niedziela, 27 grudnia 2015

Dlaczego Leniwiec nie śpiewa?

Dlaczego Leniwiec nie śpiewa?

Nie śpiewa, ponieważ, parafrazując poetę, z woli nieba, prawdopodobnie nie może. Jest mu w związku z tym bardzo smutno, więc żeby podbudować swe leniwe ego, postanowił podramatyzować w teatrzyku  „Leniwa Gęś”.

teatrzyk-page-001 teatrzyk-page-002teatrzyk-page-003teatrzyk-page-004

niedziela, 13 grudnia 2015

Antologia „Legendy polskie”

Upolowane: Antologia „Legendy polskie”, e-book

Pokrzywnica: Takiej zachęcie nie sposób się oprzeć:

„Stare, trochę zakurzone, ale nie całkiem zapomniane. Wracamy do nich od czasu do czasu, aby na chwilę przenieść się w magiczną, pradawną rzeczywistość, odległą od otaczającej nas współczesności.

Ale czy faktycznie? Czy świat przedstawiony w legendach rządzi się zupełnie innymi prawami niż dzisiejszy? Czy bohaterskie postawy z tych opowieści nadal wywołują w nas te same odczucia. Czy pan Twardowski mógłby być współczesnym celebrytą, a nie szesnastowiecznym szlachcicem? Jak prasa i media społecznościowe komentowałyby pojawienie się w Krakowie smoka? Czy każdą z tych historii można by przenieść w obecne czasy albo do bliskiej przyszłości? Przenieś się w rzeczywistość, która przypomni jak uniwersalne i ponadczasowe przesłania płyną z naszych pradawnych opowiadań. Dwa filmy, dwie historie. Legendy o odwadze, sile, ambicji, empatii oraz sprycie. Legendy o nas”.

Ciernik: Toteż ja się nawet nie próbuję opierać! Absolutnie!

Pokrzywnica: Nie wiesz przypadkiem, co nasze drogie Allegro w ogóle wyprawia? Najpierw „Starość aksolotla” Dukaja, a teraz te „Legendy”! Sześcioro dobrych autorów i polskie legendy znane każdemu dziecku. Znane i równocześnie w ogóle nie znane, bo napisane całkiem na nowo. Cóż za dziki pomysł!

Ciernik: Dziczyzną należy się cieszyć, bo jest pożywna i wykwintna! Nie wiem, co wyprawia Allegro, ale nie mam nic przeciwko temu – dostajemy świetne e-booki, za darmo, na legalu, okraszone ładnymi multimedialnymi dodatkami. Nie widzę powodu do narzekań. A kto wie, może z portalu zakupowego wyrośnie nam mecenas sztuki z prawdziwego zdarzenia?

Pokrzywnica: A co powiesz o smaku tej dzi… eee… smoczyzny?

Ciernik: O smoczyźnie za chwilę. Najpierw ziółka, bo najbardziej podobały mi się w tym zbiorze „Kwiaty paproci” Radka Raka. Swoją drogą, bardzo w Twoim stylu…

Pokrzywnica: To prawda, mnie też się to opowiadanie podobało. Pięknie wyważone: trochę skansenu, trochę kota, trochę głupoty, trochę rozpaczy, dużo miłości. Magia na przemian z goryczą. Melancholia, drżenie serca i głęboka noc. A, i najważniejsze: Nigdy nie przestawaj rozmawiać ze swoim Śmierdzielem! Nie kop swojego wewnętrznego kota, gdy rozwala Ci życie, bo on wie, co robi.

Ciernik: Jest tu człowiek, przede wszystkim. Relacje. I kilka zdań – perełek,  jak to:

„... bo miłości zawsze zaczynają się od drobnych, wygładzających rzeczywistość kłamstw”.

I świetne zakończenie.

 Pokrzywnica: Natomiast „Spójrz mi w oczy” Elżbiety Cherezińskiej, czyli opowieść o bazyliszku w sosie polsko-chińskim, pozostawiła mnie z uczuciem niedosytu. Odniosłam wrażenie, jakby pan Li pojawił się w opowiadaniu trochę na przyczepkę, bo tak naprawdę chodziło o pokazanie fantastycznej Polski pod rządami Anny Jagiellonki XIII. Przy okazji: korekcie umknął tutaj drobny błąd – pot produkują gruczoły potowe, nie łojowe.

Ciernik: Tak, temu opowiadaniu czegoś zabrakło. Za to podobał mi się „Zwyczajny gigant” Jakuba Małeckiego. Popatrz, ile znaczy dobrze pomyślany narrator! Kobieca perspektywa stworzyła tutaj pole do niedomówień i niejasności, które świetnie zbudowały klimat.

Pokrzywnica: Ta postać jest naprawdę kobieca, podziwiam umiejętności autora. Podobała mi się też gra emocji w tym tekście: czuło się zawrotny pęd kariery Twardowskiego, wszystkie jej punkty zwrotne, ale też tęsknotę, żal i złość kobiety.

Ciernik: A jak ładnie autor pograł diabłem i Rzymem!

Pokrzywnica: Finezyjnie, trzeba przyznać.

Ciernik: „Śnięci rycerze” Rafała Kosika trochę słabo wypadają w towarzystwie pozostałych opowiadań. Pomysł z rycerzami taki sobie, wykonanie przeciętne, zakończenie chyba nie po myśli autora, ale tekst ratuje poczucie humoru.

Pokrzywnica: Mnie się bardzo podobały matematyczno-fizyczno-filozoficzne rozważania bohatera podczas pasania owiec i próby opracowania algorytmu liczenia zwierzaków. „Owca Schrödingera”, he he.

Ciernik: Albo to: „Jędrek wychodził z założenia, że owce są bezobsługowe. Jak, nie przymierzając, sondy von Neumanna. Przez miliony lat rządziły sobie bez ludzi i kiedyś też będą musiały. A nastąpi to, kiedy wszyscy na Ziemi zostaną już magistrami marketingu” czy „...snuł wielkie plany stworzenia tu Doliny Kondratowo-Krzemowej”. Jednak całość trochę naiwna, zarówno jako wizja Polski i Polaków (oj, my biedne ofiary rozpijane podstępnie przez złego Niemca, Ruska, czy też innego Polaka gorszego sortu), jak i w samej fabule, historii.

Pokrzywnica: „Niewidzialne” Łukasza Orbitowskiego na motywach legendy o żywej wodzie – świetne. Wspaniały bohater, piękna końcówka, taka właśnie, jak w baśni powinna być. I ten język. Im dłużej Orbitowski pisze, tym wierniejszą jestem jego fanką.

Ciernik: I zostało nam jeszcze „Milczenie owcy” Roberta Wegnera. Bardzo ciekawe opowiadanie, zwłaszcza w zestawieniu z filmem.

[embed]https://www.youtube.com/watch?v=1J_Y12RqeLM[/embed]

Pokrzywnica: O, jaki ładny film! W Jasiu natychmiast się zakochałam – nie ma nic bardziej seksownego niż mózg nerda! A co powiesz na Owieczkę?

Ciernik: Owieczkę pełną starych skarpet? Trochę kiczowata i ordynarna, ale to pewnie dlatego, że miała przyciągnąć Rosjanina…

Pokrzywnica: Ordynarna, phi! Akurat! Z zazdrości tak mówisz, bo chciałbyś być takim Jasiem! Przyznaj się!

Ciernik: Wcale nie! Wolałbym być smokiem!

Pokrzywnica: A nie wiesz, czy będzie więcej tych filmów? Bo teksty są w porządku, ale „Milczenie owcy” w połączeniu z filmem naprawdę wymiata. Opowiadanie ma pewną głębię, której w filmie nie ma. W filmie jest z kolei więcej emocji i poczucia humoru. Uzupełniają się naprawdę ładnie. Ciekawe, czy pozostałe opowiadania ze zbioru też posłużą jako kanwa kolejnych scenariuszy?

Ciernik: Opowiadanie porusza bardzo głębokie kwestie, jak choćby problem substancjalności JA. Nie wiem, czy wszystkie teksty będą miały filmowe odpowiedniki. Wiadomo, że niebawem będzie  premiera filmu o Twardowskim na podstawie „Zwyczajnego giganta”. Myślę, że będzie równie dobry.

[embed]https://www.youtube.com/watch?v=vodfKcgwNQ8[/embed]

To są filmy stworzone przez świadomych twórców, jest w nich indywidualne, autorskie spojrzenie, nie szkodzi, że w realizacji wydaje się to trochę zamerykanizowane. Może to nawet dobrze. Fajnie się to wszystko dopełnia i daje wyobrażenie, jak rozmaicie można ugryźć ten sam temat.

Pokrzywnica: I pomyśleć, że to przecież nasze stare dobre legendy! Bardzo mi się podoba taki odcień patriotyzmu!

Ciernik: Bo to jest prawdziwy patriotyzm. W odróżnieniu od tego, co widujemy od czasu do czasu w Sejmie.

piątek, 20 listopada 2015

K.A. Kowalewska „Pijany skryba”

Upolowane: K.A. Kowalewska „Pijany skryba”, e-book

Ciernik: Okładka kusi.

Pokrzywnica: Tak, bardzo fajna. Brawo dla Macieja Haskeera Kaźmierczaka.

Ciernik: Natomiast zawartość…  Nie powiem, że rozczarowuje, bo nie. Ale żeby mi smakowało, też nie powiem.

Pokrzywnica: Bo ta książka jest niczym pasztet z kury. Nieprzyprawiony. Niby można zjeść, ale właściwie po co? Kwintesencja przeciętności. I co tu powiedzieć? Ani pochwalić, ani zganić…

Ciernik: Mnie na początku od tej książki raczej odrzucało. Denerwowała mnie maniera autorki wciskania gdzie popadnie przemyśleń i retrospekcji głównego bohatera. To widać szczególnie właśnie na początku. Coś sobie bohater robi, coś tam gada, coś mu się przypomina, ale co i po co? Nie wiem. Potem dzieją się jakieś zbyt absurdalne akcje, jak udawanie zdechłego psa przed dresiarzami. Co to miało być?! I po co taki pomysł? Do teraz nie wiem. Potem jednak autorka się ogarnęła i zaczęła prowadzić akcję i myśli bohatera w jakimś sensownym kierunku. Maciej przestał irytować, można było jakoś się do niego odnieść. Całość stała się nawet trochę wciągająca. Ale fakt, fajerwerków nie było do końca.

Pokrzywnica: Ta historia chyba lepiej by wyglądała jako film (albo może serial?) niż jako powieść. Rozwija się bardzo telenowelowo, na całe szczęście jest to telenowela bardziej sensacyjna niż romantyczna. Nie mam jednak pojęcia, dla kogo jest ta książka. Wydaje się tak bardzo dla każdego, że aż dla nikogo. Ale nie jest znowu jakimś strasznym gniotem, czytywaliśmy gorsze rzeczy. A podobało Ci się poczucie humoru? Bo to miało być chyba w założeniu zabawne – główny bohater, jego podejście do życia, jego monologi. Mnie to irytowało, zamiast bawić, ale może drętwa jestem?

Ciernik: Bohater mnie męczył, szczególnie na początku. Później raczej już tylko irytował. Już fajniejsze były postacie drugoplanowe – mięśniak Mario, czy dziewczyna Maćka – Kinga. Ona przynajmniej miała jaja i wiedziała, czego chce.

Pokrzywnica: Mnie się nikt nie podobał, prawdę mówiąc. Wszyscy tacy... telenowelowi. Niby przerysowani, ale za mało jak na karykaturę, za bardzo jak na obyczaj. Absurdu trochę było w tym wszystkim, ale ten absurd jakiś taki bez klimatu. Akcja jest, ale mało wiarygodna. Za mało dziwaczne, żeby bawić się nonsensem i za mało wiarygodne, żeby uwierzyć. Dość sensacyjne, żeby przeczytać i zarazem za mało interesujące, żeby o tym myśleć. Do niczego konkretnego niby nie można się przyczepić, a nie porywa.

Ciernik: [Ciernik robi zdechł pies...]

Pokrzywnica: Biednego psa się uczepiłeś, a tam jest przecież więcej takich bezsensów – walka na kury chociażby – wymyślmy coś głupiego, będzie śmiesznie. No i jest głupio. Śmiesznie nie. Albo rodzice i reszta rodziny – jak z kabaretu, tylko że to słaby kabaret. W ogóle, tak w sekrecie Ci powiem, że się zastanawiałam, jakim cudem autorka w ogóle to dociągnęła do końca. Bo to nie wygląda na grafomańskie upajanie się własną twórczością, bardziej na coś wymęczonego, nie? To, co mnie rzeczywiście ciekawi, to jak wyglądał proces twórczy – czyżby autorka wspomagała się poradnikami pisarskimi, schematami konstruowania fabuły? Bo trochę to wygląda jak robione według poradnika – nie masz takiego wrażenia? A może rzeczywiście bawiła się tymi postaciami i tą akcją? Ale jeśli tak, to ja mam zupełnie inne poczucie humoru i w ogóle definicję zabawy...

Ciernik: Myślę, że jednak masz inną definicję humoru. To aż tak tragiczne nie jest. Przeczytałem do końca i kilka rzeczy było w porządku. Nawet parę razy się uśmiechnąłem pod nosem. Na przykład  opis emo Sylwka: „Przeczesywał je [Ciernik: włosy] na bok, odsłaniając jedno z wilgotnych od łez oczu. Posiadał i drugie w pełni sprawne oko. Mogę zaświadczyć, bom je widział w użyciu...”

Pisanie według podręcznika? To by tłumaczyło jakiś taki… autorski brak odwagi. Coś w tym jest. Nie jest to jednak książka tak słaba, żebym się przy niej męczył strasznie. Nie mogę też powiedzieć, że to była strata czasu. Coś tam się przecież dzieje. Tylko tak trochę nijako.

Pokrzywnica: Właśnie. Dzieje się. Nawet sporo się dzieje. Ale jakoś nijako. Chyba wolę, żeby działo się mniej, za to treściwiej. Może po prostu nie lubię pasztetu z kury.

niedziela, 1 listopada 2015

Jarosław Prusiński „Vortex”

Upolowane: Jarosław Prusiński „Vortex”, e-book

Pokrzywnica: „Vortex”, czyli śledź, mydło i powidło. Kilka opowiadań SF, kilka fantasy, po prostu reklamówka.

Ciernik: Tak, właśnie jako reklamówkę należy ten krótki zbiór opowiadań traktować. Ja byłem odrobinę zirytowany, bo we wstępie autor twierdzi, iż „fragmenty są tak skonstruowane, że stanowią odrębną całość” oraz obiecuje, że nie zostawi nikogo „z uczuciem nagle przerwanej fabuły”. A ja właśnie z takim uczuciem zostałem! „Noel 12” zapowiadał się całkiem ciekawie, ale okazał się jak to cielę, które dobrze żarło i nagle zdechło. W ogóle opowiadania są może nie porywające, ale całkiem przyzwoite – „Security” z karykaturalnie przerysowanymi sytuacjami z naszego świata, gorzkawa „Katastrofa”.

Pokrzywnica: Ja się przy lekturze trochę wyprowadziłam w pole. Zaczynało się od SF, ale to SF błyskawicznie zapomniałam. Nie było tragiczne, ale nie było tam też nic, co zatrzymałoby moją uwagę na dłużej, niż na kilka chwil. Potem zaczęły się historie fantasy i tu... ciekawostka. Ja nie przepadam za fantasy. Zazwyczaj mnie nudzi. A te opowieści mnie wciągnęły. Zapamiętałam je. No i jestem w rozterce. Bo te trzy opowiadania, które można potraktować jako reklamę trylogii „Szary mag”, spełniły swoje zadanie. Tylko że ja przecież nie kupię trylogii fantasy! Zresztą, czy ją można w ogóle kupić? Reklama jest. O dostępności reklamowanego produktu nic nie wiem. Ale może to bez znaczenia, bo i tak bym nie kupiła? Sama nie wiem, co o tym myśleć...

Ciernik: Właściwie każde z tych opowiadań zawiera jakieś ciekawe smaczki. To nie jest nic specjalnego, żadnych rewolucyjnych odkryć, ale przyjemnie się czytało. Choćby opowiadanie „Vortex” i rozważania o intersubiektywizmie rzeczywistości. Ale też mam wrażenie, że fantasy wychodzi autorowi trochę lepiej niż SF.

Pokrzywnica: I to jest ciekawa sprawa. Bo dlaczego? Nie ma tam nic specjalnego, a jednak... chciałoby się to czytać. Chyba bardziej niż SF, prawda? A co w ogóle sądzisz o wydawaniu takich e-booków – reklamówek prezentujących możliwości autora?

Ciernik: Nie widzę w tym nic złego, pod warunkiem że autor wykłada kawę na ławę: to jest głównie reklama, te a te teksty były darmowe tu i tu, a te a te fragmenty to część powieści. Wtedy człowiek może zadecydować, czy warto wydać kasę na reklamę (przydałoby się wsadzić do niej również coś całkiem nowego, żeby przyciągnąć osoby zaznajomione już z twórczością autora).

Pokrzywnica: A nie uważasz, że e-book reklamowy powinien być darmowy? Za „Vortex” trzeba było zapłacić, co prawda grosze (dosłownie niecałą złotówkę), ale jednak.

Ciernik: To zależy. Jeśli składałby się tylko z fragmentów jakiejś większej całości, to powinien być darmowy, ale jeżeli autor dodaje coś ekstra, na przykład opowiadania nigdzie wcześniej niepublikowane, to może być płatny, choć uważam, że nie powinien kosztować dużo. W przypadku e-booka Jarosława Prusińskiego cena jest, moim zdaniem, w porządku. Taki reklamowy e-book to przecież ma być zachęta, więc musi być dobra. Czasem rolę haczyka może odegrać nie fragment czegoś, co jest reklamowane, ale właśnie jakieś nowe opowiadanie.

Pokrzywnica: A jak to w praktyce podziałało… Hm. Gdybym lubiła fantasy, to chciałabym tego „Szarego maga” przeczytać. Ale nawet nie lubiąc, zastanawiam się. Bardzo spodobało mi się, że bohaterka poznaje różne perspektywy – tutaj autor użył świetnego symbolu – białej obręczy na czarnym tle albo... czarnego punktu na czarnym tle i obręczy jako jego konturu. Wszystko zależy od punktu widzenia. Od sposobu patrzenia i rozumienia. Jeśli ta trylogia cała jest taka, to nieważne, że fantasy. Ale czy jest? Może autor pokazał tylko kluczowy moment zmiany, zrozumienia? Zrozumienia, że istnieje wiele możliwych zrozumień?

Ciernik: Sugerujesz, że te fragmenty są jak trailery do hollywoodzkich filmów? Pokazują wszystko, co najlepsze i często same w sobie są lepsze niż cały film?

Pokrzywnica: Tak. Mam wątpliwości. Tym większe, że to nie jest film mojego ulubionego gatunku. Ale jednak kusi. Jestem w kropce. Przeszkadza mi trochę, że nawet nie wiem, czy ta trylogia została wydana? Kiedy, gdzie, przez kogo? Można ją kupić? Bo może... Gdybym miała te informacje, to może jednak zdecydowałabym się? Wiesz, taki e-book reklamówkowy to może być niezły pomysł. Wprawi odbiorcę w takie właśnie wahanie, może skusi? Jest to jakaś alternatywa – zamiast opowiadań w czasopismach, taki e-book. To może zadziałać. Tylko że moim zdaniem, powinien jednak być darmowy. A czy powinien być robiony właśnie tak jak hollywoodzki trailer? Czy powinno być w nim to, co najlepsze? Czy jednak to powinna być tylko zachęta, a fajerwerki to już w samej reklamowanej książce? Ale jeśli tak, to co zrobić, żeby taka zachęta była skuteczna?

Ciernik: Mnie pytasz? A czy Ty wiesz, że to jest cała sztuka? W USA istnieją nawet osobne kierunki studiów, na których uczy się, jak robić trailery! Skąd ja, zwykła ryba, miałbym to wiedzieć? Ja wiem tylko, że zachęta musi być na tyle dobra, żeby okazała się skuteczna. A co skutecznie zachęca mnie? Na przykład opinie znajomych, którzy mają gust podobny do mojego. Dobrze dobrany fragment też może mnie zachęcić, ale musi frapować, wciągać, intrygować już od pierwszej chwili. To jest tak jak z szybkimi randkami…

Pokrzywnica: Szybkie randki. Coś w tym jest… Tylko ja taka jakaś powolna i niezdecydowana – wdać się w romans z tym „Szarym magiem” czy nie?

Ciernik: Najpierw musiałabyś go odnaleźć...

niedziela, 11 października 2015

Marek Hemerling „Pillon i Synowie”

Upolowane:  Marek Hemerling „Pillon i Synowie”, e-book

Ciernik: Dawno już nie trafiliśmy na coś, co warto polecić jako Smakowity kąsek. Ale wreszcie jest!

Pokrzywnica: Tak, „Pillon i Synowie” to rzeczywiście smaczna powieść. Przypomina mi niektóre opowiadania Lema, choć styl Marka Hemerlinga jest zupełnie inny.

Ciernik: Mnie się to kojarzyło trochę z Lemem, a trochę z Dukajem. Tak czy owak – wysoka półka.

Pokrzywnica: Dlaczego z Dukajem? Lemem pachniało zwłaszcza przy rozmowach Filipa Pillona z futrzakami. Autor pięknie pokazał odmienność punktów widzenia. Dzięki temu te rozmowy są takie wielowymiarowe – i niezwykłe, i zabawne, i filozoficzne i trochę trącą egzystencjalną grozą – to mi się w nich najbardziej podobało. Urzekła mnie również końcówka, a szczególnie sąd nad bohaterem. Ale skąd skojarzenia z prozą Dukaja?

Ciernik: Dukajowa zabawa słowami, lekkość wymyślania nowych określeń na nowe fenomeny, gatunki zwierząt, rośliny, technologie, i tak dalej. Poza tym, cały świat wirtualny Filipa…

Pokrzywnica: A zauważyłeś coś ciekawego w konstrukcji opisów? Bo ja tak.

Ciernik: Chyba nie.

Pokrzywnica: To jest bardzo charakterystyczny fragment: „Ujął ją pod ramię, wziął głęboki oddech i pchnąwszy bogato rzeźbione drzwi, wszedł wraz z żoną do sali biesiadnej. Pomieszczenie to, przybrane w barwy Hotoranów – czerwień symbolizującą szlachetną krew rodu i czerń będącą obrazem ziemi, która go zrodziła – ozdobione wstęgami bojowych proporców i kolekcją broni pamiętającą czasy założycieli dynastii, robiło imponujące wrażenie”.

Teraz widzisz? Popatrz na przymiotniki.

Ciernik: Trochę… biblijnie.

Pokrzywnica: Biblijnie? Faktycznie, może trochę. Miejscami. Ale to uzasadnione. Miejscami. He he.

Ale mnie chodzi o coś innego. Kolor. W opisach rzadko pojawiają się inne kolory, niż te z flagi Hotoranów – czerń i czerwień. Inne zostają pominięte. Autor mówi wtedy o tworzywie, fakturze, kształcie, ale nie o kolorze. Czerwień podkreśla zawsze. Nawet w scenie sądu stół jest przykryty czerwonym suknem, nie zielonym, jak to zazwyczaj w sądach bywa. Czasem pojawiają się jeszcze brąz, szarość popiołu, czerń. Inne barwy rzadko. Nie miałeś, czytając, uczucia, że oglądasz czerwono-czarny film? Ja miałam takie wrażenie i podobało mi się to. To było takie... kosmiczne. Od razu wiadomo, że nie jesteśmy na Ziemi.

Ciernik: Nie miałem. Ja tam widziałem masę kolorów, szczególnie w tych dziwacznych wybuchających kwiatach oraz w innej florze i faunie. Dużo kamienia tam widziałem.

Pokrzywnica: Kamienia w jakim kolorze?

Ciernik: Kamienia w kolorze kamienia. Szarego. Ale czasami też „żywego”, połączonego z zielenią. I dużo słońca na planecie futrzaków. Zresztą w wizji Filipa też.

Pokrzywnica: Ciekawe. Chyba powinniśmy zrobić jakąś minianalizę kolorystyczną tekstu. Może ja nie odczytuję kolorów, które tam są? A może Ty czytasz kolory, gdy jest mowa tylko o fakturze? Kiedyś napisałam opowiadanie, w którym występował wilk i miał głodne oczy. Kiedy pisałam, to widziałam te oczy jako żółte. A później czytelnicy widzieli czerwone... Ja Marka Hemerlinga odebrałam jako autora bardzo „dotykowego”, natomiast barw widziałam niewiele, z wyjątkiem tej podkreślanej czerwieni. Ale Ty widzisz całkiem co innego. Fascynujące!

Ciernik: Ale to jest ciekawe, co piszesz o tych kolorach herbowych, bo rzeczywiście, teraz wydaje mi się, że autor tak prowadzi wzrok bohaterów, tak każe im filtrować rzeczywistość. Ale ja nie jestem bohaterem jego książek i nie filtrowałem tego tak.

Pokrzywnica: Popatrz, jak to jest: z przymiotników dotyczących kształtu, tworzywa, funkcji i tym podobnych, odbiorca odczytuje barwę. Właśnie coś takiego mi wyszło niechcący z tym wilkiem. Analizowałam sobie to później i myślę, że ten odbiór powstał przez to, że wilk chciał napić się krwi. I ta czerwień krwi była w wyobraźni odbiorców tak mocna, że głodne oczy, które pojawiły się kilka zdań później, zrobiły się czerwone, bo nie napisałam wprost, że były żółte.

Z kamieniem, zobacz, jest to samo. Kamienie są w przeróżnych kolorach, ale hasło „kamień” bez dodatkowych określeń wywołuje kolor szary. Ja też widzę kamienie jako szare.

Ciernik: A to nie jest po prostu tak, że pewne rzeczy są na tyle oczywiste, że nie trzeba dodatkowo przywoływać ich koloru? Bo jaki kolor może mieć słońce? Jaki kolor może mieć kamień albo oko wilka? Poza wyjątkami, gdy te obiekty (symbole?) odbiegają od normy, nie potrzeba koloru dodatkowo określać, bo czytelnik ma to dostatecznie głęboko zakorzenione – i tak zobaczy to, co ma zobaczyć.

Pokrzywnica: Tylko że powieść Marka Hemerlinga czytaliśmy oboje tę samą. I zobaczyliśmy całkiem co innego…

Ciernik: To przez Ciebie! Bo Ty jesteś przekorna i zdesocjalizowana!

Pokrzywnica: Wcale nie jestem przekorna!

Ciernik: Ale zdesocjalizowana! Od czasów „Akademii Pana Kleksa” wszyscy wiedzą, że wilki mają czerwone oczy!

Wracając do tekstu: podobał mi się motyw stwórcy (bo przecież nie Stwórcy przez duże „S” w tym przypadku, nie?) pojawiający się w obu wątkach, z dwóch różnych punktów widzenia – futrzaków i Filipa. W każdej opowieści ujęty niby z innej perspektywy, ale jednak taki sam – potrzeba zawierzenia swojego życia w ręce kogoś silniejszego, strach przed podjęciem odpowiedzialności za los swój, a nawet nie tylko swój, ale swojego wszechświata. Jeśli Bóg jest źródłem kreacji, to jest to jego strach przed własną boskością.

Pokrzywnica: Strach przed boskością to jest to samo co strach przed odpowiedzialnością? Czy stwórca/Stwórca ma obowiązki? Czy musi (dlaczego miałby musieć?) być odpowiedzialny za cokolwiek? Filip Pillon. Bóg, który się za Boga nie uważa. Bóg, który się nudzi. Bóg, który ma własne ważne problemy. Bóg, którego nie obchodzą wojny futrzaków. Działa na ich rzecz pomimo to? Czy to tylko ich wiara działa?

Ciernik: Jeżeli Stwórcę będziemy rozumieć jako Wielkiego Zegarmistrza, to oczywiście jest on odpowiedzialny za to, co stworzył. Nie wiem przed kim, ale jest. Ale z drugiej strony, stwórca taki jak Filip Pillon jest Bogiem nieobecnym. Przewrócił pierwszy klocek domina, po czym się wycofał. Czujemy, to znaczy futrzaki czują, że jest, był gdzieś ten pierwszy, pierwotny, Najstarszy, i na tym przeczuciu budują swoją religię, ale przecież to już nie on jest źródłem ich siły, tylko sama wiara. Choć oczywiście pośrednio również on, odprysk jego obecności w każdym fenomenie.

Pokrzywnica: A jak to wygląda z jego strony? Ze strony znudzonego i (o, paradoksie!) uwięzionego? Tego, który nic nie może i nawet nie chce móc? Tego, który zostanie osądzony? Wiemy, przed kim odpowie, przynajmniej w tej powieści. Przed sądem, o którego istnieniu nie ma pojęcia. A futrzaki tym bardziej. Rzeczywistość boska i ludzka (futrzakowa) są nieprzystające. A jednak mają punkt wspólny, którym jest... nieporozumienie.

Ciernik: Dlaczego nieporozumienie?

Pokrzywnica: Za kogo oni (futrzaki) go (Filipa) mają? I czego od niego oczekują? A za kogo on ma sam siebie? Za kogo ma ich? To nie jest nieporozumienie? Kiedy każdy ma kogoś za kogoś innego?

Ciernik: I tu dochodzimy do działania trickstera, archetypu uosabiającego chaos i nieporządek. Działa wbrew obowiązującym normom i burzy je. Jest czynnikiem, który zawsze stara się wyprowadzić dany system z równowagi. Tym systemem może być społeczeństwo, ale może to być po prostu psychika danej jednostki. W powieści jest to pokazane bardzo jasno, chociażby poprzez obraz sterty naczyń w zlewie czy śniegu, który pada w lipcu. No i Paco, pajac, czyli błazen, to charakterystyczna figura trickstera. I właśnie taką rolę Paco w powieści odgrywa. Jak każdy trickster, ma za zadanie wybić głównego bohatera ze stanu hibernacji.

Pokrzywnica: A kiedy ktoś zanadto ględzi przez sen, jak na przykład my teraz, to wtedy trickster robi tak:

stanczyk_wyczolkowski (1)
 Leon Wyczółkowski „Stańczyk"

Ciernik: Otóż to!

Pokrzywnica: Mimo wszystko poględzę jeszcze trochę. Tekst został dosyć ładnie zredagowany przez ekipę RW2010, z wyjątkiem jednego drobiazgu. Polecam redakcji ten oto link, przyda im się: http://sjp.pwn.pl/zasady/243-Nazwiska-zakonczone-w-pismie-na-spolgloski-lub-y-po-samoglosce;629618.html

Ciernik: Jak zwykle się czepiasz. Ja bym na to nie zwrócił uwagi!

Pokrzywnica: Bo Ty jesteś zdesocjalizowany językowo!

Ciernik: Może i tak. Dla mnie najważniejsze jest, że tę powieść można obrać z tych wszystkich wizji i nadal pozostanie atrakcyjna, nadal będzie nad czym pomyśleć. Nie każdą książkę da się tak „odfutrzakować”!

Pokrzywnica: Zgoda. To jest jej wielka zaleta. Ale uroda wizji i finezja dialogów też są cenne. Dlatego lepiej nie obierać. „Pillona i Synów” należy zjadać w całości, ze skórką.

Ciernik: I z futrem!

sobota, 26 września 2015

O potędze dezintegracji. Tylko dla dorosłych!

Pokrzywnica: Czytam właśnie „Odwagę tworzenia” Rollo Maya. I dowiedziałam się stamtąd, że przeprowadzono testy.

Ciernik: Jakie testy?

Pokrzywnica: A takie:

„Ludziom tym [szczególnie twórczym], jak i grupie kontrolnej złożonej z osób „normalnych”, pokazano serię kart w stylu testu Rorschacha, z których część przedstawiała wzory uporządkowane, systematyczne, a reszta chaotyczne, niesymetryczne i nieuporządkowane. Osoby „normalne” wybrały wzory uporządkowane i symetryczne, bo takie podobały im się najbardziej – podobało im się, że świat tych wzorów jest "uporządkowany". Tymczasem osoby twórcze wybierały karty z wzorami chaotycznymi i nieuporządkowanymi – w ich mniemaniu były one bardziej interesujące, stanowiły większe wyzwanie (...) Umieli zaakceptować lęk i wykorzystać go do modelowania swojego nieuporządkowanego wszechświata (...) Testowi zostało też poddanych kilka grup osób stosujących medytację transcendentalną. Wynik (dotąd niepublikowany) był negatywny – to znaczy medytujący mieli skłonność do wybierania kart z uporządkowanymi, symetrycznymi wzorami. Rezultat ten jest przeciwny do wyniku uzyskanego przez Barrona przy badaniu osób wybitnie twórczych”.

Wniosek jest oczywisty. Medytacja szkodzi!

Ciernik: Społeczeństwu na pewno!

Pokrzywnica: Nie społeczeństwu, tylko na twórczość szkodzi! Musisz mniej medytować! Ciekawe tylko, co ja biedna mam zrobić? Mnie się chyba medytuje samo...

Ciernik: Ja nie medytuję. Ja odprawiam czarne msze! To bardzo sprzyja kreatywności.

Pokrzywnica: O! To jest myśl! Mam fajną świecę z prawdziwego wosku. Może zrobię jakieś voodoo w intencji dokończenia kolejnego tekstu?

Ciernik: Tylko ta świeca musi być czarna!

Pokrzywnica: Tak? Niestety, naturalno-złota jest. Pomalować? Ale czym? Smołą?

Z innej czarodziejskiej beczki: zauważyłeś, że w czytanych przez nas tekstach autorki częściej coś wyrzucają (w pewien sposób przeklinają), a autorzy przeciwnie – zaklinają? Zastanawiam się, czy ja piszę jak mężczyzna, czy jak kobieta, przeklinam czy zaklinam? Bo wychodzi mi ni to, ni owo. Może ja jestem jakieś imago?

Ciernik: Ty już jesteś zintegrowana, Ciebie takie dychotomie nie dotyczą. Ommmm.

Pokrzywnica: „Dosyć! Trzeba raz rzecz skończyć, Bóg nas czy diabeł złączył, trzeba się rozłączyć”. Jak by tu się nieco zdezintegrować? Mam dwie zaczęte książki i w świetle badań naukowych wygląda na to, że żadnej nie skończę! Yghr. Ommmm.

Ciernik: „Osiołkowi w żłobie dano…”

Pokrzywnica: Ach, czemuż tylko owies i siano, a nie róże? Byłaby szansa na metamorfozę!

Ciernik: Do metamorfozy nie wystarczą same róże. Potrzeba jeszcze doświadczenia.

„Chociaż penis ma zdrowe stylisko i dużą głowę,
Nie jest on młotkiem do przybicia gwoździa.
Chociaż obdarzona ludzkim ciałem i kształtem,
Nie jest właściwym zostać pokojówką Władcy Śmierci.
Chociaż wasz umysł może być cnotliwy i czysty,
Nauki Buddy nie osiąga się przez pozostanie w domu.
Nauka Tantrycznych Misteriów jest najgłębsza,
Lecz wyzwolenia nie osiąga się bez głębokiego doświadczenia,
Drugpa Kunley może ukazać wam drogę,
Ale wy sami musicie przejść ścieżkę”.

Pokrzywnica: Dobre. Co to?

Ciernik: „Rozprawa o ziemskiej przyjemności, czyli Erotyczne pieśni oświecenia Drugpy Kunleya” 

Pokrzywnica: Podoba mi się ta wizja wbijania gwoździ.

Ciernik: Mnie się NIE podoba.

Pokrzywnica: Oj, uspokój się, przecież Mistrz mówi wyraźnie, że NIE jest on młotkiem!

Ciernik: NIE myśl o różowym słoniu!

Pokrzywnica: NIE będę! Za to będę myśleć tak:

„Nie znaliśmy tej jego niesłychanej głowy
i oczu, co w niej dojrzewały. Ale
ten tors jaśnieje jak kandelabr w chwale,
a w nim wzrok jego, tylko uwięziony,

żyje i świeci. Nie mógłby inaczej
łuk piersi cię oślepić, w cichym zwrocie
lędźwi nie mógłby otrzeć się przelotnie
uśmiech o środek, który płodność znaczy.

Inaczej stałby niekształtny, skrócony,
ten kamień z odtrąconymi ramiony
i nie lśniłby jak skóra drapieżnika;

i nie wyrywał się ze swych krawędzi
jak gwiazda: każda kamienia drobina
cię widzi. Musisz swe życie odmienić”.

Ciernik: Ładnie. Kto to?

Pokrzywnica: Rilke. „Starożytny tors Apollina”. Apollo zdezintegrowany.

niedziela, 13 września 2015

Alan Akab, „Świat pułapka. Lekcja przetrwania”

Upolowane: Alan Akab, „Świat pułapka. Lekcja przetrwania”, e-book

Pokrzywnica: Nie ma to jak trzeci punkt widzenia. Cześć, Kocie. Miło znów Cię u nas gościć!

Kot Dachowiec: Cześć. Ja o fantastyce zawsze chętnie miauknę słówko.

Pokrzywnica: Pierwsze wrażenie – niby zwyczajne fantasy na dość ogranych motywach. Ale jakieś takie... inspirujące. Zwłaszcza pierwsza część – ta podobała mi się najbardziej.

Ciernik: Tak, powieść Alana Akaba jest dosyć nierówna. Składa się z trzech części, z których pierwsza rzeczywiście wydaje się najciekawsza, najświeższa i chyba najlepiej napisana oraz zredagowana. Mnie również podobała się najbardziej i zachęciła do dalszego czytania. Druga to niestety klasyczny erpeg w rodzaju Dungeon Master, ta podobała mi się najmniej, bo nie dość, że nic odkrywczego tam nie ma, brakuje klimatu, to jeszcze jest strasznie przegadana. I słabo zredagowana. Trzecia część jest dobra, ale nie tak jak pierwsza.

Pokrzywnica: Druga część wygląda jak scenariusz gry i to takiej sprzed piętnastu lat. Trzecia – dziwna, bo wydaje się, że była w tym wszystkim jakaś fajna myśl, ale w pisaniu umknęła, zanikła.

Kot Dachowiec: Będę bronić drugiej części, może trochę dlatego, że mam sentyment do bagien, podziemi i tajemniczych artefaktów... Owszem, w trakcie lektury narzucały mi się skojarzenia z grami RPG oraz komputerowymi, jak również z nieco staromodnymi tekstami z nurtu sword&sorcery: Conan Barbarzyńca nieraz rabował zaklęte przedmioty ze świątyń, Fafhrd i Szary Kocur również spokojnie mogliby przeżyć analogiczną przygodę. Oryginalności tu niewiele. Niemniej, wartko tocząca się akcja jest całkiem zgrabnie skonstruowana i wciąga. Przynajmniej mnie wciągnęła. Byłam ciekawa, co będzie dalej i w jaki sposób bohater wydobędzie się z rozlicznych opresji. Najmniej ciekawa wydała mi się część trzecia, tam chyba najbardziej zgrzyta rozdźwięk między wiekiem Nordona a jego zachowaniem, a fabuła nieco się rozłazi i nie dostajemy odpowiedzi na niektóre pytania. Nie zauważyłam natomiast, aby któraś partia tekstu była słabiej zredagowana niż pozostałe; w moim odczuciu od strony językowej całość prezentuje wyrównany, nie najgorszy poziom. Miejscami trochę raził mnie nadmiar wielokropków.

Pokrzywnica: Porozmawiajmy o pierwszej części. Zdecydowanie najlepsza, ale właściwie dlaczego? Co sprawia, że wyczuwa się pod prostą w sumie historyjką w dobrze znanych dekoracjach coś ważnego?

Ciernik: Na pewno ładnie podane tajemnice. Najpierw Mistrz, o którym nic nie wiemy, oczekuje czegoś od bohatera, ale również nie wiemy czego. Nawet sam bohater nie wie. Później pojawiają się  Kregnor oraz Dronan – bardzo ciekawe postacie. Przez cały czas utrzymuje się napięcie. Jest też niebanalne zakończenie. Wszystko zostało ładnie wyważone – elementy walki, tajemnice, dialogi, dywagacje podane w odpowiednich proporcjach. No i tutaj bohater nie bywa jeszcze takim irytującym mądralą jak w późniejszych częściach.

Kot Dachowiec: Mnie spodobał się klimat: te zaśnieżone góry, odcięta od świata warownia na pustkowiu... Intrygująca jest postać Kregnora, który pozostaje niejednoznaczny – odebrałam go bardziej jako bohatera tragicznego niż jako czarny charakter. Końcówka też faktycznie jest bardzo dobra, zaskakująca. Natomiast zagadka Mistrza pozostaje niewyjaśniona aż do końca książki, co pozostawiło mnie z uczuciem niedosytu. Wolałabym dostać odpowiedź na pytanie, kim był Mistrz i co takiego szczególnego dostrzegł w głównym bohaterze.

Pokrzywnica: A mnie to zupełnie nie przeszkadza, że nie wiadomo. Mistrzowie (jak bogowie) mają swoje sekrety. Niektóre poznamy, niektórych nie, a jeszcze innych nie będziemy w stanie pojąć, choć rozwiązanie zagadki mamy przed samym nosem.

Przeszkadzała mi natomiast niekonsekwencja: bohater jest dziesięcioletnim chłopcem, a myśli jak co najmniej dwudziestolatek albo i ktoś jeszcze starszy. Jest dzieckiem fizycznie (zwłaszcza w drugiej części jest to wielokrotnie podkreślane) natomiast psychicznie – zupełnie nie. No i przecież dziesięciolatek nie miałby żadnych szans w bezpośredniej walce z dorosłym! Chyba że... to jest walka na umysły. Poza tym ta pierwsza część (trochę trudno ją omówić, nie spojlerując) może być interpretowana jako przyswojenie nauk Mistrza: one zapadły w umysł i teraz ten umysł je przepracowuje.

Ciernik: Akurat ta niekonsekwencja została wytłumaczona na dwa sposoby. Jeden to ten, o którym wspominasz, natomiast drugim wyjaśnieniem może być opętanie. Relacje z egzorcyzmów zawierają wzmianki o niezwykłej sile opętanych.

Kot Dachowiec: Tam jest powiedziane, że Nordon walczy z delikwentami, którzy w przeciwieństwie do niego, niewiele umieją. Brak siły i niedostatek wzrostu nadrabia wyszkoleniem, szybkością i zwinnością. No i – o ile dobrze zrozumiałam – Yrin mu sprzyja; to może być wyjaśnienie zagadki.

Ciernik: Problem z psychiką i nadmiernie dojrzałym myśleniem przewija się w całym tekście. Kolejną niekonsekwencją jest zasób wiedzy o świecie i ogólne umiejętności, jakie ten dziesięciolatek posiada. Dzieciak wyciągnięty z jakiejś dziury śmierdzącej zwierzętami pasterskimi po rocznym szkoleniu nawet przez najlepszego nauczyciela nie wiedziałby tego, co ten malec.

Pokrzywnica: A przede wszystkim inaczej podejmowałby decyzje. Kierowałby się innymi wartościami.

Kot Dachowiec: Podczas opisu szkolenia u Mistrza pada sugestia, że Mistrz w jakiś sposób magicznie wzmocnił zdolność umysłu Nordona do przyswajania wiedzy. Później z kolei przewijają się wzmianki, że wiele rzeczy w szerokim świecie wygląda dla młodego obco i dziwnie (na przykład ulice miasta). Widzimy, że chłopak nie zawsze działa jak dorosły – zdarza mu się zachowywać naiwnie i głupio. Nie należy też  mylić dziesięcioletniego Nordona z Nordonem – narratorem, który wie już znacznie więcej, a swoje przygody relacjonuje z perspektywy wszystkiego, co przeżył i czego się dowiedział od tamtej pory. Ale owszem, są momenty, kiedy bohater zupełnie nie zachowuje się jak dziecko, nawet jak dziecko obyte z bronią. Mnie przeszkadzało, że mówi jak dorosły, zwłaszcza w trzeciej części, kiedy zwraca się do Ilji. Ich rozmowy wyglądają tak, jakby to Nordon był starszy, i to o parę ładnych lat.

Ciernik: Warto jednak wspomnieć o ważnej zalecie tej powieści: nie ma tu prostego podziału na dobro i zło. Nawet Yrin nie jest przecież zły. Owszem, popycha do złych czynów, ale sam jest poza dobrem czy złem.

Pokrzywnica: Bo tam w ogóle nie chodzi o dobro i zło. Zwróć uwagę, jakie postaci walczą ze sobą w drugiej części: obie są bardzo niejednoznaczne! I to mi się podoba. Jestem zmęczona banalnymi podziałami na dobro i zło. Jak długo można tkwić w świecie bajek dla dzieci?

Ciernik: Tak, tak, to oczywiste, ale mnie chodzi akurat o Yrina. Skoro mamy do czynienia z opętaniem, to od razu cisną się do głowy podziały dobro/zło, podczas gdy tutaj one nie są oczywiste. Yrin służył dobrym celom, ale jego czas się skończył. Jednak jego natura jest niezmienna, więc dalej musiał służyć celom podobnym, co tym razem można by uznać za zło.

Pokrzywnica: Ciekawe, że nawet w tej rozmowie ujawnia się coś specyficznego. Odczuwałam to przy czytaniu tej pierwszej części: że tekst coś przywodzi na myśl, coś sugeruje, ale nie sposób uchwycić istoty. O coś chodzi – niby prostego, a nieoczywistego. I nie udaje się tego złapać. W tej rozmowie też chodzimy dookoła czegoś. Ale nie dotykamy tego. Dlatego miałam odczucie, że to jest inspirujące. Każe czegoś szukać, wzbudza jakieś przeczucie, ale ono nie daje się przekuć na konkret. Strasznie żałuję, że tak jest tylko z tą pierwszą częścią, a pozostałe dwie są takie... płaskie. Ten wymiar się tam zgubił, nie ma już niepokoju.

Ciernik: Nie ma niepokoju, nie ma tajemnicy, nie ma napięcia. Są nudy i wykłady dziesięcioletniego chłopca, który zachowuje się, jakby był dwa razy starszy. Być może jest jakieś uzasadnienie dla takiego zachowania, być może chłopak jest jakiś specjalny, ale autor nie sygnalizuje tego dostatecznie wyraźnie i to razi.

Kot Dachowiec: Nudy? Ej, bez przesady. Jest sporo akcji, bez zmęczenia przeczytałam książkę jednym tchem. Przez cały czas byłam ciekawa, co autor tym razem wykoncypuje, żeby wydobyć bohatera z tarapatów. To prawda, że lektura jest zdecydowanie z gatunku rozrywkowych, ale całkiem miła. Rozczarowało mnie natomiast, że ostatecznie nie dowiadujemy się, co takiego szczególnego kryje się w Nordonie i dokąd ma go zaprowadzić przeznaczenie. Innymi słowy – tajemnica jest, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że więcej niż jedna. Ten świat kryje ich mnóstwo, szkoda tylko, że autor nie zdecydował się na tym etapie historii ujawnić więcej informacji.

Pokrzywnica: Mnie akurat tego wcale nie szkoda. Ja chyba po prostu lubię czasem czegoś nie wiedzieć…

Kot Dachowiec: A ja mam nadzieję, że doczekamy się kontynuacji. Nie miałabym nic przeciwko temu, aby poczytać nad wieczorną miską mleka o dalszych przygodach Nordona.