niedziela, 28 czerwca 2015

Edyta Niewińska Dávila „Levante”

Upolowane: Edyta Niewińska Dávila „Levante”, papier

Leniwiec Literacki

Pokrzywnica: To jedno z najbardziej niesamowitych naszych polowań. Właściwie ociera się o hodowlę!

Ciernik: Faktycznie. Sami przyłożyliśmy skrzydełko i płetwę do powstania tej książki.

Pokrzywnica: I nie tylko my. Hodowców było wielu, a pastwisko nazywało się KulturaHula. Kto sieje i orze…

Ciernik: … i hoduje…

Pokrzywnica: … i hoduje, ten potem ma co jeść!

Ciernik: Pamiętasz jeszcze naszą dyskusję o poprzedniej książce Edyty Niewińskiej, o „Kosowie”?

Pokrzywnica: Jasne! A wiesz, że przegapiliśmy wtedy pewien trop? Ja sobie poświergoliłam z autorką i dzięki temu „Levante” czytałam już uzbrojona we wskazówkę.

Ciernik: Jaki trop?

Pokrzywnica: Tam była niejaka Alicja, pamiętasz? I ona mogła być alter ego głównej bohaterki. Niektórzy tak czytali. My nie.

Ciernik: Alter ego tej mimozowatej Anielki?

Pokrzywnica: Tak, właśnie jej. I ta Anielka może wtedy ukazywać się od całkiem innej strony.

Ciernik: E, i tak jest wkurzająca! Edyta Niewińska ma talent do tworzenia irytujących bohaterek. Alicja z „Levante” na szczęście nie jest aż tak irytująca, ale... Ech, tak właśnie mogłaby wyglądać porażka i miłosne jazdy kobiety z twardym charakterem, która niby wie, czego chce od życia. Alicja podoba mi się trochę bardziej od Anielki, ale też mnie wkurza.

Pokrzywnica: Dlaczego „niby wie”? Nie wierzysz jej, że naprawdę wie?

Ciernik: Jak może cokolwiek wiedzieć ktoś, kto jest nieustannie w sztok pijany?

Pokrzywnica: No tak, mnie to jej picie też trochę, ehem, zmęczyło. Ale tym razem, nie gubiąc tropu, „Levante” odczytuję jako starcie Animusa z Cieniem.

Ciernik: Animus, Cień i Alkoholizm. Twardość Alicji wydawała mi się maską, jakąś wymuszoną pozą, sztywną Personą, co by później ładnie tłumaczyło to rozpłynięcie się bohaterki w facecie z Krakowa. Właśnie ta bezduszność w połączeniu z piciem wydawała mi się irytująca.

Pokrzywnica: Alicja nie jest bezduszna. Może trochę, na początku, ale później już nie. „Mam ochotę i mogę po prostu do niego pójść, powiedzieć, co mi chodzi po głowie, a nawet się z nim przespać. Na litość boską, mogę wszystko. Miłość, nie miłość, czasy są takie, że można przebierać w uczuciach, rodzajach związków czy samotności, jakie się chce mieć. Już to przerabiałam przecież, zawsze miałam to, co mi się należało. Czemu tym razem miałoby być inaczej?” To jest bezduszne? To po prostu rozsądne! A co do faceta z Krakowa – pytanie, czy to był rzeczywiście facet z Krakowa, czy facet z jej umysłu. Ja myślę, że to drugie. Ciekawy był motyw karmienia. Co w nas samych może nas nakarmić? Kim jest nasz wewnętrzny kucharz?

Ciernik: Bezduszny rozsądek, wykalkulowany… W końcu to jest pani polityk! Facet z Krakowa i facet z umysłu to jedno, bo przecież projekcja zawsze potrzebuje ekranu.

Wewnętrzny kucharz? Hmm. Ciekawe. Nigdy nie śniłem o tym, że ktoś mnie karmi. Raz, co prawda, śniło mi się, że zjadałem puste talerze, ale to było w czasie jakiejś diety oczyszczającej, gdy jeszcze wierzyłem w coś takiego, jak diety oczyszczające.

Wewnętrzny kucharz to musiałby być dosyć złożony archetyp. Z jednej strony ktoś, komu zależy na naszym szczęściu, spełnieniu, radości i zdrowiu, ale z drugiej – egocentryk domagający się oklasków jak każdy artysta.

Pokrzywnica: On dociera do Alicji poprzez smak. Budzi w ten sposób inne zmysły. To dosyć osobliwa metoda. Do mnie by się tak nie dało. Przez dotyk, przez zapach, przez słuch… może tak. Przez intelekt! O, to na pewno. Ale nie przez smak. Jedzenie jest przereklamowane!

A jeżeli obaj panowie (Sinan i kucharz) są tylko wytworami jej umysłu, to jaka ona jest? Co z siebie odrzuciła, jak myślisz? A jeśli Adrian też jest tylko częścią jej, to co zabiła?

Ciernik: Jeśli oni są wytworami jej umysłu, to ona jest oczywiście chora. Myślę, że to może być delirium tremens

Sinan czyli początkujący gangsta, żołnierz organizacji mafijnej, to ktoś w pewnym sensie podobny do polityka, czyli całkowicie podporządkowany strukturze i bez szemrania wykonujący rozkazy szefa. Mafia to taka jeszcze brudniejsza polityka, Sinan jest politycznym Cieniem, który ściga ją nawet po porzuceniu pracy.

Pokrzywnica: Nie zapominaj, że to płatny zabójca!

Ciernik: Nie zapominam. A kucharz jest oczywiście rewersem Sinana. To artysta, jest panem samego siebie – robi, co mu się podoba, zapomina o tych, których życie już nieświadomie zmienił, rzuca pracę i jedzie na koniec świata, żeby po kilku dniach rzucić kolejne zajęcie i pojechać jeszcze dalej. Alicja balansuje między tymi stanami. Zabijając Adriana, teoretycznie zabiła… swojego wewnętrznego polityka niskiego szczebla. Ale przecież to nie ona go zabiła. Ona się tylko z nim pokłóciła.

Pokrzywnica: Zaraz, zaraz. Niekoniecznie chora. Niekoniecznie deliryczne omamy. To przecież levante. „Levante – powiedział stary – przynosi sny. To wiatr, która otula senną, zmęczoną głowę gęstą powłoką wspomnień, które być może nie miały miejsca. To sen, który mógł być twoją przeszłością. To zapowiedź tego, co mogłoby się zdarzyć albo zdarzyło się tylko w twojej głowie”.

Ciernik: Ja myślę, że to wszystko się w książce miesza. Alkohol pity przez bohaterkę w dużych ilościach może stanowić wytłumaczenie dla czytelników o bardziej naukowych, sceptycznych umysłach. Natomiast ci, którzy wolą realizm magiczny, wybiorą wyjaśnienie w postaci levante. Swoją drogą: to fajne, że im głębiej wchodzimy w opowieść, tym bardziej zaczyna się ona wymykać logice. Lubię takie zabiegi pisarskie, szczególnie, jeśli granica jest przesuwana subtelnie. A tutaj właśnie tak jest.

Pokrzywnica: Mnie się najbardziej podobała właśnie ta magia: coraz silniejsze podmuchy dziwacznego andaluzyjskiego wiatru, który sprawia, że nie wiesz, czy żyjesz, czy śnisz. A w tym śnie (albo i nie śnie) odsłaniają się kolejne warstwy umysłu. A poza tym, to bardzo ładnie i starannie wydana książka z piękną okładką.

Ciernik: Rzeczywiście. Dawno nie miałem w ręku tak ładnie (ale bez zbędnych udziwnień) wydanej książki! Udało nam się to pasienie przyszłej zdobyczy!

niedziela, 14 czerwca 2015

Antologia „Tea-book 2. Science Fiction”

Upolowane:  Antologia „Tea-book 2. Science Fiction”, e-book

Pokrzywnica: Od czasu do czasu warto zanurzyć dziób w herbatce. Poprzednie dwa łyki były całkiem smaczne, pora na kolejny.

Ciernik: Ja się zanurzam w całości. SF wymaga zaangażowania!

Pokrzywnica: Nurkowanie w filiżance? I jak wrażenia? Moim zdaniem, Jana Maszczyszyna jest trochę za dużo. Mamy aż pięć opowiadań jego autorstwa (w tym jedno nieujęte w spisie treści). Są bardzo ciekawe, ale to jednak jest antologia, a tutaj pozostali autorzy wyglądają przy Janie M. jak chórek podśpiewujący la la la. A przecież nie są źli.

Ciernik: Chórek rzeczywiście nie jest zły, ale widać różnicę klas. Wciąż się zastanawiam, czy dodanie do amatorskiej antologii tekstów zawodowca bardziej pomogło, czy zaszkodziło. Jak dla mnie rozpiętość jest zbyt duża.

Pokrzywnica: Myślę, że pomogłoby, gdyby nie było ich tak dużo. Ale wiesz, co mnie zdumiało najbardziej? W opowiadaniach, które, jak informują dopiski pod nimi, były już publikowane w odrębnym zbiorze Jana Maszczyszyna wydanym przez WFW (któż to taki?) były błędy ortograficzne. „Mały Harry w zestawie bąbkowym” albo nieśmiertelna „stróżka krwi”. W ogóle nie rozumiem, dlaczego ten błąd ze „stróżką” pojawia się tak często w różnych publikacjach. Przecież to proste: „strużka” od „strugi”, „stróżka” od „stróża”. I teraz zastanawiam się, czy w reklamowanym przy okazji zbiorze „Testimonium” te błędy również nie były poprawione? Korekta „Herbatki u Heleny” już tego nie czytała, tylko zaufała? W innych opowiadaniach w „Tea-booku” aż takich błędów nie ma... Gdzieś przemknęło się, co prawda, „z twarzą zwróconą ku południowi” zamiast „ku południu”, ale ogólnie nie jest źle. W niektórych opowiadaniach, zwłaszcza w „Czynniku Zhanga” Marianny Szygoń, pojawiał się problem z synonimami. Jeśli bohater ma na imię, dajmy na to, Edek, jest radiologiem i pochodzi ze Szwecji, to bardzo denerwują mnie zdania w rodzaju: Julianna spojrzała na radiologa w sytuacji, kiedy akurat jego zawód nie ma nic do rzeczy, bo on właśnie, na przykład, myje zęby, a nie pochyla się nad wynikami badań radiologicznych. Julianna spojrzała na Szweda też w tym momencie zabrzmiałoby sztucznie. Trzeba mieć trochę wyczucia do synonimów.

Ciernik: WFW to nic innego, jak Warszawska Firma Wydawnicza, kolejny twór spod znaku Print On Demand, tak wyklinany w ostatnich czasach przez jeszcze większych pisarskich celebrytów niż Jan Maszczyszyn. A Helena pewnie uwierzyła, że skoro nazwisko znane, skoro teksty były w druku, to na pewno są w porządku. Nie są. To w końcu POD. Co ciekawe, książkę z której pochodzą opowiadania, można kupić w księgarni internetowej WFW, ale Jana Maszczyszyna nie wymieniono w dziale Nasi autorzy na stronie WFW. Nie wiem, co o tym myśleć.

Pokrzywnica: Dziwna historia. Ale zostawmy błędy. Z całego „Tea-booka” najbardziej podobały mi się dwa opowiadania: „Spotkanie na skrzyżowaniu losów” właśnie Jana Maszczyszyna oraz „Czerwień, czerń, czerwień” Jarosława Turowskiego. To ostatnie zafascynowało mnie prostotą – pomysł na fabułę banalny, z gatunku tych przemielonych tysiąc razy, ale to opowiadaniu wcale, w moim odczuciu, nie zaszkodziło, bo był pomysł na klimat. Pomysł zadziwiająco prosty, ale jakże skuteczny! I pomyślałam sobie, że to nic, że fabuła banalna, i tak można. I tak się da.

Ciernik: A mnie się „Czerwień...” zupełnie nie podobała. Rozzłościła mnie i obraziłem się na autora! Może gdyby to był zbiorek z tekstami bizarro, gore czy jakimiś innymi horrorami… ale z SF to miało niewiele wspólnego. Równie dobrze wszystko mogłoby się dziać na bezludnej wyspie albo w Andach...

Pokrzywnica: Otóż to! Fabularnie to jest schemat, właśnie taki dobrze znany z różnych katastrof andyjskich czy innych bezludnych wysp. Ale klimat! Tytułowa zmiana barw podziałała na mnie niemal hipnotycznie. Czułam to. I czułam kosmos, od którego oddzielała mnie tylko cieniutka, blaszana ścianka statku.

Ciernik: Kosmos to ja czułem w tekście otwierającym zbiór – „Spetryfikowanych” Adama Dzika, choć on przecież też nie był odkrywczy – kolejna wariacja na temat „Obcego ósmego pasażera Nostromo” czy bardzo niedocenianego filmu „Ukryty wymiar” z 1997 roku.

Pokrzywnica: Masz na myśli ten „Ukryty wymiar”, w którym „statek był w piekle”? Rety, to jeden z najgorszych filmów, jakie widziałam! Chyba jestem w gronie tych bardzo niedoceniających…

Ciernik: Ech. Wróćmy lepiej do naszej herbacianej antologii. „Spetryfikowani” to ładnie napisane opowiadanie, z klimatem, fajnymi dialogami i prawdziwymi bohaterami. Tylko zakończenie trochę liche (z zakończeniami to w ogóle podczas lektury miałem spory problem).

Wszystkie teksty Maszczyszyna są naprawdę niezłe. Czasami czułem w nich ducha Le Guin, z jej antropologicznymi opowieściami o dziwnych społecznościach czy nawet rasach – pod tym względem ogromne wrażenie zrobiły na mnie „Pasje mojej miłości”. Troszkę jakbym czytał „Lewą rękę ciemności” w wersji męskiej. No, i wspomniane już przez Ciebie „Spotkanie na skrzyżowaniu losów”.

Pokrzywnica: To chyba najlepsze opowiadanie w całym tomiku.

Ciernik: Coś pięknego, obrazowego i urzekającego ma w sobie też krótki tekst Franka Zarzyckiego zamykający antologię.

Pokrzywnica: „Tajemnica babiego lata”? Mnie się z kolei to opowiadanie niezbyt podobało. Miałam poczucie, że to bardziej zarodek czegoś niż pełny utwór. Ale może taki był zamysł? Nie jestem pewna.

Ciernik: To rzeczywiście zalążek chyba, a do tego znowu ta końcówka... Ale jednak było w nim coś malowniczego. Znasz może obrazy Jakuba Różalskiego? To właśnie było coś takiego.

Pokrzywnica: Ciekawie wypadło porównanie dwóch opowiadań z motywami erotycznymi – seks w „Vamoku” Andrzeja Trybuły, gdzie stanowił temat centralny, jakoś mnie nie przekonał, za to u Maszczyszyna, gdzie był tylko jednym z motywów, okazał się niesamowity.

Ciernik: Seks przekonał mnie i tu, i tu, chociaż rzeczywiście pokazany był całkiem inaczej. Jednak u Maszczyszyna był jednocześnie nieludzki (z oczywistych względów) i zarazem ludzki, zrozumiały, a w dodatku działający jakoś dziwacznie na zmysły.

Pokrzywnica: Świetnie to ująłeś! Właśnie o to chodzi. „Vamok” po prostu na mnie nie podziałał. Myślałam, że to może przez męski punkt widzenia bohatera, ale w „Pasjach mojej miłości” przecież też doświadczającym jest mężczyzna. A jednak to działa – właśnie tak, jak mówisz – działa na zmysły i działa dziwacznie. Dokładnie tak, jak powinno. A co myślisz o „Na skrzyżowaniu losów”?

Ciernik: Oryginalny pomysł SF i klimat rodem z kryminału noir, a do tego świetni bohaterowie. Pomysł z reinkarnacją – palce lizać!

Pokrzywnica: Tak. Zwłaszcza bohaterowie mnie ujęli. I to, że sam początek jest taki niewinny jak z bajki, a potem się rozkręca niczym szalony sen. W ogóle to, co u Maszczyszyna jest niezwykłe, to, oprócz swobodnie galopującej wyobraźni, bogactwo tematów i swoboda hasania wszędzie, gdzie mu się akurat zachce. Autor robi wrażenie kogoś, kto otwiera wszystkie furtki i nie ma dla niego żadnych barier. Bardzo mi się podobała ta rozbuchana wolność myślenia i kreowania.

Ciernik: No i sama widzisz: rozmawiamy głównie o jego tekstach. Reszta to jednak chórek...

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Magdalena Krakowska „Szklane oczy”

Upolowane: Magdalena Krakowska „Szklane oczy”, e-book

Ciernik: Skąd Ty, Pokrzywnico, wytrzasnęłaś te „Szklane oczy”? Co Cię przyciągnęło do tej książki?

Pokrzywnica: Szczerze? Po lekturze powieści „Nie rozumiemy się bez słów”, której akcja toczyła się w Poznaniu, trafiłam w księgarni na taki oto opis: „Akcja książki rozgrywa się na warszawskich Bielanach, gdzie bohater wynajmuje mieszkanie, w nadziei na odseparowanie się od pewnych wydarzeń z przeszłości. Oddychając specyficznym klimatem bielańskich osiedli, odnajduje pogubione w dzieciństwie wątki”.

Pomyślałam, że „Szklane oczy” to będzie coś podobnego do książki Sobczyńskiego, tylko z akcją osadzoną w Warszawie. A tu nic z tego.

Ciernik: A co, według Ciebie, najbardziej te dwie powieści od siebie odróżnia?

Pokrzywnica: Wszystko. Są zupełnie inne. I ten opis jest, według mnie, mylący. Wcale nie czułam „specyficznego klimatu Bielan”, to wszystko mogłoby się dziać gdziekolwiek. Ale to nie znaczy, że książka Magdaleny Krakowskiej w ogóle mi się nie podobała. Ma, owszem, wady, ale ma też zalety. Jest jednak zdobyczą całkiem inną, niż się spodziewałam.

Ciernik: Ja też nie czułem, żeby ta książka w jakikolwiek sposób była... regionalna. Wrzucenie nazw ulic czy dzielnic to za mało, żeby oddać klimat miejsca. Ale ja w ogóle nie szukałem w „Szklanych oczach” klimatu miejsca, więc mi to w żaden sposób nie przeszkadzało.

Pokrzywnica: A podobała Ci się ta powieść? Jako całość?

Ciernik: Tak. Nie nudziłem się przy niej. Może nie urywa ogona, może jest tam trochę moralizatorstwa, na przykład ze strony ze strony księdza… Swoją drogą: fajna postać, ale mało wiarygodna jak na chrześcijańskiego kapłana. To powinien być mistrz zen. Albo jeszcze lepiej, ktoś teoretycznie niezwiązany z żadną religią – wtedy wyszłaby fajna dychotomia: sekciarskie pseudomądrości versus żywa wiedza człowieka z krwi i kości. Ale to takie marudzenie, pewnie odzywa się we mnie autor z jego: Ja bym to lepiej napisał.

Pokrzywnica: A mnie zupełnie nie przeszkadzało, że to mówi ksiądz. Ja w ogóle patrzę na tego typu rozważania jak na rozwiązywanie równań. Wszystko mi jedno, kto to robi, byle ładnie przekładał iksy i igreki.

„- Życie! Co to jest?

- Niektórzy mówią, że to umiejętność zagospodarowania sobie wolnego czasu, niektórzy, że walka, są tacy, którzy nazywają je niekończącą się lekcją, balem, a inni boskim darem... I w zależności od tego, jak to w sobie ustawisz, takie będą twoje działania”.

Albo to:

„Teraz wiedział, że słabość umysłu człowieka polega na nieradzeniu sobie z tym, co umysł produkuje. A produkuje to, na co mu pozwolisz”.

Popatrz, to przecież jak algebra – operujesz na literkach A i B, nieważne, jaka cyfra za tym stoi. Ważne, żeby dobrze kombinować. Długopis, rządki znaków, zeszyt w kratkę. Lubiłam to w szkole.

Ciernik: Algebra? Do czego Ty właściwie teraz pijesz? Uważasz, że bohaterowie są źle wykreowani, jednowymiarowi?

Pokrzywnica: Nie, dlaczego? Po prostu na tyle lubię tego typu rozważania, że podobają mi się niezależnie od tego, w czyje usta zostały akurat włożone. Mógł to mówić ksiądz, mógł mistrz zen albo żul spod budki z piwem – i tak by mi się podobało. To jak zabawa czy gra, którą dobrze znasz i lubisz. Jest miło, kiedy ktoś, prócz Ciebie ją zna. Na tyle miło, że robi się kwestią drugorzędną, kto to jest.

Ciernik: To prawda, że ciekawe rozważania są mocną stroną „Szklanych oczu”. Niektóre odebrałem jako mi bliskie, a inne mnie zatrzymały i skłoniły do zastanowienia. Na przykład to:

„Czym dla mnie jest życie?” – rozmyślał. „Ruchem. Z drugiej strony każdy ruch jest obrazem braku równowagi. Widać to najlepiej na prostych przykładach. Najedzony człowiek leży na sofie i ogląda telewizję, a głodny biega i szuka sposobu, by się nasycić. A więc z zasady każde ciało, jakby kierowane wyższym prawem, dąży do stanu równowagi, stanu, w którym zużywa na swoje istnienie jak najmniejszą ilość energii. Ale też dzięki ruchowi, który przełamuje dotychczasowy stan równowagi, ciało przechodzi na inny poziom i szuka dla siebie nowej równowagi. Czyli rozwój jest w ruchu. Ale co to znaczy ruch? Czy to tylko przesuwanie się obiektów jednego w stosunku do drugiego? Ruch jako zmiana odległości – to spojrzenie prymitywne, ale ruch jako zmiana cech obiektu – interesujące. A równowaga? Przecież kiedy Budda wstał spod drzewa i powiedział: «Świat jest w równowadze» – to buch! Poszło! Zrobiła się religia”.

Zawsze uważałem, że ciało nie tyle dąży do stanu, w którym zużywa jak najmniej energii, ale raczej do stanu podwyższonego poziomu energii. A tutaj, proszę, niby oczywista oczywistość, ale jakoś tak fajnie uzupełniła moje poglądy i pobudziła do ponownego przemyślenia niektórych kwestii.

Ale nie tylko mądrości w tej książce można znaleźć. Czasami jest trochę poezji, jak to:

„- Między jednym bezpiecznym miejscem, a drugim mieści się miejsce dla wilków. Zawsze noś ze sobą kamienie”.

Pokrzywnica: Tak, przytoczyłeś skrót, ale cała ta historyjka o wilkach i kamieniach miała specyficzny urok. Niektóre opisy snów były ciekawe. I to są właśnie zalety „Szklanych oczu” Natomiast wady – no cóż, dla mnie fabuła. Podobała Ci się ta historia?

Ciernik: Historia jest prosta, ale nie przeszkadzało mi to. Dobrze, że nie została sztucznie wydłużona, bo wtedy pewnie bym się znudził. A tak – tempo było dla mnie w sam raz. Zdarzyło się kilka słabszych, naciąganych momentów, ale przymknąłem na nie oko, pewnie dlatego, że nie oczekiwałem fabuły na wzór „Milczenia owiec”, tylko właśnie prostej opowieści.

Pokrzywnica: A końcówka? Mnie zakończenie bardzo rozczarowało. Wpadło to wszystko w jakąś telenowelę, zupełnie niepotrzebnie. Bohater, sny, schody, mieszkania, sąsiedzi (sąsiadki!), relacje – to było dobre. Zupełnie nie podobało mi się wprowadzenie tych motywów z przeszłości i wyglądało, jakby autorka sama nie była z takiego rozwiązania fabularnego do końca zadowolona – te nieśmiałe próby tłumaczeń, że prawda jest dziwniejsza od fikcji… Myślę, że wcale nie trzeba było wzbogacać teraźniejszości o przeszłość. Sama w sobie była ciekawa.

Ciernik: Alternatywna wersja zakończenia rzeczywiście jest słabsza niż pierwotna i mniej prawdziwa. Jednak to mnie specjalnie nie obchodziło. Podobała mi się relacja bohatera z ojcem, chyba dlatego, że to jedyny w powieści naprawdę dynamiczny związek, w którym bohaterowie się zmieniają, dojrzewają i są prawdziwi. Z księdzem to był klasyczny model mistrz/uczeń. Z kobietą też jakoś tak jednowymiarowo. A z ojcem coś się działo. Ta relacja zaangażowała mnie, jako czytelnika, bo przez cały czas się zastanawiałem, dlaczego syn ciągle ojca odwiedza, skoro to taki dziwny człowiek. I dopiero pod koniec zyskałem szerszy obraz i zacząłem bardziej ojca rozumieć, nawet lubić, chociaż generalnie nie jest to sympatyczna osoba. Z takiego zrozumienia wyłania się jakieś Ahaaa! jak w życiu. Ojciec to ładnie wykreowana, niejednoznaczna postać, z którą bohater jest w nieoczywistej relacji. Dla mnie właśnie to stanowiło najważniejszy motyw powieści i chyba właśnie dlatego książka ostatecznie mi się podobała.

Pokrzywnica: I warto na koniec wspomnieć, że to całkiem przyzwoity e-book, nieupstrzony błędami, krótko mówiąc: jadalny.