czwartek, 29 sierpnia 2013

Marcin Brzostowski, „Słodka bomba Silly"

Upolowane:  Marcin Brzostowski „Słodka bomba Silly”, e-book

Ciernik: Wojna jest naturą świata?

Pokrzywnica: Wojna? Nie wiem. Chyba nie. Zmiana jest naturą świata, ale zmiana nie musi się realizować poprzez wojnę.

Ciernik: To może wojna o klienta? Za 130 tysięcy znaków autor każe nam płacić kwotę, którą zapłacimy za pełnometrażową powieść. Marginesy w PDF-ie zajmują 1/4 strony, a czcionki nie powstydziłaby się nawet mistrzyni optymalizacji – Fabryka Słów. Ale, jak mawiał mój dziadek, nie liczy się długość, tylko technika (oczywiście miał na myśli długość ogona i technikę pływania). Co powiesz o technice?

Pokrzywnica: Skomplikowana sprawa. Pomysł z żywą, inteligentną i – co najciekawsze – odczuwającą bombą jest świetny. Doskonały! Ale realizacja jakoś rozczarowuje. Nie to, że jest bardzo źle, tylko jakoś za płytko, za lekko, za delikatnie. Aż żal takiego pięknego pomysłu na przydługą, rubaszną humoreskę. I jeszcze te byki! „ Owszem – pan kapitan nie spuszczał wzroku z rozśpiewanego indianina.  – Niech go pan przetransportuje pod ścianę i karze mu tam siedzieć”. Jak można takiego ortograficznego baobaba puścić publicznie?

Ciernik: Ech, zawsze to samo! Jakiś deficyt korektorów czy co? A humoreska mocno nierówna, bo w pewnym momencie autor odchodzi od dowcipu, który nawet jeśli dla mnie średnio śmieszny, to jednak nadawał temu przydługiemu opowiadaniu charakter. Porzuca go na rzecz troszkę moralizatorskich dialogów o wojnie.

Pokrzywnica: To nie jest przydługie opowiadanie, tylko mikropowieść! I mnie się to moralizowanie bardziej podobało niż mało wyrafinowany humor na początku. W ogóle pierwszy rozdział o mało mnie nie odrzucił od książki na dobre. Na szczęście  później zrobiło się lepiej. Sama bohaterka – bomba – jest tak absurdalna i zabawna (faktycznie: słodka) że już tam nic więcej śmiesznego nie chciałam. I pasowało mi, kiedy robiło się ciut poważniej. Jakaś równowaga w tym wtedy była.

Ciernik: Mnie moralizowanie nie przekonało. W końcu Ciernik to kolczasty wojownik! Te pacyfistyczne przemyślenia autora są po prostu wtórne. Wszystko to już było napisane wcześniej i znacznie lepiej. Wypadałoby posunąć się o krok dalej, bo antyarmia również w końcu zostanie pożarta przez rewolucję żarłoczną jak Saturn. Antyarmia przecież niczym nie różni się od armii, bo na pewno nie dobrowolnością wstąpienia do niej. Jeśli mnie pamięć nie myli, to nasza armia już od dobrych kilku lat jest zawodowa, a więc dobrowolna.

Masz rację, że największą wartością książki jest postać tytułowej Silly.

Pokrzywnica: W pewnym miejscu autor opisuje ją słowami innej postaci: „ona jest jak z kreskówki”. I właśnie dlatego żałuję, że nie znalazła się w świecie jak z filmu dokumentalnego. Bo nie tylko Silly, ale cały świat wykreowany przez Brzostowskiego jest jak z kreskówki i przez to słodka bomba ginie w tle. Brakuje kontrastu i bohaterka nie może zabłysnąć tak jasno, jak mogłaby.

Ciernik: No i jeszcze mocno rozczarowujące zakończenie. Czy może jego brak?

Pokrzywnica: Przecież wiadomo, jakie musiało być. To jak  z życiem – wiadomo, czym się skończy, a reszta to tylko detale. Nie zdziwiło mnie to zakończenie, ale i nie rozczarowało. Zakończenie nie musi być zaskakujące. Jesteśmy jako odbiorcy tak bardzo przyzwyczajeni do zaskoczeń, że naturalna, logiczna końcówka wydaje nam się niewłaściwa tylko dlatego, że nie zaskakuje. Moim zdaniem to dobrze, że od czasu do czasu ktoś łamie ten schemat i kończy spokojnie, łagodnie. Pokazuje figę naszym przyzwyczajeniom i oczekiwaniom. Uważam, że to zdrowo: dostać czasem figę od autora. Ale ortograficznych baobabów nie daruję!

sobota, 24 sierpnia 2013

Karolina Wilczyńska, "Performens"

Upolowane: Karolina Wilczyńska „Performens”, e-book

Pokrzywnica: Pożeranie książek bywa niebezpieczne. Zabrałam się do konsumowania „Performensu” Karoliny Wilczyńskiej, a ta książka się na mnie rzuciła i mnie pogryzła! Pióra mi z ogona powyrywała! No, jak tak można?

Ciernik: Ha! Ja też jestem pozytywnie zaskoczony, że coś, co z pozoru wyglądało jak serial „Rancho”, rozwinęło się w tak nieoczekiwanym kierunku!

Pokrzywnica: Bo ta Wilczyńska to jest sprytna lisica! Czytasz sobie leniwie, tu trawkę skubniesz, tam soczku popijesz, jesteś pewny swego, bo myślisz: Ech, nic nowego, już my znamy te historie o kobietach, które zaczynają nowe życie w sielskich klimatach, ziew! A wtedy autorka znienacka: Chaps! I już Cię ma!

Ciernik: Tak. Trzeba przyznać, że ładnie posłużyła się schematem – zrealizowała go do bólu, wprowadziła nas w sztampowy świat, by ostatecznie wywrócić wszystko na lewą stronę i zgrabnie się wywinąć. Bo przecież mamy tu wszystko, co w tego typu (narażę się niektórym, ale jednak użyję tego określenia: kobiecej) literaturze powinno być: zamożną bohaterkę, która pragnie zmienić swoje życie, miłość i jednocześnie lęk przed zaangażowaniem, tajemnicę do odkrycia i całą galerię postaci, z wioskowym głupkiem i niby to mądrym, dobrotliwym księdzem na czele. Pachnie Grocholą! Ale na szczęście autorka „Performensu” nie poszła na łatwiznę.

Pokrzywnica: Bo to wszystko jest zmyłką! Popatrz, co autorka robi odbiorcy: wydobywa na wierzch i uruchamia Wścibską Babę (bo każdy z nas ma w sobie taką łasą na plotki, Wścibską Babę, każdy, Ty też!) a potem tę Babę umiejętnie podkarmia i tuczy. Cali zadowoleni, że rozpoznaliśmy schemat, rozsiadamy się wygodnie i myślimy sobie: A, wiem co będzie dalej, ale poczytam, tak z ciekawości, jak tam sobie ta bohaterka radzi na wsi i jak się ten romans rozwinie... No i jak już całkiem stracimy czujność, to autorka tak nam przysoli, że się nogami nakryjemy. Bo nagle się okazuje, że to wcale nie jest książka o „performensie”, tylko ten „performens” właśnie się odbywa, a my, czytelnicy,  jesteśmy jego uczestnikami! Autorka niby to podsuwa nam lekką rozrywkę, a tak naprawdę, za jej pomocą próbuje nam coś zrobić! I to jej się udaje! Odkładasz tę powieść z poczuciem, że coś się zmieniło, coś się zdarzyło, w czymś wziąłeś udział. I to jest bardzo fajne. Na poziomie interakcji z odbiorcą Wilczyńska jest świetna. Trochę gorzej z językiem.

Ciernik: Językowo to jest robota rzemieślnika. Fajerwerków nie ma, kolców mi nie urwało, ale też nie jest źle. Trochę przezroczysty ten styl, bez polotu, czyli właśnie taki, jakim się teraz pisze książki rozrywkowe. No i niestety znów słabo z korektą. Tym razem w wersji .pdf jest spory problem z dialogami podzielonymi nielogicznie tam, gdzie nie powinny.

Pokrzywnica:  Na samym początku stylistycznie jest średnio – nadmiar imiesłowów, powtórzenia. Miejscami dialogi brzmią trochę sztucznie. Ale to się potem ładnie rozkręca, wygładza, chociaż od czasu do czasu można się o coś potknąć. Jedno powtórzenie mnie rozbawiło i zarazem wzruszyło: „Ciiii... – Uciszył ją ruchem ręki. Ból głowy jakby przycichł”. Oczami wyobraźni zobaczyłam w tym momencie piszącą autorkę, której ględzą nad głową, hałasują, przeszkadzają i ona tak prosi, błaga o tę ciszę, że aż jej się to do książki przelewa. Nie wolno, pod żadnym pozorem nie wolno przeszkadzać pisarzom, bo potem mamy takie kwiatki w powieściach! Ale takich potknięć jest niewiele, natomiast zgadzam się, że językowo autorce zabrakło... może odwagi? Przeczuwam, że stać ją na więcej w tej sferze, tylko akurat w tej powieści na to „więcej” się nie zdobyła.

Ciernik: Szkoda, bo gdyby „Performens” był napisany ciekawszym językiem, to byłby naprawdę bardzo dobrą powieścią.

Pokrzywnica: A wiesz, że to jest wznowienie książki z 2006 roku? Wiele wody od tego czasu w rzekach upłynęło, może autorka się rozwinęła?

Ciernik: Wznowienie? W takim razie autorce należy się ochrzan za to, że puściła niedopracowany produkt! Już ja będę pamiętał, żeby przyjrzeć się kolejnym jej książkom! Narobiła mi apetytu i zgłodniałem.

Pokrzywnica: Ochrzan? Nie przesadzasz? Zaraz ochrzan… Ciernik głodny, to zły, tak?

Ciernik: Zaraz zły…

Powiedz lepiej, jak myślisz, dlaczego tak dobry materiał, jak „Performens” nie poszedł w tradycyjnym wydawnictwie? Czyżby większość wydawców to, co my uważamy za zaletę, uznała za słabość książki? Mogło tak być, no bo jak znaleźć target na coś, co na początku wydaje się aż do bólu schematyczne, by po pewnym czasie zrobić z czytelnikiem fikołka?

Pokrzywnica: Dlaczego powieść nie została wydana tradycyjnie? Nie wiem, może językowo była za słaba? A może wydawcy wolą schematy od literackich „performensów”? My przecież nawet nie wiemy, czy autorka w ogóle chciała to wydawać tradycyjnie, czy próbowała. Bo Ty tu o produkcie, o targecie… Wydawcy też tak muszą myśleć, kombinować, kalkulować: opłaca się czy nie… A dla autorki my nie jesteśmy żadnym targetem, tylko towarzyszami podróży, ona nam nie oferuje produktu, tylko emocjonalno-intelektualną przygodę. Może jej akurat taki tradycyjny, kalkulujący wydawca tylko by przeszkadzał?

Tak czy inaczej, trzeba się rozejrzeć, czy Karolina Wilczyńska nie zastawiała ostatnio jakichś nowych pułapek na małe, książkożerne zwierzęta. Bo jeżeli tak, to może… damy się złapać?!

Ciernik: A i owszem, chętnie!

 

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Marek Nagrodzki „Opowieści z Elektronowego Lasu"

Upolowane: Marek Nagrodzki „Opowieści z Elektronowego Lasu", e-book

Ciernik: I co powiesz o tej zdobyczy? Da się zjeść, prawda? Nie powiem, żeby mnie porwała, ale była to nawet miła lektura.

Pokrzywnica: Patrząc na tytuł i rysunki, spodziewałam się czegoś w rodzaju „Kubusia Puchatka” skrzyżowanego z „Bajkami robotów”. Trochę racji miałam. Ale tylko trochę.

Ciernik: Trochę tak. Bo książka Nagrodzkiego przypomina „Bajki robotów” tylko przez chwilę, na początku. A później to już wygląda bardziej jak skrzyżowanie „Shreka” z Pratchettowskim „Światem Dysku”.

Pokrzywnica: W dodatku strukturą przypomina grę: intro, plansza, przygoda, przejście do następnego etapu, plansza, przygoda… Zabawa, nieustanna zabawa. Podobało mi się to, że przez cały czas miałam wrażenie, iż w tym wszystkim bierze udział jakieś dziecko. Jakiś chłopiec prosił autora: Niech tam będą wybuchy! I smok! I piraci! Autor z początku chciał o elektronach, o wszechświatach równoległych, ale dzieciak nie. Bo dzieciak kocha pirotechnikę, nie fizykę czy filozofię! Ciekawe, czy to syn albo wnuk autora, czy jego wewnętrzne dziecko?

Ciernik: Chyba wewnętrzne dziecko, bo ja odniosłem wrażenie, że „Opowieści z Elektronowego Lasu” to jest zapis sesji RPG prowadzonej po kilku piwkach bądź po dobrym skręcie…

Pokrzywnica: A właśnie! Pijaństwo mi jakoś nie pasowało do opowieści dla dzieci. Nie to, że nie można, ale nie każdy jest Saint-Exupérym, nie każdy umie przedstawić sylwetkę Pijaka w sposób odpowiedni dla dzieci. W „Opowieściach…” zawsze, gdy pojawiała się knajpa Pod Iglastą Jodłą, robiło się znienacka strasznie dorośle. A potem znów dziecinnie. Jak się ten trunek nazywał? Megasiarczan? Właściwie to szkoda, że autor bardziej postawił na wygłupy niż na neologizmy. Bo niektóre z nich naprawdę mi się podobały, na przykład „metafura” albo Pan „Fałdalny”.

Ciernik: Książka jest rzeczywiście bardzo nierówna. Tempo, klimat, humor, głębia – wszystko zmienia się z rozdziału na rozdział. Od biedy mógłbym przyjąć, że to było zamierzone, że miało podkreślić wszędobylski pierwiastek chaosu, ale chyba jednak nie. Wygląda raczej na to, że autorowi zabrakło konsekwencji albo może książka była po prostu pisana przez dłuższy czas, odstawiana na bok, a potem uzupełniana kolejnymi historiami? Językowo nie jest źle, ale mnie także brakuje tutaj większej odwagi i pójścia za ciosem.

Pokrzywnica: Właśnie przez tę nierówność doszłam do wniosku, że jest to nieco tylko przekształcony opis rozmaitych zabaw z dzieckiem, a nie typowa, przemyślana od początku do końca książka. To raczej coś, co powstawało spontanicznie, na zasadzie: jeśli któregoś dnia mamy w domu pełno tekturowych pudełek, to w książce pojawi się Kraina Tektury, a jeśli niedawno czytaliśmy razem Tuwima, to będzie lokomotywa. I ona nawet nie potrzebuje torów, żeby się poruszać! Czysta zabawa, w której możemy pominąć tak nieistotny drobiazg, jak tory dla lokomotywy. I jest w „Opowieściach z Elektronowego Lasu” nawet charakterystyczna dla zabaw dziecięcych monotonia. Bo dzieci lubią powtarzać to samo. Dorosły się nudzi: Znowu wybuch? Błagam, tylko nie to!, ale dziecko bez tych udawanych bomb i granatów żyć nie może, więc dorosły czasem ucieka do knajpy ukrytej w drzewie czy do równoległego (albo, jak twierdzi autor, czasem nawet prostopadłego) wymiaru. Jako opis relacji dorosłego z dzieckiem ta książka jest bardzo prawdziwa.

Ciernik: Ale na dłuższą metę to jest męczące. Mnie znużyło, bo co to za przyjemność: być zmuszonym do zabawy z cudzym dzieckiem? Na dodatek trafiają się literówki – to chyba rzeczywiście standard w publikacjach SP.

Pokrzywnica: Literówki i inne błędy są dlatego, że Nagrodzki, jak chyba większość selfpublisherów, sam sobie robił redakcję. A tekst potrzebuje świeżego oka. Cudzego. To jest naprawdę ważne – nawet jeżeli autor świetnie zna język polski – redakcja (i potem najlepiej jeszcze korekta) robiona przez inne osoby. Bo własnych błędów się po prostu nie widzi.

Ciernik: A zastanawiałaś się, czy jest jakiś klucz do zaprezentowanych nam historii? Co odróżnia te bajki od innych, klasycznych bajek?

Pokrzywnica: Przecież „Opowieści z Elektronowego Lasu” to nie są bajki! To jest oparty na strukturze gry komputerowej zestaw opisów spontanicznych zabaw z użyciem wyobraźni. Tylko trudno tu znaleźć adresata – dla dzieci niektóre rozdziały będą niezrozumiałe, dla dorosłych książka może okazać się, jak sam zauważyłeś, trochę nudna.

Ciernik: Rzeczywiście, bajki to nie są. Nawet nie bajki dla dorosłych, chociaż i alkohol, i śmierć się tam bohaterom przydarza. Ale „Opowieści…” mają wielką zaletę: bardzo ucieszyła mnie ich… pogańskość! Dobrem nie jest jakiś Bóg, utrzymujący wszystko w ryzach, kontrolujący wszechświat samym swym istnieniem, narzucający jedyne słuszne definicje dobra i zła. Dobrem, normą, jest stan ciągłego ścierania się przeciwieństw, tymczasowego szaleństwa i równie ulotnego spokoju, niczym w naturze. Rozmaite zwariowane postacie, wcielone archetypy, świry pędzą tu w kółko, niczym w szalonym teledysku i nikt nad tym nie czuwa, bo czuwać nie trzeba! Niszczenie i tworzenie jest oczywistością. Złem natomiast jest stagnacja, nudna wieczność pod postacią nieumarłych. Złem są zbiry próbujące narzucić wszystkim mieszkańcom Lasu swoje prawa zacierające indywidualność. Wymowa książki jest taka, że lepiej być szaleńcem, wyrzutkiem, anarchistą stanowiącym własne prawa, niż nudziarzem. Nawet Przykładny Obywatel, który dobra wiecznie pragnie, zawsze czyni chaos.

Pokrzywnica: „Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro”? Czyli Niedźwiedź Przykładny Obywatel jako antagonista Mefistofelesa? Odważne odczytanie, nie powiem, hihi! Ale kto wie? W końcu mamy w „Opowieściach z Elektronowego Lasu” sporo aluzji i nawiązań. Szkoda tylko, że niektóre są tak łopatologicznie podane. Wspominałam już, że spodziewałam się czegoś w stylu „Kubusia Puchatka”? No to zachichotałam, kiedy Niedźwiedź wszedł do knajpy, a tam ktoś na jego widok mruknął: „O, Niedźwiedź! Krzychu, może to ten twój?”. I tyle by wystarczyło. Bez wymieniania zwierząt ze Stumilowego Lasu, bez ustawiania Alicji przed lustrem i tak dalej. Autor się bawi na całego i zabiera czytelnikowi wszystkie zabawki. Dlatego myślę, że tego Antymefistofelesa też by łopatą podał…

Ciernik: Ale ja nie twierdzę, że zrobił to z premedytacją! Pewnie po prostu dał się ponieść nieświadomości, co wyszło książce na dobre. Ma dzięki temu jakiś urok.

środa, 14 sierpnia 2013

Zwisanie

Zwierzęce zabawy literackie: Zwisanie

W jednym z odcinków „Twin Peaks” agent Cooper dostrzegł przeznaczoną dla niego kopertę z ważną wiadomością. Zobaczył ją tylko dzięki temu, że akurat stał na głowie. A stał na głowie dlatego, że postanowił poszerzyć świadomość. I poszerzył! My poszerzamy świadomość na sposób leniwcowo-zwisający. Wyobraź sobie czterech bohaterów, z których każdy w pewnym momencie zawisa na chwilę głową w dół. Co ważnego, a niewidocznego z innego punktu widzenia, mógłby zobaczyć? Opisz, czego dowiedziały się cztery wymyślone osoby w wyniku chwilowego zawiśnięcia do góry nogami.

Limit znaków: 6000. Jeśli chcesz, możesz przysłać nam swój tekst o zwisaniu – jeśli nam się spodoba, opublikujemy go w dziale Zwierzęce zabawy literackie.

pokrzywnica(małpisko)leniwiecliteracki.pl

niedziela, 11 sierpnia 2013

Szymon Adamus „Trójka”

Upolowane:  Szymon Adamus „Trójka”, e-book

Ciernik: Zaczaiłem się na tę książkę, bo skusiła mnie promocja w sieci. Kilka razy trafiłem na sugestywną i przykuwającą wzrok okładkę, a tekst znalazł się w obu edycjach Cyfrowej Kultury. Jednak muszę przyznać, że nie jestem z tej zdobyczy zadowolony. A Ty?

Pokrzywnica: „Trójka” to kwaśny, niedojrzały owoc – taki powieściowy wcześniak, który powinien jeszcze poleżeć w inkubatorze, ukształtować się, rozwinąć. Tymczasem został przedwcześnie wypchnięty na świat. Niepotrzebnie.

Ciernik: Rewelacji się nie spodziewałem, ale miałem nadzieję, że miło spędzimy czas przy całkiem znośnej SF. Zamiast niej, dostaliśmy jednak zestaw klisz rodem z amerykańskich filmów. Zęby bolą, zwłaszcza przy dialogach.

Pokrzywnica: Autor jest niewątpliwie twórcą pomysłowym i wyobraźni mu nie brak. Nie potrafi jednak swoich atutów wykorzystać – tam, gdzie mógłby olśnić odbiorcę imponującą wizją, jest nudno i męcząco. To jest, niestety, skutek niedostatecznych umiejętności warsztatowych. Na początku myślałam, że autor po prostu oszczędził na redakcji (koszmarny błąd!), ale w miarę czytania utwierdzałam się w przekonaniu, że nawet gdyby jakiś redaktor nad tą powieścią pracował, to najdalej w połowie zwątpiłby i uciekł.

Autor bowiem kompletnie nie panuje nad językiem i brak mu elementarnego wyczucia. Pisze na przykład tak: „Posklejane powieki Kate lubiła rozdzielać kawą tak czarną, że można ją było pomylić z ropą”. Albo tak: „śmierdzący tanim proszkiem mundur, na którego szorstkich rękawach można by obierać ziemniaki”.

Tu nawet redaktor nie pomoże. Po prostu twórca nie był jeszcze gotowy do napisania książki. Zamiast powoli, cierpliwie dopieszczać pomysł, pisząc wprawki, rzucił się od razu na powieść. Wyszło słabo. W „Trójce” aż roi się od błędów, ale te proste, jak „krótko ogolony mężczyzna” czy „klasyczny, a w zasadzie anarchiczny pistolet” albo „kelner przyniósł jej drinka, którego pochłonęła jednym duszkiem” można poprawić. Natomiast te wszystkie nieudane metafory, fatalna budowa zdań, brak dbałości o tempo narracji, klisze... Tu już, niestety, redaktor będzie bezradny, bo to działka autora. A ten zawiódł.

Sam pomysł na książkę nie wystarczy. Trzeba jeszcze umieć ją napisać.

Ciernik: Tak. Nieporadne metafory wryły mi się w pamięć mocno i to chyba jedyne, co z tej książki pamiętam. „Trójka” jest płaska i bezbarwna. Nie uratowały jej zmyślne gadżety. Technologia w pewnym momencie staje się nieodróżnialna od magii, zgodnie ze słowami A.C. Clarka, ale te fajerwerki nie ratują bezwymiarowej treści, słabej psychologii postaci.

Autor sporo miejsca poświęcił, co prawda, na zbudowanie portretów psychologicznych bohaterów – wprowadzając postacie, podał ciekawe fakty z ich życia, ale co z tego, skoro później kompletnie nie poszedł tym tropem, a zachowanie postaci nijak się ma do ich wstępnego opisu?

Pokrzywnica: Bo autorowi zabrakło umiejętności. Wygląda na to, że nie był również pewien, co właściwie chce napisać: łatwą, schematyczną, typowo rozrywkową sensację z elementami fantastycznymi czy może jednak powieść z głębią, z rozważaniami o naturze człowieka oraz ważnym przesłaniem. Powinien pozwolić temu pomysłowi dojrzeć. I powinien także pozwolić dojrzeć samemu sobie, przemyśleć różne sprawy, popracować nad warsztatem. Powiedz mi, po co ludzie się tak spieszą z publikacją?

Ciernik: Trzeba by zapytać wszystkich tych, którzy popełnili falstart. Ja myślę, że kierują nimi jakieś wielkie uczucia, którymi darzą albo siebie, albo swój twór. Pytanie tylko: jaki to rodzaj uczuć? Może nienawiść? Bo przecież robią sobie w ten sposób krzywdę – wywalają na śmietnik coś, co przez przynajmniej kilka miesięcy było ich obsesją (chyba bez jakiegoś rodzaju obsesji nie da się napisać debiutanckiej książki). A może to miłość? Może są tak bardzo zakochani w swoim dziele, że chcą, aby inni również mogli poczuć te emocje? Tylko nie jestem pewien, czy to jest miłość do własnej książki, czy może raczej do obrazu „Ja, pisarz”. Obawiam się, że niestety, chodzi o to drugie. Niestety, bo  przez to wielu początkujących autorów nie jest w stanie spojrzeć na swoją twórczość z niezbędnym dystansem.