sobota, 28 marca 2015

Jacek Dukaj „Starość aksolotla”

Upolowane:  Jacek Dukaj „Starość aksolotla”, e-book



Ciernik: Rzuciliśmy się, Pokrzywnico, na głęboką wodę czy raczej wprost w kosmiczną pustkę. Nowa powieść Jacka Dukaja, wspólne dziecko autora oraz Allegro, nie jest zwierzem grubym, ale za to o dużej gęstości odżywczej. Co ciekawe, pojawiła się tylko w wersji elektronicznej, dlatego postanowiłem porozmawiać o niej na Leniwcu, bo przecież e-booki to ciągle nisza w naszym kraju. Nawet e-booki Dukaja. E-book reklamowany szumnie, ale jeśli chodzi o formę, najprawdopodobniej mamy do czynienia z przereklamowaniem.

Pokrzywnica: Bo to jest zwierz gruby, ale krótki. Te 584 strony to zmyłka. Trzy czwarte stanowią powtarzające się, ciągnące się ogoniasto przez niezmierzone eony przypisy.

Ciernik: A zobacz, co Jacek Dukaj mówił w jednym z wywiadów.  Tych przypisów było mu jeszcze mało! Marzyły mu się przypisy kilkuwarstwowe, w których można by prowadzić inną narrację,  korespondującą z książką. Z powodów technicznych nie udało się tego zrealizować. A szkoda, bo przez to wyszedł po prostu e-book z masą przypisów. W ogóle widzę w całej promocyjnej akcji sporą niekonsekwencję. Bo dla kogo jest to produkt? Dla fanów e-booków? Nie. Ci raczej czytają na czytnikach z e-papierem, które i tak nie pozwoliłyby Allegro zrealizować Dukajowej formy książki (wielowarstwowe przypisy, personalizacja, czyli zaciągnięcie do powieści imienia czytelnika, aby stał się on bohaterem książki, a nawet zaczerpnięcie różnych faktów z kont czytelnika na portalach społecznościowych). To od biedy dałoby się zrealizować na tabletach, smartfonach i komputerach, ale przecież fani e-booków nie czytają na tych urządzeniach, bo wiedzą, że się nie da. Na nich da się tylko oglądać śmieszne filmiki z kotami i czytać krótkie teksty. Powieść Dukaja mimo wszystko nie jest serią krótkich tekstów, ma liniową narrację, którą trzeba śledzić. W takim razie kogo taka forma (ładne kolorowe grafiki, czy na przykład możliwość puszczenia modelu robota na drukarkę 3D) może zainteresować? Ano osoby spoza e-bookowego środowiska, ale... te znowu dostaną mylny obraz tego, czym e-book jest. Albo pomyślą sobie, że skoro tak wyglądają te e-booki, to rzeczywiście trzeba się tym zainteresować (czyli zostaną wprowadzeni w błąd, bo tak przeciętne e-booki nie wyglądają) albo zmęczą się, czytając na komputerze czy smartfonie i uznają, że może to i ładnie wygląda, ale chyba jednak nie jest dla nich.

https://www.youtube.com/watch?v=kFHMb_9Pr2s

Pokrzywnica: Mnie by się nie chciało drukować robota w 3D (bo po co właściwie?). Wyjaśnienia w przypisach też mi nie były w ogóle do szczęścia potrzebne, bo prawie wszystko i tak wynika z kontekstu. Po prostu czytałam. Jak najzwyklejszą w świecie książkę. Bardzo piękną. I po raz pierwszy zdarzyło mi się chichotać przy Dukaju. To było moje największe zdumienie – że „Starość aksolotla”, oprócz tego, że jest głęboka  i pięknie napisana (tego się spodziewałam) jest też zabawna (to była niespodzianka).

Ciernik: A ja czytałem i myślałem sobie: No, to się Nietzsche pod nosem uśmiecha...

Pokrzywnica: Aluzji filozoficznych to tam jest w ogóle całkiem sporo…

Ciernik: Dukaj we wcześniejszych swoich tekstach obwąchiwał temat transhumanizmu, który wyrasta z idei nadczłowieka. W nowej powieści postawił ciekawą tezę: transhumanizm, przynajmniej w takiej wersji, w jakiej się go teraz postrzega, to raczej ślepa uliczka. Nie może tu być mowy o ewolucji, bo do ewolucji potrzeba ciała. „Starość aksolotla” uzmysławia i przypomina, że nadczłowiek to coś innego niż transhumanizm. Nadczłowiekowi ciało jest potrzebne, bo tylko poprzez nie może się uczyć (od momentu zajesowania Grześ się niczego nowego nie uczy. On tylko odtwarza to, co już zna.) To oznacza przekonanie, że komputery nie są w stanie wykreować niczego naprawdę nowego. Mogą być szybsze, wydajniejsze, ale nigdy nie będą kreatorami. Do bycia twórcą potrzeba ludzkiego ciała. Czyżby do bycia demiurgiem rzeczywiście potrzeba było lęku przed utratą ciała, czucia oddechu kostuchy na karku?

Pokrzywnica: Myślę, że jednak bardziej chodzi o ten oddech kostuchy, nie o ciało samo w sobie. Tylko o to, że masz ograniczony czas, możesz nie zdążyć. Bo jeśli masz całe eony i nieskończone kopie siebie do dyspozycji, to po co się starać? Lepiej się zmorfeuszować na pięćdziesiąt procent. A może nawet na sto?

Ciernik: Tak też myślałem na początku, ale potem zdałem sobie sprawę, że chyba jednak nie sama świadomość śmierci jest tu kluczowa. Po pierwsze, zajesowani byli w teorii nieśmiertelni, ale wcale im to nie odebrało motywacji. Ciągle tworzyli alianse, próbowali różnych wersji życia społecznego, aż w końcu zaczęli odtwarzać samo życie biologiczne. Po co? Przecież nie musieli. No, chyba że przyjmiemy, iż potrzebowali żywych niewolników, ale to trochę naciągane. Po drugie, przeczy temu moje doświadczenie. Wystarczy się rozejrzeć wokół, żeby zauważyć, że oddech kostuchy motywuje niewielu. Większość woli uważać, ze jest nieśmiertelna. I żyć tak, jakby mieli na wszystko czas.

Myślę, że kluczem jest jednak samo ciało – możliwości i ograniczenia, jakie ono daje. Według autora, procesowi ewolucji może podlegać tylko biologiczny organizm. Neuroplastyczność nie występuje w komputerze.

I pewnie jedno jest nierozłączne z drugim. Wrodzony lęk o utratę ciała motywuje gatunek do ciągłego rozwoju. Wypadkowa wektorów?

Pokrzywnica: Pewnie masz rację. Nie wiem. Tak naprawdę, to mogę tylko kiwać łebkiem i potakiwać. Tym razem nie dam rady dotrzymać Ci kroku w dyskusji, bo do mnie ta powieść jeszcze w ogóle nie dotarła na poziomie intelektualnym. Na razie jestem oszołomiona jej pięknem. Ten język! Te wizje! Poezja! Kiedy do mnie ktoś coś powie zbyt pięknie, to ja milknę. Rozdziawiam dziób i podziwiam w milczeniu, bo co tu gadać. Popatrz choćby na to:

„Geisha i Geisha, dwa żeńskie mechy na nieznanych transformerach, symulują z precyzją i czułością hartowanej stali pocałunki lesbijskie, pieszczoty piersi i pośladków, pancerne palce na pancernych łonach, taniec pożądania zwierzęcego wypotworniały w zimnym obrzędzie maszyny, pod strumieniami laserowych blasków, w oblewie żołnierskiej muzyki striptizu. Grześ patrzy, patrzy i emotuje duszną żenadę. Ileż tu pięter sztuczności, ile warstw cudzysłowów — gubi się, gdy usiłuje je zliczyć. Nie mogą się upić, nie mają nawet programów do symulacji upicia. Nie mogą uprawiać seksu, nie mają programów do połączeń i podnieceń seksualnych. Co im pozostało — suchy teatr seksu, w tych robotach skonstruowanych dla erotycznej obsługi prawdziwych, organicznych ludzi. Posągowo znieruchomiały Grześ obserwuje to przez dwieście osiemdziesiąt siedem sekund i wreszcie nie wytrzymuje, wstaje z wizgiem ścięgien. Przelała się czara tokijskiej goryczy.
— Melancholia król, melancholia mikado…”

Ciernik: Pamiętam, na mnie to też zrobiło wrażenie.

Pokrzywnica: Albo to:

„Grześ gapił się przez astygmatyczne obiektywy na czerwono-żółtego pająka i czuł, jak ciężkostrawne jedzenie (niczego nie jadł) wywraca się mu w żołądku (nie miał żołądka).
— Skoro to takie łatwe — to dlaczego trzymasz się tego nicka? Jesteś w ogóle człowiekiem?
— Co za pytanie! A ty?
— Masz świadomość?
— A ty?
— A ty?
— A ty?
— A ty?
— A oni?
— No to masz świadomość?
W odpowiedzi SoulEater39 puścił na swoim ekranie Kazika na Żywo. Z głośników bluzgnęło zachrypnięte: MIEJ ŚWIADOMOŚĆ! MIEJ ŚWIADOMOŚĆ! MIEJ ŚWIADOMOŚĆ! MIEJ!”

Albo to:

„Grześ ciska ramię Schmitta w ogień. Ofiara mechopalna podnosi fontannę iskier.
Pani Spiro spogląda oczyma jak dwa poziome sęki w okopconej korze.
— Jaka piękna rozpacz!

— Prawda? — Nie musi Grześ emotować goryczy, ma w defaulcie taki głos. — Sto tysięcy nocy potrzebowałem, ażeby dotrzeć do tego kresu.
— Tego ci brak? Wielkich uczuć, wielkich boleści, dramatów z Raju?
— Nie mów mi o Raju, to nie jest Raj.
Dwadzieścia procent snu i Pani Spiro migocze tu w blasku ogniska, niemalże rozpływając się w somnambulicznym zwidzie, rozedrgana pomiędzy drewnianą kukłą i masajską szamanką.
— Nie Raj? A czego ci brakuje?
Grześ zagląda w noc i zagląda w siebie. Jak odpowiedzieć na to pytanie? Jakby się krztusił, zakrztusił, jakby od trzystu lat trwał w tym betonowym zakrztuszeniu. Wie, że czegoś brakuje, czegoś najważniejszego, ale gdy próbuje wydać z siebie słowo, myśl — zionie głuchą pustką”.

Ciernik: I końcówka jest bardzo ładna. Kojarzy mi się z buddyjską koncepcją światów cyklicznej egzystencji, jednocześnie przeczy wcześniejszej teorii o ewolucji i potrzebie posiadania ciała, a nawet nawiązuje do idei Wiecznego Powrotu.

Pokrzywnica: A Diogenes z latarnią w żelaznej ręce wciąż niestrudzenie szuka człowieka…

sobota, 21 marca 2015

Tomasz Borkowski „Trupa”

Upolowane:  Tomasz Borkowski „Trupa”, e-book

Ciernik: Pamiętasz „Irlandia Jonesa” Borkowskiego?

Pokrzywnica: Jasne!

Ciernik: Byłem ciekaw, jak wyglądałaby książka tego autora z normalną fabułą. No i jest. Kryminał. Nie jest to wyszukana, głęboka proza…

Pokrzywnica: Jejku, przecież to archeologiczna wariacja na temat kryminałów Joanny Chmielewskiej! Z aluzjami!

Ciernik: Nie wiem. Nie czytałem książek Chmielewskiej.

Pokrzywnica: Niemożliwe. Naprawdę nie?

Ciernik: Naprawdę. Ale może poczytam? Bo „Trupa” zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Miałem ochotę właśnie na coś takiego – lekkiego i zabawnego. I proszę: sprawnie skonstruowani  bohaterowie, ciekawe (i nie zanudzające!) wstawki o archeologii, na przykład rewelacyjna historia Ötziego, a  na dodatek trzymająca w napięciu fabuła. Miło spędziłem z tą książką czas. I to poczucie humoru!

Pokrzywnica: Nie zapominaj o świetnym, jak zwykle u tego autora, początku! A co do poczucia humoru – mam dwa ulubione cytaty z tej książki.

Ciernik: Ja też!

Pokrzywnica: Tak? Ciekawe, czy te same?

Ciernik:

„Igor pa­trzył na swo­ją twarz w lu­strze. Pa­trzył dłu­go. Zbyt dłu­go. Nie­zbyt mu się ta gęba po­do­ba­ła. Wo­lał pa­trzeć na cu­dze twa­rze. Na­wet je­śli mu się nie po­do­ba­ły, to były cu­dze i to nie był jego pro­blem”.

I drugi:

„- Kie­dy ty się wresz­cie oże­nisz?

Nie­po­kój Kry­sty­ny wzra­stał z każ­dą chwi­lą. Wi­dzia­ła, że syn był znów w tym swo­im tran­sie, z któ­re­go nie spo­sób go było wy­bu­dzić. Jak my­śliw­ski pies, któ­ry zwie­trzył ran­ne­go zwie­rza i pę­dzi za nim z roz­wia­nym wło­sem, nie słu­cha­jąc już ni­ko­go… Ale żeby cho­ciaż kie­dyś od­krył coś na­praw­dę cie­ka­we­go. Cią­gle tyl­ko te po­bi­te garn­ki!

– Nic się nie martw. Wy­tnę tra­wę, spraw­dzę, co jest pod spodem, a po­tem ją wsa­dzę z po­wro­tem. Śla­du nie bę­dzie.

Kry­sty­na wes­tchnę­ła. Wie­dzia­ła, że jest już po dru­giej stro­nie. Kie­dy prze­sta­wał się cze­sać, go­lić i schlud­nie ubie­rać, zna­czy­ło to, że musi ko­pać”.

Pokrzywnica: Moje ulubione:

„No, powiedz coś – zażądała.

– Co mam powiedzieć?

– Powiedz, co myślisz.

Miał ochotę się katapultować, wylądować na spadochronie i ukryć w dżungli.

Zamiast tego powiedział:

– Rzuciłaś mnie miesiąc temu. Spotykasz się z jakimś gościem. Co myślę? Myślę, że to dobrze. Ładnie razem wyglądacie. Zwłaszcza ty...”

Oraz opis przyrody:

„Na tym rytmicznym tle słowik rozpoczął swe obłędne trele, a nietoperze, udające nieudolnie spóźnione jaskółki, weszły nad wyraz dyskretnie z ultradźwiękową pieśnią na wampirzych pyskach. Park wibrował wiosną. Robaczki świętojańskie zapaliły swoje zielone odwłoki i krążyły wśród drzew jak zgraje palaczy marihuany”.

Zauważyłeś, że to samo było z „Irlandią Jonesem”? My tu sobie możemy bulgotać, pluskać, szemrać i świergolić, a i tak najwięcej o zawartości mówią cytaty.

Ciernik: Cóż, książka reklamuje się sama. To chyba dobrze? W ogóle, to jestem zaskoczony, że to jest SP. Moim zdaniem „Trupa” spokojnie mogłaby pójść w tradycyjnym wydawnictwie. Oczywiście jako niezobowiązująca rozrywka, ale jak dla mnie, niczego tam nie brakuje. Takiej książki potrzebowałem ostatnio. Bez zbędnych wielkokalibrowych tematów, niezbyt długiej.

Pokrzywnica: I nawet elementy fantastyczne są!

Ciernik: Fantastyczno-technologiczne i fantastyczno-architektoniczne. Wyobrażasz sobie Tadż Mahal w wielkiej płycie?

Pokrzywnica: To głód przestrzeni archeologa w wykopie! Ty sobie wyobrażasz, jak nudne są wykopaliska? Dla nieświadomych to romantyczna przygoda, a w rzeczywistości – ciężka, fizyczna robota i straszna nuuuda, więc trzeba sobie zmyślać historie, żeby nie zwariować. Tomaszowi Borkowskiemu to świetnie wychodzi. Bardziej  jednak podobał mi się „Irlandia Jones”. Te wszystkie fantazje, legendy, refleksje…

Ciernik: A ja lubię kryminalne intrygi i szybką akcję! Fakt, „Irlandia Jones” to była książka głębsza, bogatsza, mądrzejsza, ale wiesz co? Warto się czasem tak po prostu zwyczajnie pobawić.

piątek, 13 marca 2015

Pocztówka z Andaluzji

Projekt „Levante” Edyty Niewińskiej idzie pełną parą, książka będzie dostępna lada chwila, a my właśnie dostaliśmy pocztówkę z Andaluzji! Wygląda tak:

Andaluzja1

Andaluzja2

A „Levante” będzie wyglądało tak:

levante-wizual1„Budzę się z bólem głowy. Uświadamiam to sobie jeszcze zanim otworzę oczy. Levante, powiedział wczoraj wieczorem mężczyzna wynajmujący mi pokój w Vejer. Nie bój się, to levante znów nadchodzi. Mam nadzieję, że nie przyjechałaś tu surfować, hija, bo nie będzie fal. Ani jutro, ani przez następnych kilka dni. My tutaj umiemy żyć, nawet żywioł nie jest w stanie nam w tym przeszkodzić. A teraz idź spać, jak nie będziesz mogła zasnąć, wypij kieliszek sherry. Levante przynosi sny. Stawy cię bolą, nie? Dobrze, ale gdyby bolały, napij się sherry. To tylko levante, źle śpią ludzie, budzą ich sny, nie bój się, to nic strasznego, hija, zamknij okiennice na noc. Jak nie będziesz mogła zasnąć, idź do baru, na dole. My tu jesteśmy bezpieczni, tu nikt nie kradnie, nie morduje, tu się nic nie dzieje. To jest bardzo spokojne miasteczko, czasem tylko ten levante...”

Edyto, dziękujemy za pocztówkę, jeszcze raz gratulujemy udanej zbiórki na Kultura Hula i czekamy na książkę!

sobota, 7 marca 2015

Bartosz Libuda „Kukła”

Upolowane:  Bartosz Libuda „Kukła”, e-book

Pokrzywnica: Autor na swoim blogu napisał o „Kukle” tak: „to klasyczny kryminał, trzyma w napięciu do końca, kiedy to wreszcie poznajemy mordercę”. A ja na to: a guzik z pętelką! Może i kryminał, ale wcale nie klasyczny!

Ciernik: No fakt, mało kryminalny ten kryminał. Dla mnie prawdziwy kryminał to taki, gdy od początku mamy prawie wszystkie klocki układanki przed oczami, ale nie potrafimy ich poskładać. Tutaj natomiast jesteśmy skazani na łaskawość autora, który wydziela nam strzępy informacji.

Pokrzywnica: A tam, kwestia układanki to drobiazg, nie w tym rzecz. „Kukła” to po prostu kryminalny surrealizm, detektywistyczny sen z właściwą mu, senną logiką. Jeśli ktoś oczekuje klasycznego kryminału, to się przy lekturze tego opowiadania mocno zdziwi. Ale jeśli zerwiemy etykietkę i spróbujemy zawartości tego słoika, nie deliberując, czy to dżem, czy marmolada, tylko po prostu smakując, to mamy szansę przeżyć coś ciekawego.

Ciernik: Tak. Czytając „Kukłę”, miałem podobne odczucie odrealnienia, jak przy „Katarze” Lema. Kryminalna jest głównie otoczka, a przede wszystkim postać głównego bohatera, detektywa Ronsona. Ale sposób przedstawiania wydarzeń jest z zupełnie innej bajki.

Pokrzywnica: Mnie się opowiadanie Bartosza Libudy nie kojarzy z „Katarem” w ogóle. „Katar” był filozoficzny, ale bardzo drobiazgowy i realistyczny, aż do momentu ataku szału u bohatera. Wszystko, co się tam działo, mogło być halucynacją, ale mogło też mieć całkiem prozaiczne wyjaśnienie. Na tym, między innymi, został zbudowany niesamowity klimat tej powieści.

„Kukle” daleko do takiej drobiazgowości. W wielu miejscach jest jak teatralna dekoracja – niby coś jest namalowane, ale nasza wiara w to jest efektem dobrej woli, bo wystarczy zerknąć na ten obraz od drugiej strony i od razu widać sznurki, gwoździki i tekturę. To istnieje tylko umownie i tylko wtedy, gdy patrzymy pod odpowiednim kątem. Jak we śnie. Gdzie, na przykład, leży miasteczko Kopolo, w którym toczy się akcja? Nie wiadomo. To takie niby sycylijskie Corleone, niby miasteczko z westernu, wiemy tylko, że ciągną tam rozmaici degeneraci i wykolejeńcy. Każdy ma coś na sumieniu i niejasną, pełną mrocznych sekretów przeszłość.

Ciernik: „Katar” czytałem dawno, więc nie pamiętam go dokładnie, ale nie w szczegółach widzę podobieństwo, tylko w klimacie. „Katar” też miał senny, surrealistyczny klimat. Tajemnica do odkrycia  była bardzo odrealniona. Jak na kryminał, wręcz... nieodpowiednia? Nie chodziło przecież o standardowe „kto zabił?”. Miałem przeczucie, że występujący w roli detektywa astronauta wdepnął w coś, co go przerosło i nie mieści się nawet w jego wyobraźni. Odrealnienie właśnie. I podobnie czułem się, czytając „Kukłę”. Jakby to był niby kryminał, a tak naprawdę coś całkiem innego.

Pokrzywnica: Mnie „Kukła” bardziej przypomina prozę Michała Choromańskiego, zwłaszcza „Makumbę czyli drzewo gadające”. Mamy tu podobną mieszankę dziwności i ironii. I to specyficzne poczucie humoru! Mała scenka z Janis Joplin autentycznie mnie oczarowała. Ale oczywiście nic więcej o niej nie powiem, żeby nie psuć autorowi pięknego figla. A jeszcze do tego wszystkiego wątek pająka...

Ciernik: A bohater? Podoba mi się, że jest Chandlerowski, ale ma również swój wyjątkowy rys, indywidualny charakter. Zauważyłaś, jak w monologach zwraca się sam do siebie? Po nazwisku!

Pokrzywnica: Ronson to rzeczywiście ciekawa postać. Najbardziej zafascynowała mnie jego osobliwa bierność, jakiś rodzaj fatalizmu, rezygnacji. Taka postawa też wydaje mi się charakterystyczna dla bohatera snu. A do tego jeszcze jego niewiarygodne (patrząc z punktu widzenia „trzeźwej”, a nie sennej logiki) reakcje: oto ktoś napada go w parku, przystawiając mu do gardła brzytwę i sugerując, że zna jego przeszłość, a on co? Poddaje się, a potem natychmiast o sytuacji zapomina i jak gdyby nigdy nic, pracuje dalej nad zleconą mu sprawą i tylko o niej myśli. Przecież tak właśnie dzieje się we śnie!

Ciernik: Pamiętasz pierwszą książkę Bartosza Libudy, jaką czytaliśmy?

Pokrzywnica: Tak. To była powieść „Drugie życie Anny”. Mamy ją w Smakowitych kąskach.

Ciernik: Spróbowałem sobie porównać oba te utwory. W „Kukle” surrealizm jest obecny od początku, od razu wiemy, że balansujemy na granicy jawy i snu. W „Drugim życiu Anny” byliśmy w tę niesamowitość wciągani powoli, krok po kroku. I tam było sporo smaczków obyczajowych, które budowały tło powieści, a tutaj tło jest bardzo umowne. Jednak jeśli chodzi o bohaterów, to Ronson, bohater opowiadania, podoba mi się bardziej, niż postacie z „Drugiego życia Anny”. Wygrywa właśnie ze względu na swoją dziwaczność, bo jest mieszanką stereotypowego detektywa, a zarazem kogoś, kto śni, będąc równocześnie bohaterem własnego snu, a do tego ma tajemniczą przeszłość i rozmaite dziwactwa. To naprawdę ciekawy typ.

Pokrzywnica: „Kukła” jest króciutka w porównaniu z „Drugim życiem Anny”. Wolałbyś, żeby była powieścią?

Ciernik: Nie. Jeśli miałaby przez cały czas być prowadzona w taki sposób, to nie. Jest trochę płasko. Oniryczność ma niezaprzeczalny urok, ale ma też wielką wadę: usypia. Moim zdaniem, to dobrze, że jest to właśnie opowiadanie: na tyle długie, żeby posmakować dziwności i dać się zaskoczyć, a jednocześnie na tyle krótkie, żeby nie zatonąć we śnie.

niedziela, 1 marca 2015

Raz tradycyjnie, raz selfpublishingowo

Mądrość ludowa głosi, że na selfpublishing decydują się autorzy tak słabi, iż tradycyjne wydawnictwo to dla nich za wysokie progi. W obiegowej opinii selfpublisherzy to takie brzydkie panny, których nikt nie chce. Czy to prawda? Okazuje się, że niekoniecznie. Niedawno czytaliśmy powieść „Samemu Bogu chwała” Aleksandra Kowarza. I to wcale nie był debiut autora. Jego pierwsza książka, „Rydwan bogów” została wydana w 2009 przez Zysk i Spółkę.

Leniwiec Literacki: Dlaczego zdecydowałeś się wydać drugą powieść poza tradycyjnym wydawnictwem?

Aleksander Kowarz: Wydałem ją sam z bardzo prostego powodu: Zysk i S-ka nie był zainteresowany, a żadne z innych wydawnictw, do których wysłałem tekst, nie odpowiedziało. Ja natomiast uważałem, iż „Samemu Bogu chwała” jest książką na tyle dobrą, że nie warto jej chować do szuflady. I oto jest...

Leniwiec Literacki: Czytaliśmy. I wydawało nam się, że ta książka powinna była znaleźć wydawcę. Naszym zdaniem, gorsze od niej znajdują. Czy Wydawnictwo Zysk i S-ka jakoś uzasadniło odmowę?

Aleksander Kowarz: Mój redaktor stwierdził, że nie są zainteresowani publikacją, gdyż akcja nie dzieje się w Polsce i rzecz nie dotyczy Polaków. No cóż, mógł mi to powiedzieć po przeczytaniu pierwszej części, ale wtedy był jeszcze pełen entuzjazmu i czekał na ciąg dalszy.

Potem przesłał mi sugestie możliwych zmian, ale w gruncie rzeczy sprowadzały się do „Napisz to jeszcze raz, ale w polskich realiach”. Nie zdecydowałem się na to z dwóch powodów: po pierwsze nie miałem pomysłu na „polską” fabułę, a to, co miałem, zdecydowanie nie pasowało, a po drugie... cóż, to po prostu nie byłaby już ta powieść.

I tak, po kilku miesiącach, głównie za namową żony, usiadłem do tekstu raz jeszcze, zrobiłem wraz z nią najlepszą redakcję i korektę, na jaką było nas stać i zdecydowałem się wydać powieść jako SP.

Leniwiec Literacki: A do ilu wydawnictw w sumie wysłałeś ten tekst?

Aleksander Kowarz: Hm... Czterech, może pięciu... Nie wysłałem od razu do wszystkich, ale po kolei, w dłuższych odstępach czasu. Nie odezwał się nikt.

Leniwiec Literacki: Nie odezwał się nikt, mimo że nie jesteś debiutantem, masz już w dorobku jedną powieść i to wydaną w dużym wydawnictwie?

Aleksander Kowarz: Tak.

Leniwiec Literacki: Jak długo „Samemu Bogu chwała” jest już na rynku?

Aleksander Kowarz: 27 marca 2014 ukazała się w formacie EPUB, tydzień później w PDF. Dwa tygodnie temu pojawił się również format MOBI, a powieść dostępna jest na polskich platformach oraz w serwisie smashwords.com.

Leniwiec Literacki: I jaki jest odbiór w porównaniu z pierwszą książką wydaną tradycyjnie?

Aleksander Kowarz: Obie moje powieści zostały dobrze przyjęte. „Rydwan Bogów” sprzedał się, jak na debiut, całkiem nieźle. „Samemu Bogu chwała” doczekało się kilku pozytywnych recenzji i jednej (z tych, o których wiem) już nie tak pozytywnej.

Leniwiec Literacki: A niedawno doczekało się także naszej dyskusji! Przeszkadzał nam trochę w lekturze brak profesjonalnej korekty, ale nie zgadzamy się z zarzutami redaktora z Zysku. Zupełnie nie odczuliśmy braku polskich realiów. Przeciwnie, podobała nam się „europejskość” powieści.