czwartek, 25 września 2014

„Opowieści osobliwe: Brak danych”, słuchowisko

Upolowane: „Opowieści osobliwe: Brak danych”, słuchowisko

Ciernik: Pamiętasz, jak kiedyś upolowaliśmy słuchowisko?

Pokrzywnica: Jasne, to była Księga Kruka.

Ciernik: Ekipa pod wodzą Michała Ochnika (scenariusz) i Dawida Banasiuka (realizacja) nie próżnuje.

Pokrzywnica: Zrobili kolejne?

Ciernik: Żeby tylko! Wymyślili całą antologię do słuchania. Będzie się nazywała: „Opowieści osobliwe”.

Pokrzywnica: Fajny pomysł!

Ciernik: Pierwsza część ma tytuł „Brak danych”.

Pokrzywnica: Wysłuchałam. Jest dużo lepsza niż „Księga Kruka”. Widać, że ekipa wzięła sobie uwagi do serca, wyciągnęła wnioski i naprawdę dużo poprawiła.

Ciernik: Tak, chociaż trochę szkoda, że tutaj jest mniej muzyki. W „Księdze Kruka” mi się podobała. Tutaj za to dźwięki lepiej uzupełniają tekst. Najlepiej by było połączyć obie te rzeczy.

Pokrzywnica: Teraz to jest rzeczywiście słuchowisko: nie ma gadania, że bohater wstaje, myje zęby i tak dalej, tylko słychać głos komputera: „Dalsze leżenie w łóżku jest bezcelowe”, a potem odgłosy lecącej wody i szorowania. A komputer gada i gada… Bardzo fajnie pomyślane.

Ciernik: Jest sporo zabawnych tekstów, i w ogóle fajnego poczucia humoru. To dobry kierunek. Podoba mi się, że to wszystko jest wyważone, nie zrobili parodii.

Pokrzywnica: Tak, mnie też się to wyważenie spodobało. Jest zabawnie, ale bez przesady, nie chodzi tylko o chichot, mamy też trochę niesamowitości, zagadkę, zaskoczenie. Dokładnie wszystko to, czego oczekuję od „opowieści osobliwej”.

I tym razem widać, że obsada została przemyślana. Okazuje się, że nie trzeba koniecznie walczyć z końcówkami  –om , używanymi zamiast –ą. Można je przypisać komputerowi i wtedy przestają brzmieć z białostocka, a stają się charakterystyczną cechą mowy maszyny i nie rażą. Dobrze (i sprytnie) wykorzystane wady stają się zaletami. Pozostałe postacie też są dobrze obsadzone, szczególnie Jason, który brzmi jak rasowy czarny charakter i wnosi do opowieści dodatkową zagadkę, bo człowiek wciąż się zastanawia, co też on, u licha, knuje…

Ale ja bym pozwoliła sobie odejść od tekstu w tych miejscach, gdzie słychać czytanie. To się zdarza często w kwestiach głównego bohatera, który chyba nie jest do końca dobrze napisaną postacią. Jeśli czegoś nie można zagrać, udać przeżywania, to znaczy, że tekst na to nie pozwala. Lepiej by było wtedy odejść od scenariusza i dać postaci możliwość swobodnego wyrażenia emocji – może okazałoby się, że zamiast O, kurwa! bardziej prawdziwie zabrzmi przyspieszony oddech albo westchnienie? Wydaje mi się, że tej postaci zabrakło tak zwanej metryczki, czyli tego wszystkiego, co aktor (a i pisarz także!) o swojej postaci wiedzieć powinien, a co na pozór wygląda na niepotrzebne, bo nie ma żadnego znaczenia dla konkretnego tekstu. Ale to jest potrzebne, bo dzięki znajomości historii życia postaci, wiemy (to znaczy: pisarz lub aktor wie) czy ona powie: O, żesz szlag!, czy może raczej: A niech to kulawy jeż! (tu ukłony dla Agnieszki Hałas – twórczyni tego uroczego przekleństwa). Słuchacz albo czytelnik tego wszystkiego się nie dowie, ale właśnie to zadecyduje, czy postać wyda mu się prawdziwa, czy nie. W „Braku danych” główny bohater, Max, wydaje się chwilami nieprawdziwy, drewniany.

Ciernik: Coś w tym jest. Słuchowisko nie złapało mnie za jaja. Ale może to wcale nie jest wina  scenariusza? Główny bohater (czyli najważniejsze ogniwo) gra płasko i bez emocji. Może po prostu brakło jeszcze doświadczenia aktorskiego? Cóż tu można poradzić? Ot, ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Słuchać słuchowisk w Dwójce, słuchać lepszych od siebie, próbować stosować ich patenty.

W tym konkretnym przypadku (a rada pewnie będzie dotyczyć całej serii, skoro to ma być groza) brakło narastających emocji. Początek jest OK. Mamy znudzonego, niewyspanego bohatera. Jednak potem dzieje się coraz więcej dziwnych rzeczy, a bohater reaguje na to jakby nieadekwatnie emocjonalnie. Tutaj powinna narastać jakaś psychoza w głosie, a w więc w zachowaniu. Zamiast tego mamy kilka wybuchów gniewu i tyle. Ale to jest problem który sygnalizowaliśmy już przy okazji „Księgi  Kruka”.

Muszę jednak przyznać, że pomysł stworzenia takiej antologii uważam za bardzo dobry. Krótkie teksty z zaskakującymi zaskoczeniami… Trochę mi to przypomina klimatem te stare, czarno-białe amerykańskie cykle o kosmitach, duchach, i tak dalej. Fajna rzecz.

Pokrzywnica: No, i jeszcze trzeba wspomnieć o asie w rękawie. Kapitan! Co za głos! Mógłby zagrać faraona albo bóstwo jakieś!

Ciernik: Ja uważam, że kapitan powinien wystąpić razem z Fokusem!



Pokrzywnica: Rzeczywiście, pasowałby idealnie!

Ciernik: Ciekawe, co Fokus na to?

 

sobota, 20 września 2014

Dąbrówka Rosada „Wychodząc z mroku”

Upolowane: Dąbrówka Rosada „Wychodząc z mroku”, e-book

Pokrzywnica: Dlaczego mężczyźni (przynajmniej niektórzy) lubią Conana Barbarzyńcę?

Ciernik: Nie jestem pewien, czy Conana rzeczywiście lubią mężczyźni, czy może raczej dzieci i młodzieńcy. I nie jestem pewien, dlaczego. Być może dlatego, że są to opisane czarno na białym sny o potędze.

Pokrzywnica: No dobrze, niech będzie: chłopcy. Chłopcy ukryci w mężczyznach. Sny, które są tylko snami, prawda? Sny, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, sny o tym, jak sobie potęgę wyobraża mały Jaś... A tutaj mamy Selenę, takiego Conana po kobiecemu. Tak sobie potęgę wyobraża mała Małgosia.

Ciernik: Sny nigdy nie są tylko snami. Zawsze coś znaczą.

Jeśli tak sobie potęgę wyobraża mała Małgosia, to ja już nic nie rozumiem. Co to za potęga, kiedy  bohaterka jest bezwolną kukiełką w rękach silnych Conanów?

Pokrzywnica: Ależ ona nie jest kukiełką! To typowa Mary Sue! Przecież ona niezwykłymi przymiotami charakteru (których wypracować nie musi, po prostu je ma i już) oraz urodą (a jakże!) oswaja dziką bestię, demonicznego olbrzyma, którego wszyscy się bali. Ona jednak „widzi w nim samo dobro”, podczas gdy on odpowiada: „Ach, nie zasługuję na ciebie, bo tyle we mnie zła” (w bohaterce nie ma za to ani odrobinki, ani kropelki zła) i ona tę bestię straszliwą oswaja za pomocą... szczerych rozmów! To jest to, co się roi dwunastoletnim dziewczynkom (także tym ukrytym w dorosłych kobietach) – żeby ten wyśniony ON był groźny, straszny i niedostępny dla wszystkich… poza nią. Żeby to ona do niego dotarła, żeby to ona go oswoiła. I to nie byle czym! Żeby to uczyniła samymi tylko tak ukochanymi przez kobiety (i tak znienawidzonymi przez mężczyzn) szczerymi rozmowami o uczuciach! Widziałeś taki przypadek w życiu kiedykolwiek?

Ciernik: Oj, wiele razy!

Większość żon alkoholików jedzie na tym programie. One przez cały czas mają nadzieję, że szczerą rozmową (ależ nie oszukujmy się, nie o rozmowę chodzi, ale o prawdziwe uczucie – MIŁOŚĆ!) okiełznają te bestie agresywne, lejące dzieci i samą żonę. Mają nadzieję, że jak się dostatecznie oddadzą, to on się wreszcie zmieni. I ja się naprawdę nie naśmiewam, bo to są zawsze smutne historie – a happy endów nie ogląda się zbyt często.

Pokrzywnica: Bo te dziewczęce marzenia, niestety, są typu: mieć ciastko i zjeść ciastko. W prawdziwym życiu tego się zrobić nie da. Jeśli chcesz bestii, to musisz umieć się z nią obchodzić. „Szczere rozmowy o uczuciach” nie są odpowiednią metodą. Bestia załatwia je jednym kłapnięciem szczęki i nie ma przy tym dylematów moralnych. A może jednak, dziewczyno, nie chcesz bestii? Ale skąd wtedy weźmiesz tło, na którym zabłyśnie twoja niesłychana szlachetność i poświęcenie? Jakiś zwykły, dobry facet? Gdzie tam, to nudne. Tymczasem w takim na pozór zwyczajnym mężczyźnie przecież także śpi wilk. Zazwyczaj piękny i szlachetny. Tylko komu by się chciało go szukać? To trudne, a ma być łatwo! A potem dziwi się taka dziewczyna, że przyszło jej żyć z degeneratem i świnią.

Dziewczęce marzenia są sprzeczne, a ta opowieść to takie przedsenne rojenia nastolatki, w których każda sprzeczność znika: można zdradzić męża, nie zdradzając go, można przeżyć inicjację seksualną (bo to niezbędne, żeby wejść na wyższy poziom szlachetności i bohaterstwa – zostać matką (Matką Polką?) ale zachować przy tym niewinność, i pomstując na wulgarność i obłudę innych (ach, jacy oni paskudni i niemoralni, a fe!) rozdąć sobie swe męczeństwo do granic (nie)możliwości. I do tego ta nieznośna słodycz, ten kicz. Zauważyłeś, że autorka przez cały czas konsekwentnie pisze o brzuchu ciężarnej kobiety: „brzuszek”?

Ciernik: Zauważyłem. Kicz, klisze i (o zgrozo!) Matka Boska (to niemalże niepokalane poczęcie, o którym pisałaś)!

To chyba była najszybciej przeczytana przeze mnie książka. Byle tylko skończył się ten koszmar. I chyba też najgorsza książka, jaka trafiła w nasze kły i pazury.

Pokrzywnica: E, przesadzasz. Popatrz: ten kicz jest tak pretensjonalny, tak bezczelny, że aż... mówi prawdę! Mówi ważne rzeczy o niedojrzałości, nie tej fajnej, dziecięcej, którą się radośnie zachwycamy, tylko o tej nastoletniej, durnej i chmurnej, która też przecież w nas jest i czasem dochodzi do głosu. Nie zawsze tak dramatycznie, jak w przypadku żon alkoholików, ale jednak.

A może czasem dobrze sobie tak bezczelnie powyobrażać, że świat jest łatwiejszy i mniej skomplikowany? Że wszystko jest czarno-białe, a my jesteśmy szlachetni i cudni od pięt aż po ząbki jak perełki? „Conana” też byś nazwał najgorszą książką? To jest to samo. Tylko z drugiej strony lustra.

Ciernik: Oj, w życiu nie zgodzę się na sprowadzanie „Conana” do poziomu tego harlekina w fantastyczno-historycznym przebraniu! I to nie dlatego, że „Conan” jest prawdziwszy. Tu masz rację, „Conan” również bazuje na psychologicznym uproszczeniu, założeniu, że jeśli czegoś się nie da zrobić, to po prostu trzeba użyć większego młotka.

Jednak podstawową różnicą jest to, że teksty Howarda powstawały od lat 30. ubiegłego wieku. To on położył podwaliny pod heroiczne fantasy, wyznaczył nowe standardy, stworzył przemyślany świat z całą jego otoczką, a nade wszystko niewiele możemy tym książkom zarzucić od strony technicznej.

Natomiast w przypadku romansu Dąbrówki Rosady mamy do czynienia nie tylko z uproszczeniami, ale również z koszmarnym stylem i przezabawnymi wpadkami. Już od pierwszego akapitu wiemy, że będzie ciężko, liczba przymiotników przytłacza i rośnie lawinowo. A gdy trafiłem na: „Napotykani ludzie, hojnie obdarzeni przez naturę, niezwykle rośli i silni, odznaczali się jowialną bezpośredniością” przeraziłem się srodze. Jak bardzo trzeba nie znać podstaw frazeologii, żeby coś takiego napisać?

Pokrzywnica: Co do błędów – masz rację, styl autorki pozostawia wiele do życzenia, a korekta była zwyczajnie słaba. Ale co do „Conana”... A zresztą, zostawmy „Conana”, weźmy „Winnetou” – tam mamy mieszankę męskiej Mary Sue i „szlachetnego dzikusa” oraz równie naiwne, tylko że przygodowe schematy. Nie jest to literatura wysokich lotów, a przecież w pewnym wieku się ją kocha! Wiem, powiesz, że tam się przynajmniej coś dzieje – przygody, podchody, zasadzki na Komanczów i strzelanie z łuku. Tylko że to jest męski punkt widzenia. Dla dziewczynek równie wielką przygodą jest miłość i urodzenie dziecka. I może tak naprawdę to jest większa i ważniejsza przygoda niż zasadzka na Komanczów, co? A że chłopcy tych przygód nie kumają i im nie pasują do standardów... no cóż, to ich problem. Kobiety lubią takie (nieważne, że naiwne i płytkie jak kałuża, czy wszystko zawsze musi być głębokie?) opowieści o obłaskawianiu bestii w mężczyźnie i rodzeniu dzieci. Tyle że, faktycznie, można było to lepiej napisać. Językowo jest słabo, interpunkcja pod psem, przesłodzenie i wkładane w usta bohaterki, pełne świętego oburzenia, tyrady o podłości i wulgarności... To nie było potrzebne. To zdecydowanie od książki odrzuca, budzi czasem niesmak, a czasem uśmieszek politowania.

Ciernik: He he. Chcesz powiedzieć, żeby gdyby ta książka nie była taka zła, to byłaby dobra?

Poruszamy tu kilka kwestii i trochę je ze sobą mieszamy.

Jedna rzecz, to ta książka, niewątpliwie nieudana.

Druga rzecz, to gatunek, tak zwany harlekin, rządzący się swoimi prawami, na przykład kolosalnymi uproszczeniami. Ja się na tym nie znam, ale pewnie masz rację. Takie książki też są potrzebne – na pewno odloty, jakie dzięki nim kobiety sobie fundują, są tańsze i zdrowsze niż te na heroinie. Poza tym, wolę, jeśli ktoś czyta cokolwiek, niż żeby nie miał czytać w ogóle.

A trzecia rzecz, o której warto wspomnieć, to romanse w ogóle. Przecież są dobre romanse, niekoniecznie od razu genialne i psychologicznie głębokie, ale mimo to całkiem niezłe. Na przykład  taka „Samotność w sieci” Janusza Wiśniewskiego. Czytałem i nawet mi się podobało. Żaden majstersztyk, ale da się dobrze napisać romans?  Da się!

Pokrzywnica: Jasne, że się da. „Wychodząc z mroku” to nie to, fakt. Ale się da.

 

niedziela, 14 września 2014

Antologia „Tea-book. Fantastyka”

Upolowane:  Antologia „Tea-book. Fantastyka”, e-book

Ciernik: Pamiętasz „Tea-booka. Prozę”? Wielbiciele herbaty wypuścili na pastwisko nowego, tłustego zwierza: antologię „Tea-book. Fantastyka”. To była całkiem fajna wakacyjna lektura.

Pokrzywnica: O, tak. Gruby, włochaty bizon w kilkunastu smakach.

Ciernik: A co Ci smakowało najbardziej? Bo mnie chyba… kręgosłup. Wiem, dziwna część ciała do zjedzenia, ale nie będę się przecież wypierał. Tak, najbardziej mi smakowały teksty Agaty Sienkiewicz, a więc szefowej całego przedsięwzięcia. To inteligentne, pełne wyobraźni opowiadania. Jednak było też w nich też coś, czego moja męska wojownicza dusza nie potrafi pojąć, ale o tym może później.

Pokrzywnica: Ha! „Przeze mnie droga...” Agaty Sienkiewicz! Niesamowite opowiadanie! Ale „Storrada” Magdaleny Pasik też smaczna – obrazowa, dużo historycznych szczegółów i jeden bardzo aktualny problem: co się dzieje z naszą tożsamością, gdy zmieniamy miejsce pobytu, kulturę, obyczaje, religię? Czy to my wybieramy sobie bogów, czy oni nas? Temat rzeka.

W ogóle ciekawa sprawa, bo w poprzednim „Tea-booku”, tym z podtytułem „Proza”, prym wiedli raczej panowie. A tutaj, w „Fantastyce”, kobiety porozstawiały towarzystwo (a to nie byle jakie towarzystwo przecież!) po kątach.

Ciernik: To prawda. Większość facetów albo poszła w płyciznę, albo są jacyś tacy... sztywni. Kobiety zaszalały i z emocjami, i z niezwykłymi bohaterami. „Przeze mnie droga…” – świetna, oniryczna, niesamowita, oryginalna. Ale mnie również podobało się „O klatkach, godności i gołych rękach”, w którym autorka zrywa z tak eksploatowanym w antologii motywem fantastyki... katolickiej? Chrześcijańskiej? Biblijnej? Nie wiem do końca, jak ją określić, ale chodzi o nurt mocno inspirowany mitologią chrześcijańską. A u Agaty Sienkiewicz jest inaczej: niby mamy rycerzy i czarownice, walkę ze złem, ale tak naprawdę to walka patriarchatu z matriarchatem, uporządkowanej męskości z nieokiełznaną i chaotyczną kobiecością, a to wszystko w świetnym wykonaniu, z ciekawymi bohaterami i żywymi, a nie kwadratowymi dialogami.

Podobało mi się też „Wszędzie dobrze, ale...” To tekst odmienny od dwóch poprzednich, ale również ciekawy. Zastanowiło mnie, że w dwóch opowiadaniach pojawia się pewien wspólny motyw – gwałt. A także przemiana, która dokonuje się poprzez ten gwałt. To mnie zatrzymało nad tymi tekstami sprawiło, że zostały one we mnie na dłużej.

Pokrzywnica: „O klatkach, godności i gołych rękach” przypomina mi nieco książkę Krystyny Kwiatkowskiej „Prawdziwa historia Morgan le Fay i Rycerzy Okrągłego Stołu”. Obie autorki pokazały nieco inny obraz wiedźmy niż ten, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, i nieco inną wersję znanych legend. „Wszędzie dobrze...” odbieram z kolei jako rodzaj odpowiedzi, może nawet dyskursu z opowiadaniem Jarosława Grzędowicza „Piorun”. Zło w tych opowiadaniach przybiera bardzo podobną formę, ale punkt widzenia narratora jest zupełnie inny. Może ktoś kiedyś pokusi się o analizę porównawczą tych dwóch utworów, byłaby na pewno ciekawa.

Wracając jednak do „Przeze mnie droga…” – to jest wielowarstwowa opowieść i rodzi mnóstwo pytań. W takim najprostszym, najbardziej oczywistym odczytaniu to fantastyczna metafora zrozumiała dla każdego, kto kiedykolwiek bywał na jakimkolwiek forum literackim: problematyka twórczości i jej oceny przez innych. Ale jeśli zejdziemy głębiej… to przecież mowa o życiu. Czy tworzenie to jest to samo, co życie? Czy jest obok życia? Czy jedno i drugie rządzi się tymi samymi prawami?

Ciernik: Chyba tak. Jako twórcy (sztuki lub życia) jesteśmy przede wszystkim kopistami. Na początku (etap grafomana/dziecka/nastolatka) jesteśmy w stanie stworzyć coś własnego, osobistego i czasami ma to swój urok, ale jednak od razu widać, że jest to bardzo niedoskonałe. Grafomania kojarzy mi się w tym kontekście z takim etapem jeszcze przed buntem. Bawimy się wtedy, upajamy własną twórczością, nawet jeśli to jeden wielki kicz i tak naprawdę tylko zabawa. Jednak jest w tym taka fascynująca, dziecięca szczerość.

Pokrzywnica: Ten etap reprezentuje w opowiadaniu Rusałka. Ale zauważ, że główny bohater – nie. On rozwija się zupełnie inaczej. Jeżeli to opowieść o życiu, to on jakby... nigdy nie był dzieckiem! Od samego początku respektuje prawa rządzące światem. Przychodzi i czerpie wiedzę od starszych i mądrzejszych. Powiedziano (zapisano w regulaminie?) że tak powinien się rozwijać, więc tak się rozwija. Czy on będzie kiedykolwiek artystą? Czy na zawsze pozostanie kopistą? A jeśli chodzi nie o twórczość, tylko o życie, to czy czeka go dobre, spełnione życie? Czy bunt jest niezbędny? I czy niezbędne jest wytyczanie własnych ścieżek (a jeśli Rusałka będzie do końca tworzyła te wzruszające bohomazy i nigdy nie pójdzie dalej, nie rozwinie się, bo odrzuca rady bardziej doświadczonych)? Czy można spokojnie podążać cudzymi śladami tak długo, aż one się zwyczajnie skończą i całkiem naturalnie wyjdziemy na równinę?

Ciernik: Ale przecież wszyscy od samego początku respektujemy prawa rządzące światem! Nawet jeśli eksperymentalnie włożymy palce do kontaktu, to po pierwszym porażeniu zaczynamy respektować prawa rządzące gniazdkiem!

W spełnione życie nie wierzę. W dobre – tak, ale nie w spełnione. A co do kopisty… Czy kopista nie jest artystą?

Pokrzywnica: No właśnie?

I kolejna sprawa: relacje. Życie, jak wiadomo, między innymi z nich się składa. A tworzenie? Kiedy tak naprawdę się tworzy: w samotności czy we współpracy? Czy różni twórcy miewają różnie, czy tu jednak istnieją jakieś prawa uniwersalne? Na tym najprostszym poziomie, kiedy widzimy takie wydarzenia, jak w opowiadaniu, na przykład konflikt, cierpienie, agresję, ból, to mówimy: Oj, daj spokój, to tylko forum. Ale co powiedzieć na kolejnych poziomach? Oj, daj spokój, to tylko sztuka? Oj, daj spokój, to nic ważnego, to tylko... życie?! Być może jedyne, jakie masz?

Ciernik: Dla mnie tekst Agaty Sienkiewicz jest jak sen i dlatego interpretuję go jak sen: motyw z budową domów oznacza pracę z psychiką. Bliżej mi tu do życia, niż do sztuki (w głowie jednak mam takie rozróżnienie – sztuka jest nieżyciowa, nawet jeśli tworzenie jej i radzenie sobie w życiu mają wiele wspólnych cech, a proces czasami bywa podobny). Najpierw jest życie ze swoimi podstawowymi potrzebami, a dopiero później może na tym wyrosnąć sztuka. To taka wznosząca się  spirala z coraz ciaśniejszymi zwojami. Dolne okręgi spirali to podstawowe potrzeby, a wyżej pojawiają się kolejne, coraz bardziej wysublimowane, cieńsze zwoje związane ze sztuką. Na samym szczycie mamy duchowość. To wszystko zachodzi na siebie w górnych i dolnych partiach, gdzie ma pewne części wspólne. Budowanie domów kojarzy mi się właśnie z pracą z psychiką, z dojrzewaniem, rozwojem.

Czy można żyć „czyimś” życiem, iść „cudzymi” ścieżkami i być szczęśliwym? Pewnie tak. Jeśli nie będzie się zadawać zbyt wielu pytań, które komplikują spacer. Czasami zastanawiam się, czy jest w ogóle coś takiego jak własna ścieżka. Mam wątpliwości. Chyba że uznamy, iż własną ścieżką jest to, co poskładaliśmy ze ścieżek innych osób (w opowiadaniu mamy podglądanie innych domów). W tym sensie wszyscy jesteśmy kopistami. Być może świadome życie (sztuka?) pojawia się właśnie wtedy, gdy jesteśmy w stanie przyznać się sami przed sobą, że kopiujemy.

Pokrzywnica: Dla mnie dom symbolizuje To, Co Zostało Stworzone. W tym najoczywistszym odczytaniu to będzie po prostu fragment tekstu wrzucony na forum pod ocenę innych. W tym głębszym – skończone dzieło, które znajdzie odbiorców albo nie. A najgłębiej, w życiu... cóż, w życiu ocenie innych podlega właściwie wszystko, nawet to, czego wcale pod ocenę nie poddawaliśmy. Ale ci inni i tak się wtrącą, i tak będą nas nauczać i pouczać, a każdy na własną modłę i pod własny gust. I co? Podporządkować się bezkrytycznie? Ale komu, skoro te docinki i porady wykluczają się wzajemnie? No to może buntować się, demonstracyjnie olewać wszystko i wszystkich i trwać niewzruszenie przy swoim? Ale co, jeśli to błąd, jeśli to droga do katastrofy? Lepiej uczyć się na cudzych błędach, czy na własnych? Jak odróżnić, czy taka postać jak Wera chce dla nas dobrze, czy robi nam krzywdę? A może załatwia tylko własne sprawy i my jej w ogóle nie obchodzimy? Może nas tak naprawdę też nikt nie obchodzi i załatwiamy tylko własne sprawy? A może rzeczywiście jesteśmy kopistami i to wcale nie przeszkadza nam być artystami, bo chodzi o to, żeby stworzyć fantastyczny...  kolaż?

Ciernik: Mnie się właśnie coraz bardziej wydaje, że chodzi o to ostatnie. Że to zawsze jest kolaż. Że zawsze kopiujemy, nawet jeśli troszkę zmieniamy. Bo owi inni to cała sfera kultury, wszyscy ci, którzy byli przed nami i kopiowali poprzedników oraz rówieśników, tak samo jak robimy to my. A czasami trafia się Gwiazda, geniusz, którego nikt nie rozumie, ale który popycha to wszystko w jakimś nowym kierunku. I nikt nie wie, dlaczego taka Gwiazda zabłyśnie, ani kiedy się spali we własnym ogniu, ale wszyscy wiedzą, że się w końcu spali i czekają. I patrzą, ale nie obojętnie. Bo ta Gwiazda przeczy prawu rozwoju poprzez kopiowanie, ale paradoksalnie również je ustanawia i podtrzymuje. A jak Gwiazda się w końcu wypali, to potem znowu zaczyna się kopiowanie, kroczek po kroczku do góry, powoli, bez szaleństw…