niedziela, 12 kwietnia 2015

Jacek Sobczyński „Nie rozumiemy się bez słów”

Upolowane:  Jacek Sobczyński „Nie rozumiemy się bez słów”, papier

Pokrzywnica: Wiosną, gdy słoneczko zaświeci, Cierniki zamiast pływać, wpełzają na skały. Pogadać z nimi wtedy nie sposób, gdyż…

Ciernik: Niestety, tym razem, to nie skały. Zasuwam w ogródku. Ledwo zdążyłem przeczytać książkę Jacka Sobczyńskiego.

Pokrzywnica: A ona ma już ponad rok! Wydał ją Instytut Wydawniczy Latarnik wiosną zeszłego roku. Nie zauważyliśmy jej wtedy.

Ciernik: Co się odwlecze…

Pokrzywnica: I co? Tak między grabieniem grządek a wyrywaniem chwastów będziesz z doskoku o literaturze rozmawiał?

Ciernik: Będę. To się nazywa agrokultura!

Pokrzywnica: A podobało Ci się „Nie rozumiemy się bez słów”? Podwórkowe dzieciństwo dwóch chłopaków i dziewczyny z poznańskiego osiedla Kopernika oraz co potem z trójki bohaterów wyrosło i co z tego wszystkiego wynikło – dobry temat?

Ciernik: Strasznie podobała mi się pierwsza część, pewnie dlatego, że ja niewiele ze swojego dzieciństwa pamiętam, a te opowieści przywołały różne obrazy z mojej przeszłości. Widzę też sporo różnic pomiędzy dorastaniem w dużym mieście, jak opisywany Poznań, a w małej wiosce, jak moja. Choćby kwestia anonimowości: w małej wiosce nie sposób robić aż takich akcji, jak u Sobczyńskiego, a przecież jakoś trzeba rozładowywać dziecięcą energię. Robi się inne rzeczy i trochę inaczej. A to sprawia, że człowiek zostaje inaczej ukształtowany.

Pokrzywnica: Tak myślałam, że ta pierwsza część będzie Ci się podobała. Ale mnie się bardzo podobała też ta druga, ze zmianą klimatu i zupełnie innymi emocjami – to przez nie widać przejście z dzieciństwa w dorosłość. Wtedy wszystko wydawało się osiągalne, byle tylko w końcu dorosnąć i móc wyciągnąć po to ręce. Teraz niby powinniśmy to „wszystko” mieć. Coś tam mamy, ale jakoś przelatuje nam przez palce i w mgnieniu oka traci urok i smak... Pięknie to jest pokazane. Wyjątkiem jest Jasiek, który od początku do końca wie, co robi, i mówi „wolę tak”. Bardzo mi się podoba ta postać. Tragiczna, ale też na swój sposób imponująca. Człowiek, który wie, że leci po równi pochyłej i wie zarazem, że nie może inaczej. Że to jest czasem nie do zatrzymania, nawet gdy się wie, że... A może właśnie dlatego, że się wie?

A z drugiej strony: w końcówce Jasiek w męskiej rozmowie uświadamia Maćkowi, że ten mało robi, żeby mu się układało, tylko ma pretensje do całego świata. A Jasiek zasuwa od początku, od małego dzieciaka, nie ma tej kariery za friko, tylko zapracował na nią i poniósł straszliwe, nieodwracalne koszty emocjonalne. O tym łatwo zapomnieć w pewnym momencie, kiedy on się robi niezbyt sympatyczny. I tak właśnie jest w życiu: zazdrościmy innym zdolności, talentów, powodzenia, a jakie dramaty często za tym wszystkim stoją, to na ogół nie mamy pojęcia.

Ciernik: Bo każdy uważa, że jego problemy są największe i co inni mogą o tym wiedzieć. Zawsze się obruszam, gdy ktoś zazdrości, na przykład, bogatym ludziom, że oni to już w ogóle nie mają problemów. Mają. Każdy ma. Swoje, które zapewne urastają w jego oczach do nie wiadomo jakich rozmiarów. Samsara – życie jest cierpieniem.

Pokrzywnica: A co sądzisz o historii Jaśka? Mógł inaczej? Bo mnie się wydaje, że z tym, co dostał od matki, pograł najlepiej jak mógł. Świadomie. Bo on wiedział, że nie stworzy żadnego zdrowego związku. Wiedział i dlatego nie próbował. Ja wierzę, że istnieje realny pierwowzór Jaśka. Czegoś takiego nie można wymyślić od zera. Chyba że można? Ale jeśli tak, to autor jest geniuszem. W ogóle autor jest bardzo dobry – tyle smaków w tej książce jest, czasem człowiek chichocze jak głupi, czasem płakać się chce, a czasem zgroza za gardło łapie…

Ciernik: Ja w prawdziwym życiu nie znam osób, które wychodząc z porąbanej rodziny, stworzyłyby naprawdę zdrowy związek. Z tym, że może łatwo mi tak oceniać z zewnątrz. Jasiek pewnie zagrał takimi kartami, jakie miał. Ale z drugiej strony: można powiedzieć, że jest tak samo wyrachowany jak jego żona. Wiedząc, jak bardzo ma narąbane w głowie, wnosi cały ten bajzel w życie drugiej osoby.

Pokrzywnica: Ta druga osoba dokładnie tego chciała. I dlatego uważam, że to było fair. Jeśli ktoś chce Twój bajzel, to jesteś w prawie, żeby mu go dać. Czyż nie?

Ciernik: Jeśli jesteś ze sobą i z tą drugą osobą w stu procentach szczery, to chyba tak. Ale to dla mnie śliskie trochę. Bo wyobrażam sobie sytuację, że w pewnym momencie zaczynam się swoim powaleniem wysługiwać, na zasadzie: Widziały gały, co brały! Nie podoba ci się? Przecież ostrzegałem!

Pokrzywnica: No, jest takie ryzyko. Kwestia uczciwości. Nie tylko „przed”, ale i „w trakcie”. Nie tylko z tą drugą osobą, ale ze sobą samym. I wtedy to może działać. Problem powstaje, jeśli w takim związku pojawią się dzieci, bo wtedy to psychiczne pokręcenie (w nieco zmienionej formie, bo wiadomo, że Jasiek nie zachowa się tak jak jego matka) się przeniesie dalej. Ale powiedz, ilu znasz ludzi tak głęboko świadomych swojego pokręcenia i uwzględniających je w sposób sensowny przy podejmowaniu decyzji? Większość uważa, że są całkiem w porządku. I wtedy to przenoszą – tę nienormalność, która udaje normę.

Ciernik: Ja widzę dwie skrajności. Taką, o której piszesz, i drugą grupę – ludzi, którzy są powaleni mniej więcej jak wszyscy, ale wyhodowali sobie aż takie demony, że ze strachu przed nimi, nie próbują już zbudować żadnej relacji. Tych drugich, z tego co widzę, chyba zaczyna przybywać. Ale może tylko w moim środowisku?

Pokrzywnica: Oj, nie tylko. Inni też to widzą. Pamiętasz „Kosowo”?

Ciernik: No, właśnie. A w „Nie rozumiemy się bez słów” mamy, oprócz Jaśka, przecież także Maćka i Izkę.

Pokrzywnica: Izka też ma swoją niezdrową historię. Z ojcem. Ale wydaje się, że jednak skutki pokręcenia ją omijają. Czyżby dzięki głównemu bohaterowi?

Ciernik: Jeśli dobrze pamiętam i rozumiem Junga, Maciek korespondowałby tutaj z archetypem Zranionego Uzdrowiciela, czyli osoby, która nieświadomie szukając metody na uleczenie siebie, leczy innych, samemu na zawsze pozostając chorym.

Pokrzywnica: A jaka jest jego choroba według Ciebie? Słusznie go Jasiek podsumował?

Ciernik: Słusznie, chociaż przecież Maciek jakoś specjalnie chory nie jest. Tym komentarzem idealnie podkreślam to, co powiedziałem na początku: mamy tendencję do umniejszania cierpienia innych ludzi. Największym problemem Maćka wydaje się nieumiejętność akceptacji tego, jaka jego rodzina jest naprawdę. On nosi w sobie jakiś urojony obraz prawdziwej rodziny i nie potrafi się pogodzić z rzeczywistością. Ale właściwie, ilu czytelników, tyle może być opinii o bohaterach. Ważne, że są żywi i ich świat też jest żywy.

Muszę przyznać że to całkiem fajna książka. Wciągający, gawędziarski styl, emocje, klimat. Szkoda że trafiła u mnie na niezbyt dobry czas, bo akurat teraz wyszły Słupy z Eternitu, więc miała naprawdę dużą konkurencję. Gdyby nie to, przeczytałbym ją o wiele szybciej. Ale i tak wracałem do niej z ciekawością, co będzie dalej. Jednego mi brakowało...

Pokrzywnica: Ach, epilog też jest cudny! Warto czytać dokładnie, do ostatniej strony!  Czego Ci brakowało?

Ciernik: Zbierania obrazków z samochodami z gum Turbo! A poza tym, powiem Ci w sekrecie, że bardzo mi się powieść Jacka Sobczyńskiego kojarzy z Nudlami. To taka śląska wersja pierwszej części książki. I przyznaję, że jest bliższa mojemu twardemu i czarnemu jak węgiel sercu, niż jakieś gotowane pyry!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz