatwo, to tego nie doceniamy. Porad dietetycznych w Internecie jest multum, wystarczy godzinka czy dwie, żeby każda kobieta ułożyła sobie dietę. Ale to nic nie daje. Dopiero jak zapłacą kilka stówek za poradę u dietetyka, to nagle dieta zaczyna działać.

Pokrzywnica: O, właśnie! Jeszcze to – handel. Zobacz, kolejny w tej książce, jakże prawdziwy, schemat: oni wszyscy zakładają z góry, że seks to jest jakaś wartość, którą kobieta posiada i oni muszą go jej jakoś wyrwać, ukraść, ale spodziewają się, że ona będzie chciała za to coś innego, na przykład ich uwięzić (jak ta koszmarna żona znęcająca się psychicznie nad mężem), więc oni muszą wywinąć się od płacenia. Na tym ta cała sztuka polega: ukraść i uciec. Natomiast jeśli to kobieta chce seksu, to w ich percepcji jest zawsze jakoś tak... jakby wbrew naturze. Wtedy to już nie są kobiety, tylko jakieś straszliwe demony, jak mityczna Lilith. W tej książce seksualność w ogóle jest jednym wielkim źródłem zagrożenia: męska prowadzi do przegranej, klęski, kaca i zniewolenia a kobieca... tym bardziej. A gdyby tak przestać się bać? Co musiałoby się stać, żeby oni przestali się bać?

Ciernik: Tak, u nich kobiety są w sferze jakiegoś cienia, a jak wiadomo, to właśnie z cienia pochodzi wszystko, co nas opętuje. Jest wyjście: oni musieliby poczuć się równi tym kobietom. Ale wtedy mogłoby się okazać, że jedna strona nie jest w stanie dogadać się z drugą, bo nie działają już zwyczajowe manipulacje, wydzielanie zasobów, i tak dalej. Trzeba by wymyślić nowe sposoby komunikacji. Wyjść ze strefy komfortu.

Pokrzywnica: No to wygląda na to, że oni jednak są słabi. Z prawdziwej strefy komfortu nie potrafią wyjść, kręcą się tylko w kółko, cały czas w tym samym kręgu, ale prawdziwej granicy nie potrafią przekroczyć. A może to nie słabość? Może oni tej granicy po prostu nie widzą?

Ciernik: A czy niewiedza nie jest w pewnym stopniu słabością?

Pokrzywnica: Moglibyśmy jeszcze tak długo… To chyba jedna z najobszerniejszych naszych dyskusji. I pomyśleć, że to książka z wydawnictwa Novae Res odsądzanego przez niektórych od czci i wiary. A tu proszę: całkiem dobrze się czytało i porozmawiać jest o czym. Cóż, tyle warte są stereotypy i przedwczesne sądy.

Ciernik: Też jestem zaskoczony. Spodziewałem się czegoś byle jakiego i niechlujnie wydanego, a tymczasem „W niewoli seksu” okazało się całkiem przyzwoitym e-bookiem, ciekawą i dającą pole do przemyśleń książką.