wtorek, 28 kwietnia 2015

Wiktoria Kwiatkowska „Singielka online”

Upolowane:  Wiktoria Kwiatkowska „Singielka online”, e-book

 Ciernik: Ty jesteś trochę złośliwa, wiesz? Dlaczego kazałaś mi czytać harlequina?

Pokrzywnica: No co? Nie lubisz singielek?

Ciernik: Lubię. Nie lubię natomiast nudnych i źle napisanych książek. Na dodatek tam nie ma chyba ani jednej strony bez literówki!

Pokrzywnica: To się wcale nie zapowiadało tak źle. Pomyśl: nowoczesny polski harlequin napisany przez nowoczesną polską autorkę, osadzony w nowoczesnych polskich realiach, z nowoczesną polską bohaterką…

Ciernik: …korzystającą z nowoczesnej międzynarodowej technologii w celach starych jak świat.

Pokrzywnica: Eeee… no tak. Ale doceń, że nawet wzmianka o Smoleńsku jest!

Ciernik: Tak. Wzmianka o Smoleńsku wciśnięta pomiędzy: ja, ja, ja, Nina, ja, Nina, ja, Nina, Nina...

Pokrzywnica: Albo Weronika, ja, ja, ja, albo Kinga, ja, ja, ja.

Ciernik: Poważnie, dawno nie natknąłem się na tak antypatyczną bohaterkę. Po co komu tak płytki obraz singielki? Kobieta, która wszystko wie najlepiej, a do pełni szczęścia brakuje jej tylko dziecka. Dziecko jako kolejne osiągnięcie. Nawet nie zadała sobie pytania, czy będzie dobrą matką. Nawet przez chwilę nie zastanowiła się nad sensem sprowadzenia na tę naszą kulkę brudu kolejnej istoty.

Pokrzywnica: W sumie nie wiadomo, co gorsze: bohaterka rozmemłana i bezwolna czy taka  Lena – wyprany z głębszych uczuć robot o mentalności teściowej z dowcipów, rozstawiający wszystkich po kątach i układający im życie według własnego widzimisię. I ci wszyscy na to pozwalają! Bo są rozmemłani i nic nie potrafią, za to Lena potrafi wszystko, tylko że całe to „wszystko” sprowadza się do asystowania pewnej posłance oraz szukania facetów na portalach randkowych. Facetów dla znajomych kobiet – czy one tego chcą, czy nie. Jakiś niski ten szczyt ambicji, nie uważasz? I tej oto pani zachciało się dziecka, mniej więcej tak, jak się zachciewa nowego modelu telefonu.

Ciernik: A z drugiej strony mamy zakończenie, które też jest banalne i kiczowate, choć przegięte w drugą stronę. Pani wielkomiejska singielka okazuje się zwykłą dziewczynką potrzebującą faceta z czasów swoich młodzieńczych zakochań. I od razu mówię: to nie jest spojlerowanie, to ostrzeżenie dla czytelników!

Pokrzywnica: A jak myślisz: jest coś prawdziwego w tej bohaterce czy ona jest całkiem nieprawdopodobna i od początku do końca zmyślona? Bo mnie się wydaje, że jednak coś jest, jakiś kawałeczek prawdy o rzeczywistości. Bo zobacz: niby kobieta lat trzydzieści parę i z karierą, a w środku nastoletnia, głupiutka smarkula, ale zarówno w środku, jak i na zewnątrz szalenie płytka. Niby przebojowa i osiągająca cele, ale te cele są kompletnie nieprzemyślane. I coś tu się wydaje niepokojąco prawdziwe – Wieczna Dziewczynka jako partnerka dla Piotrusia Pana?

Ciernik: Sam nie wiem. Chyba nie ma aż tak płytkich istot, ale mogą być kobiety, które przez jakiś czas, na konkretnym etapie życia, mogą takie cechy, jak Lena, przejawiać. Jak stwierdziłaś – dziewczynki. Wydaje mi się jednak, że życie w końcu każdego postawi pod murem. Najczęściej na tym murze wisi lustro. I albo ta kobieta (w ogóle osoba, bo przecież faceci mogą być tacy sami) zauważy, jak płytkie życie prowadzi i coś z tym zrobi, albo zauważy i nic z tym nie zrobi, co ostatecznie i tak doprowadzi do zmiany jej życia, bo prędzej czy później przyjdą konflikty, depresja, nałogi i tym podobne.

Pokrzywnica: Obawiam się, że wielu ludzi w ogóle nie zauważa tego lustra, nawet jeśli wyrżnie w nie nosem. I być może wiele przez to tracą. Bo może gdyby w nie spojrzeli, to okazałoby się, że są dużo piękniejsi niż myśleli?

Ciernik: A może oboje się mylimy i ta książka mówi prawdę? Może takie płytkie kobiety naprawdę istnieją? Ba, może to właśnie one są docelowymi odbiorcami tej książki? Pewnie mijam je na ulicy, nieraz zamienię z nimi słowo... To trochę przerażające... A może nie? Może to jest właśnie klucz do szczęścia? Bądźcie jako dzieci: niewinni, nieświadomi, tępi. Konsumujcie, pracujcie, bawcie się i nie zadawajcie trudnych pytań.

Pokrzywnica: Z tymi adresatami (a raczej adresatkami, bo mężczyźni raczej nie strawią tej książki) to chyba masz rację. To propozycja dla osób wolno czytających, niezbyt lotnych i o krótkiej pamięci. Tylu powtórzeń i tłumaczenia po raz enty tego samego to ja już dawno nie widziałam. Książka ma sto sześćdziesiąt stron, a gdyby wyciąć to, co jest po wielokroć powtarzane, niczym streszczenie telenoweli dokumentalnej po reklamach, to zostałoby opowiadanko na stron szesnaście. Chyba że to nowy sposób pisania książek dostosowany do nowego sposobu działania mózgu cyfrowych tubylców: powtarzaj w kółko to samo, bo odbiorca po trzech sekundach już nie pamięta, co przed chwilą przeczytał.

Ciernik: Tak. Szesnaście stron. Nasza dyskusja też nie powinna zbyt długo trwać. Ta książka nie jest tego warta. Zresztą, zgodnie z Twoją teorią, już jej nie pamiętam.

niedziela, 19 kwietnia 2015

Bartosz Orlewski „Za garść zbawienia i inne opowiadania”

Upolowane: Bartosz Orlewski „Za garść zbawienia i inne opowiadania”, e-book

Ciernik: Zobacz, co upolowałem!

Pokrzywnica: Ale dziwaczna okładka! Co to ma być? Koguty w aureolach? Czy ta książka aby na pewno nadaje się do jedzenia?

Ciernik: Intrygujące, co? Zamieszczone w niej opowiadania były już publikowane, co w światku SP nie zdarza się często, pomyślałem więc, że możemy liczyć na zbiór tekstów po redakcji.

Pokrzywnica: To rzeczywiście plus. Teksty po korekcie czyta się o wiele przyjemniej, niż te pełne ortograficzno-stylistycznych pcheł i kleszczy.

Ciernik: Zachęcił mnie też opis na wydaje.pl: „to zbiór dwunastu opowiadań i sześciu literackich szortów, które oferują bezkompromisową przejażdżkę po bezdrożach mojej wyobraźni rozmiłowanej w opowieściach niesamowitych, dziwacznych westernach i amerykańskich muscle cars”. A poza tym, co się będę krył po kątach, po prostu lubię heavy metal.

Pokrzywnica: Ja nazwisko autora kojarzę głównie z Szortalu. Ale czytałam też coś na Niedobrych Literkach.

Ciernik: I co powiesz po skonsumowaniu „Garści zbawienia”?

Pokrzywnica: Dobra! Gęsta, mięsna chili soup. Z metafizyczną papryką i czarną kawą na deser. Tylko strasznie dużo ołowianych kulek w tym mięsie…

Ciernik: Cóż, taka specyfika kuchni tego autora.

Pokrzywnica: Ale za to jaki ładny język! Zwłaszcza porównania:

„Z południa nadjechał samochód czerwony jak przekrwione dziąsła”

albo

„Jim rozryczał się jak dziecko ukąszone przez grzechotnika”.

Ciernik: „Czas wlókł się jak kulawy osioł”.

Pokrzywnica: No, i jeszcze ta przepiękna scena erotyczna:

„Dopiero potem, po przerwie na tequilę i tytoń wymieszany z haszyszem, zaczęli się pieprzyć. Zielonooka Sally zasuwała w górę i w dół niczym pociąg z piekła rodem, mknący ze Wschodu na Zachód po dusze pionierów, a Nero bez wytchnienia dokładał do pieca, zdobywając kolejne punkty w grze zapomnienia”.

Ciernik: Autor panuje nad językiem. Ma swoją wizję, którą potrafi zręcznie przelać na papier. Fajnie buduje niektórych bohaterów („Zmówił więc modlitwę do Allaha, w którego raczej nie wierzył(...)”. Bawi się nawiązaniami. To dobra lektura.

Pokrzywnica: O, właśnie: podobały Ci się intertekstualne zabawy z Cortázarem, Borgesem i Ligottim? Mnie bardzo, zwłaszcza z Cortázarem – ach, bo przecież jak można mistrza tak bezczelnie (i chwalebnie) wykorzystać?!

Ciernik: Podobały mi się. I nie tylko zabawy z tą trójką, ale również z Lovecraftem. Nie dość, że są nawiązania, to na dodatek zręcznie wplecione. Te westernowe opowiadania brzmią, jakby ktoś zmiksował „Krwawy południk” Cormaca McCarthiego z tekstami Lovecrafta. Mamy tu brutalność i naturalizm pierwszego oraz grozę, często kosmiczną, niepoznawalną, ale obecną i namacalną, drugiego. No i wszędobylskie szaleństwo.

Pokrzywnica: Mnie się podoba wtykanie w różne niespodziewane miejsca metafizyki i filozofii. Natomiast westernowe dekoracje w pewnym momencie mnie zmęczyły. Wydaje mi się, że trochę za dużo tych miasteczek, kapeluszy i coltów, jak na cały zbiór. W pojedynczych opowiadaniach to się broni, ale cała książka w tym klimacie... dla mnie za dużo. Może dlatego, że jestem kobietą?

Ciernik: Nie dlatego. Ja się czułem jakbym czytał raz po raz kolejną wersję tego samego tekstu. To po prostu nie jest zbiór przeznaczony do pożerania naraz w całości. Trzeba powolutku, pojedynczo.

Pokrzywnica: Chyba tak. Jak się próbuje zjeść wszystko naraz, to robi się przeciążenie i wywala korki w mózgu. Chociaż filozofia i metafizyka mi nie ciążyły. Tylko właśnie dekoracje i nadmiar strzelanin. Może gdyby te opowiadania bardziej się ze sobą splatały, uzupełniały...? Czasem tak się zdarzało, że na przykład, bohater jednego mignął gdzieś na trzecim planie w innym, czasem coś się rozwinęło czy wyjaśniło, ale bardzo rzadko. I ogólne moje wrażenie było takie, że coś wzbiera i wzbiera, i wzbiera… aż do zagubienia i zniechęcenia.

Ciernik: Rzeczywiście na te momenty filozoficzno-metafizyczne czekałem najbardziej i cieszyłem się z tych perełek, przysypanych przez góry ołowiu, ale trudno powiedzieć, czy chciałbym, aby ich było więcej. Może właśnie przy takim miksie cała sztuka polega na dobraniu odpowiednich proporcji? Według mnie, proporcje w ramach pojedynczych tekstów są takie, jak powinny być.

A który tekst najbardziej zapadł Ci w pamięć?

Pokrzywnica: Oczywiście „Caleb”. Ja Cortázara rozpoznaję od razu. I przez cały czas myślałam sobie: „W co ten Orlewski, skubany, tutaj gra, w co on gra?”

Ciernik: Czyżby w klasy?

Pokrzywnica: Lubię takie zabawy – niby w tekście, a jednak poza nim, ciche porozumienie autora z odbiorcą, słodki dreszczyk, trochę jak oszukiwanie przy kartach. No, ale w Lovecrafta się ze mną nie da pograć, za słabo znam.

Z jakichś dziwnych powodów zostało mi w pamięci również „Ristretto”, chociaż niby o kawie pisano setki razy i czym tu się zachwycać? Ale coś tam było, coś niezwykłego i tak migotliwego, że trudnego do złapania.

Ciernik: „Ristretto” jest, moim zdaniem, najfajniejsze w całym zbiorze. Może dlatego, że inne niż reszta? Ale podobało mi się też otwierające tomik „Bezprawie”. To był mój pierwszy kontakt z tekstami tego autora, a trzeba mu przyznać, że umie robić pierwsze wrażenie.

Pokrzywnica: Co do „Ristretto”, to myślę, że „inne niż reszta” to za mało. Ja przy czytaniu poczułam, że autor złapał za ogon coś naprawdę ważnego. Ale tylko przez moment, bo to się zaraz wymknęło. I nie wiem, co to było, ale mam niejasne przeczucie, że coś było.

Ciernik: Tam przede wszystkim jest więcej filozofii i metafizyki. Mocno gnostycki ten tekst. No i chyba jest niespotykanie pozytywny, jak na cały zbiorek, bo to chyba jedyny (ale może nie pamiętam?) tekst, w którym główny bohater zaczyna rozumieć, jak działa Maszyneria i że czasami nie jest z nią aż tak źle?

Jedno, co mi się w tym wszystkim nie podoba, to tytuł. Mam dziwne przeświadczenie, że autor użył go tylko dlatego, że opowiadanie, które tego tytułu całemu tomikowi użyczyło, jako jedyne pojawiło się w poważnym, wysokonakładowym piśmie, czyli w „Nowej Fantastyce”. Czyżby Bartosz Orlewski liczył na większą rozpoznawalność? Może i marketingowo to dobre zagranie, ale moim zdaniem, ten tytuł jest trochę pretensjonalny. Może lepsze by było „Bezprawie” albo „Żegnaj, Melhizabet”? Pierwszy tytuł łapie w klamrę większość tekstów w zbiorku. Drugi jest fajnie tajemniczy.

Pokrzywnica: Tak. Drugi coś w sobie ma… I cała książka, niezależnie od tytułu, też ma w sobie całkiem sporo. To był naprawdę niezły posiłek.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Jacek Sobczyński „Nie rozumiemy się bez słów”

Upolowane:  Jacek Sobczyński „Nie rozumiemy się bez słów”, papier

Pokrzywnica: Wiosną, gdy słoneczko zaświeci, Cierniki zamiast pływać, wpełzają na skały. Pogadać z nimi wtedy nie sposób, gdyż…

Ciernik: Niestety, tym razem, to nie skały. Zasuwam w ogródku. Ledwo zdążyłem przeczytać książkę Jacka Sobczyńskiego.

Pokrzywnica: A ona ma już ponad rok! Wydał ją Instytut Wydawniczy Latarnik wiosną zeszłego roku. Nie zauważyliśmy jej wtedy.

Ciernik: Co się odwlecze…

Pokrzywnica: I co? Tak między grabieniem grządek a wyrywaniem chwastów będziesz z doskoku o literaturze rozmawiał?

Ciernik: Będę. To się nazywa agrokultura!

Pokrzywnica: A podobało Ci się „Nie rozumiemy się bez słów”? Podwórkowe dzieciństwo dwóch chłopaków i dziewczyny z poznańskiego osiedla Kopernika oraz co potem z trójki bohaterów wyrosło i co z tego wszystkiego wynikło – dobry temat?

Ciernik: Strasznie podobała mi się pierwsza część, pewnie dlatego, że ja niewiele ze swojego dzieciństwa pamiętam, a te opowieści przywołały różne obrazy z mojej przeszłości. Widzę też sporo różnic pomiędzy dorastaniem w dużym mieście, jak opisywany Poznań, a w małej wiosce, jak moja. Choćby kwestia anonimowości: w małej wiosce nie sposób robić aż takich akcji, jak u Sobczyńskiego, a przecież jakoś trzeba rozładowywać dziecięcą energię. Robi się inne rzeczy i trochę inaczej. A to sprawia, że człowiek zostaje inaczej ukształtowany.

Pokrzywnica: Tak myślałam, że ta pierwsza część będzie Ci się podobała. Ale mnie się bardzo podobała też ta druga, ze zmianą klimatu i zupełnie innymi emocjami – to przez nie widać przejście z dzieciństwa w dorosłość. Wtedy wszystko wydawało się osiągalne, byle tylko w końcu dorosnąć i móc wyciągnąć po to ręce. Teraz niby powinniśmy to „wszystko” mieć. Coś tam mamy, ale jakoś przelatuje nam przez palce i w mgnieniu oka traci urok i smak... Pięknie to jest pokazane. Wyjątkiem jest Jasiek, który od początku do końca wie, co robi, i mówi „wolę tak”. Bardzo mi się podoba ta postać. Tragiczna, ale też na swój sposób imponująca. Człowiek, który wie, że leci po równi pochyłej i wie zarazem, że nie może inaczej. Że to jest czasem nie do zatrzymania, nawet gdy się wie, że... A może właśnie dlatego, że się wie?

A z drugiej strony: w końcówce Jasiek w męskiej rozmowie uświadamia Maćkowi, że ten mało robi, żeby mu się układało, tylko ma pretensje do całego świata. A Jasiek zasuwa od początku, od małego dzieciaka, nie ma tej kariery za friko, tylko zapracował na nią i poniósł straszliwe, nieodwracalne koszty emocjonalne. O tym łatwo zapomnieć w pewnym momencie, kiedy on się robi niezbyt sympatyczny. I tak właśnie jest w życiu: zazdrościmy innym zdolności, talentów, powodzenia, a jakie dramaty często za tym wszystkim stoją, to na ogół nie mamy pojęcia.

Ciernik: Bo każdy uważa, że jego problemy są największe i co inni mogą o tym wiedzieć. Zawsze się obruszam, gdy ktoś zazdrości, na przykład, bogatym ludziom, że oni to już w ogóle nie mają problemów. Mają. Każdy ma. Swoje, które zapewne urastają w jego oczach do nie wiadomo jakich rozmiarów. Samsara – życie jest cierpieniem.

Pokrzywnica: A co sądzisz o historii Jaśka? Mógł inaczej? Bo mnie się wydaje, że z tym, co dostał od matki, pograł najlepiej jak mógł. Świadomie. Bo on wiedział, że nie stworzy żadnego zdrowego związku. Wiedział i dlatego nie próbował. Ja wierzę, że istnieje realny pierwowzór Jaśka. Czegoś takiego nie można wymyślić od zera. Chyba że można? Ale jeśli tak, to autor jest geniuszem. W ogóle autor jest bardzo dobry – tyle smaków w tej książce jest, czasem człowiek chichocze jak głupi, czasem płakać się chce, a czasem zgroza za gardło łapie…

Ciernik: Ja w prawdziwym życiu nie znam osób, które wychodząc z porąbanej rodziny, stworzyłyby naprawdę zdrowy związek. Z tym, że może łatwo mi tak oceniać z zewnątrz. Jasiek pewnie zagrał takimi kartami, jakie miał. Ale z drugiej strony: można powiedzieć, że jest tak samo wyrachowany jak jego żona. Wiedząc, jak bardzo ma narąbane w głowie, wnosi cały ten bajzel w życie drugiej osoby.

Pokrzywnica: Ta druga osoba dokładnie tego chciała. I dlatego uważam, że to było fair. Jeśli ktoś chce Twój bajzel, to jesteś w prawie, żeby mu go dać. Czyż nie?

Ciernik: Jeśli jesteś ze sobą i z tą drugą osobą w stu procentach szczery, to chyba tak. Ale to dla mnie śliskie trochę. Bo wyobrażam sobie sytuację, że w pewnym momencie zaczynam się swoim powaleniem wysługiwać, na zasadzie: Widziały gały, co brały! Nie podoba ci się? Przecież ostrzegałem!

Pokrzywnica: No, jest takie ryzyko. Kwestia uczciwości. Nie tylko „przed”, ale i „w trakcie”. Nie tylko z tą drugą osobą, ale ze sobą samym. I wtedy to może działać. Problem powstaje, jeśli w takim związku pojawią się dzieci, bo wtedy to psychiczne pokręcenie (w nieco zmienionej formie, bo wiadomo, że Jasiek nie zachowa się tak jak jego matka) się przeniesie dalej. Ale powiedz, ilu znasz ludzi tak głęboko świadomych swojego pokręcenia i uwzględniających je w sposób sensowny przy podejmowaniu decyzji? Większość uważa, że są całkiem w porządku. I wtedy to przenoszą – tę nienormalność, która udaje normę.

Ciernik: Ja widzę dwie skrajności. Taką, o której piszesz, i drugą grupę – ludzi, którzy są powaleni mniej więcej jak wszyscy, ale wyhodowali sobie aż takie demony, że ze strachu przed nimi, nie próbują już zbudować żadnej relacji. Tych drugich, z tego co widzę, chyba zaczyna przybywać. Ale może tylko w moim środowisku?

Pokrzywnica: Oj, nie tylko. Inni też to widzą. Pamiętasz „Kosowo”?

Ciernik: No, właśnie. A w „Nie rozumiemy się bez słów” mamy, oprócz Jaśka, przecież także Maćka i Izkę.

Pokrzywnica: Izka też ma swoją niezdrową historię. Z ojcem. Ale wydaje się, że jednak skutki pokręcenia ją omijają. Czyżby dzięki głównemu bohaterowi?

Ciernik: Jeśli dobrze pamiętam i rozumiem Junga, Maciek korespondowałby tutaj z archetypem Zranionego Uzdrowiciela, czyli osoby, która nieświadomie szukając metody na uleczenie siebie, leczy innych, samemu na zawsze pozostając chorym.

Pokrzywnica: A jaka jest jego choroba według Ciebie? Słusznie go Jasiek podsumował?

Ciernik: Słusznie, chociaż przecież Maciek jakoś specjalnie chory nie jest. Tym komentarzem idealnie podkreślam to, co powiedziałem na początku: mamy tendencję do umniejszania cierpienia innych ludzi. Największym problemem Maćka wydaje się nieumiejętność akceptacji tego, jaka jego rodzina jest naprawdę. On nosi w sobie jakiś urojony obraz prawdziwej rodziny i nie potrafi się pogodzić z rzeczywistością. Ale właściwie, ilu czytelników, tyle może być opinii o bohaterach. Ważne, że są żywi i ich świat też jest żywy.

Muszę przyznać że to całkiem fajna książka. Wciągający, gawędziarski styl, emocje, klimat. Szkoda że trafiła u mnie na niezbyt dobry czas, bo akurat teraz wyszły Słupy z Eternitu, więc miała naprawdę dużą konkurencję. Gdyby nie to, przeczytałbym ją o wiele szybciej. Ale i tak wracałem do niej z ciekawością, co będzie dalej. Jednego mi brakowało...

Pokrzywnica: Ach, epilog też jest cudny! Warto czytać dokładnie, do ostatniej strony!  Czego Ci brakowało?

Ciernik: Zbierania obrazków z samochodami z gum Turbo! A poza tym, powiem Ci w sekrecie, że bardzo mi się powieść Jacka Sobczyńskiego kojarzy z Nudlami. To taka śląska wersja pierwszej części książki. I przyznaję, że jest bliższa mojemu twardemu i czarnemu jak węgiel sercu, niż jakieś gotowane pyry!

niedziela, 5 kwietnia 2015

Puste kółko i krzyżyk

Zwierzęce zabawy literackie: Puste kółko i krzyżyk

Napisz krótką opowieść, która będzie miała dwa początki i dwa końce, ale nie będzie miała środka. Oba początki muszą pasować do obu końców.

Limit znaków: 6000. Jeśli chcesz, możesz przysłać nam swój tekst z pustką zamiast środka – jeśli nam się spodoba, opublikujemy go w dziale Zwierzęce zabawy literackie.

pokrzywnica(małpisko)leniwiecliteracki.pl