sobota, 20 września 2014

Dąbrówka Rosada „Wychodząc z mroku”

Upolowane: Dąbrówka Rosada „Wychodząc z mroku”, e-book

Pokrzywnica: Dlaczego mężczyźni (przynajmniej niektórzy) lubią Conana Barbarzyńcę?

Ciernik: Nie jestem pewien, czy Conana rzeczywiście lubią mężczyźni, czy może raczej dzieci i młodzieńcy. I nie jestem pewien, dlaczego. Być może dlatego, że są to opisane czarno na białym sny o potędze.

Pokrzywnica: No dobrze, niech będzie: chłopcy. Chłopcy ukryci w mężczyznach. Sny, które są tylko snami, prawda? Sny, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, sny o tym, jak sobie potęgę wyobraża mały Jaś... A tutaj mamy Selenę, takiego Conana po kobiecemu. Tak sobie potęgę wyobraża mała Małgosia.

Ciernik: Sny nigdy nie są tylko snami. Zawsze coś znaczą.

Jeśli tak sobie potęgę wyobraża mała Małgosia, to ja już nic nie rozumiem. Co to za potęga, kiedy  bohaterka jest bezwolną kukiełką w rękach silnych Conanów?

Pokrzywnica: Ależ ona nie jest kukiełką! To typowa Mary Sue! Przecież ona niezwykłymi przymiotami charakteru (których wypracować nie musi, po prostu je ma i już) oraz urodą (a jakże!) oswaja dziką bestię, demonicznego olbrzyma, którego wszyscy się bali. Ona jednak „widzi w nim samo dobro”, podczas gdy on odpowiada: „Ach, nie zasługuję na ciebie, bo tyle we mnie zła” (w bohaterce nie ma za to ani odrobinki, ani kropelki zła) i ona tę bestię straszliwą oswaja za pomocą... szczerych rozmów! To jest to, co się roi dwunastoletnim dziewczynkom (także tym ukrytym w dorosłych kobietach) – żeby ten wyśniony ON był groźny, straszny i niedostępny dla wszystkich… poza nią. Żeby to ona do niego dotarła, żeby to ona go oswoiła. I to nie byle czym! Żeby to uczyniła samymi tylko tak ukochanymi przez kobiety (i tak znienawidzonymi przez mężczyzn) szczerymi rozmowami o uczuciach! Widziałeś taki przypadek w życiu kiedykolwiek?

Ciernik: Oj, wiele razy!

Większość żon alkoholików jedzie na tym programie. One przez cały czas mają nadzieję, że szczerą rozmową (ależ nie oszukujmy się, nie o rozmowę chodzi, ale o prawdziwe uczucie – MIŁOŚĆ!) okiełznają te bestie agresywne, lejące dzieci i samą żonę. Mają nadzieję, że jak się dostatecznie oddadzą, to on się wreszcie zmieni. I ja się naprawdę nie naśmiewam, bo to są zawsze smutne historie – a happy endów nie ogląda się zbyt często.

Pokrzywnica: Bo te dziewczęce marzenia, niestety, są typu: mieć ciastko i zjeść ciastko. W prawdziwym życiu tego się zrobić nie da. Jeśli chcesz bestii, to musisz umieć się z nią obchodzić. „Szczere rozmowy o uczuciach” nie są odpowiednią metodą. Bestia załatwia je jednym kłapnięciem szczęki i nie ma przy tym dylematów moralnych. A może jednak, dziewczyno, nie chcesz bestii? Ale skąd wtedy weźmiesz tło, na którym zabłyśnie twoja niesłychana szlachetność i poświęcenie? Jakiś zwykły, dobry facet? Gdzie tam, to nudne. Tymczasem w takim na pozór zwyczajnym mężczyźnie przecież także śpi wilk. Zazwyczaj piękny i szlachetny. Tylko komu by się chciało go szukać? To trudne, a ma być łatwo! A potem dziwi się taka dziewczyna, że przyszło jej żyć z degeneratem i świnią.

Dziewczęce marzenia są sprzeczne, a ta opowieść to takie przedsenne rojenia nastolatki, w których każda sprzeczność znika: można zdradzić męża, nie zdradzając go, można przeżyć inicjację seksualną (bo to niezbędne, żeby wejść na wyższy poziom szlachetności i bohaterstwa – zostać matką (Matką Polką?) ale zachować przy tym niewinność, i pomstując na wulgarność i obłudę innych (ach, jacy oni paskudni i niemoralni, a fe!) rozdąć sobie swe męczeństwo do granic (nie)możliwości. I do tego ta nieznośna słodycz, ten kicz. Zauważyłeś, że autorka przez cały czas konsekwentnie pisze o brzuchu ciężarnej kobiety: „brzuszek”?

Ciernik: Zauważyłem. Kicz, klisze i (o zgrozo!) Matka Boska (to niemalże niepokalane poczęcie, o którym pisałaś)!

To chyba była najszybciej przeczytana przeze mnie książka. Byle tylko skończył się ten koszmar. I chyba też najgorsza książka, jaka trafiła w nasze kły i pazury.

Pokrzywnica: E, przesadzasz. Popatrz: ten kicz jest tak pretensjonalny, tak bezczelny, że aż... mówi prawdę! Mówi ważne rzeczy o niedojrzałości, nie tej fajnej, dziecięcej, którą się radośnie zachwycamy, tylko o tej nastoletniej, durnej i chmurnej, która też przecież w nas jest i czasem dochodzi do głosu. Nie zawsze tak dramatycznie, jak w przypadku żon alkoholików, ale jednak.

A może czasem dobrze sobie tak bezczelnie powyobrażać, że świat jest łatwiejszy i mniej skomplikowany? Że wszystko jest czarno-białe, a my jesteśmy szlachetni i cudni od pięt aż po ząbki jak perełki? „Conana” też byś nazwał najgorszą książką? To jest to samo. Tylko z drugiej strony lustra.

Ciernik: Oj, w życiu nie zgodzę się na sprowadzanie „Conana” do poziomu tego harlekina w fantastyczno-historycznym przebraniu! I to nie dlatego, że „Conan” jest prawdziwszy. Tu masz rację, „Conan” również bazuje na psychologicznym uproszczeniu, założeniu, że jeśli czegoś się nie da zrobić, to po prostu trzeba użyć większego młotka.

Jednak podstawową różnicą jest to, że teksty Howarda powstawały od lat 30. ubiegłego wieku. To on położył podwaliny pod heroiczne fantasy, wyznaczył nowe standardy, stworzył przemyślany świat z całą jego otoczką, a nade wszystko niewiele możemy tym książkom zarzucić od strony technicznej.

Natomiast w przypadku romansu Dąbrówki Rosady mamy do czynienia nie tylko z uproszczeniami, ale również z koszmarnym stylem i przezabawnymi wpadkami. Już od pierwszego akapitu wiemy, że będzie ciężko, liczba przymiotników przytłacza i rośnie lawinowo. A gdy trafiłem na: „Napotykani ludzie, hojnie obdarzeni przez naturę, niezwykle rośli i silni, odznaczali się jowialną bezpośredniością” przeraziłem się srodze. Jak bardzo trzeba nie znać podstaw frazeologii, żeby coś takiego napisać?

Pokrzywnica: Co do błędów – masz rację, styl autorki pozostawia wiele do życzenia, a korekta była zwyczajnie słaba. Ale co do „Conana”... A zresztą, zostawmy „Conana”, weźmy „Winnetou” – tam mamy mieszankę męskiej Mary Sue i „szlachetnego dzikusa” oraz równie naiwne, tylko że przygodowe schematy. Nie jest to literatura wysokich lotów, a przecież w pewnym wieku się ją kocha! Wiem, powiesz, że tam się przynajmniej coś dzieje – przygody, podchody, zasadzki na Komanczów i strzelanie z łuku. Tylko że to jest męski punkt widzenia. Dla dziewczynek równie wielką przygodą jest miłość i urodzenie dziecka. I może tak naprawdę to jest większa i ważniejsza przygoda niż zasadzka na Komanczów, co? A że chłopcy tych przygód nie kumają i im nie pasują do standardów... no cóż, to ich problem. Kobiety lubią takie (nieważne, że naiwne i płytkie jak kałuża, czy wszystko zawsze musi być głębokie?) opowieści o obłaskawianiu bestii w mężczyźnie i rodzeniu dzieci. Tyle że, faktycznie, można było to lepiej napisać. Językowo jest słabo, interpunkcja pod psem, przesłodzenie i wkładane w usta bohaterki, pełne świętego oburzenia, tyrady o podłości i wulgarności... To nie było potrzebne. To zdecydowanie od książki odrzuca, budzi czasem niesmak, a czasem uśmieszek politowania.

Ciernik: He he. Chcesz powiedzieć, żeby gdyby ta książka nie była taka zła, to byłaby dobra?

Poruszamy tu kilka kwestii i trochę je ze sobą mieszamy.

Jedna rzecz, to ta książka, niewątpliwie nieudana.

Druga rzecz, to gatunek, tak zwany harlekin, rządzący się swoimi prawami, na przykład kolosalnymi uproszczeniami. Ja się na tym nie znam, ale pewnie masz rację. Takie książki też są potrzebne – na pewno odloty, jakie dzięki nim kobiety sobie fundują, są tańsze i zdrowsze niż te na heroinie. Poza tym, wolę, jeśli ktoś czyta cokolwiek, niż żeby nie miał czytać w ogóle.

A trzecia rzecz, o której warto wspomnieć, to romanse w ogóle. Przecież są dobre romanse, niekoniecznie od razu genialne i psychologicznie głębokie, ale mimo to całkiem niezłe. Na przykład  taka „Samotność w sieci” Janusza Wiśniewskiego. Czytałem i nawet mi się podobało. Żaden majstersztyk, ale da się dobrze napisać romans?  Da się!

Pokrzywnica: Jasne, że się da. „Wychodząc z mroku” to nie to, fakt. Ale się da.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz