Upolowane: Bartosz Orlewski „Za garść zbawienia i inne opowiadania”, e-book
Ciernik: Zobacz, co upolowałem!
Pokrzywnica: Ale dziwaczna okładka! Co to ma być? Koguty w aureolach? Czy ta książka aby na pewno nadaje się do jedzenia?
Ciernik: Intrygujące, co? Zamieszczone w niej opowiadania były już publikowane, co w światku SP nie zdarza się często, pomyślałem więc, że możemy liczyć na zbiór tekstów po redakcji.
Pokrzywnica: To rzeczywiście plus. Teksty po korekcie czyta się o wiele przyjemniej, niż te pełne ortograficzno-stylistycznych pcheł i kleszczy.
Ciernik: Zachęcił mnie też opis na wydaje.pl: „to zbiór dwunastu opowiadań i sześciu literackich szortów, które oferują bezkompromisową przejażdżkę po bezdrożach mojej wyobraźni rozmiłowanej w opowieściach niesamowitych, dziwacznych westernach i amerykańskich muscle cars”. A poza tym, co się będę krył po kątach, po prostu lubię heavy metal.
Pokrzywnica: Ja nazwisko autora kojarzę głównie z Szortalu. Ale czytałam też coś na Niedobrych Literkach.
Ciernik: I co powiesz po skonsumowaniu „Garści zbawienia”?
Pokrzywnica: Dobra! Gęsta, mięsna chili soup. Z metafizyczną papryką i czarną kawą na deser. Tylko strasznie dużo ołowianych kulek w tym mięsie…
Ciernik: Cóż, taka specyfika kuchni tego autora.
Pokrzywnica: Ale za to jaki ładny język! Zwłaszcza porównania:
„Z południa nadjechał samochód czerwony jak przekrwione dziąsła”
albo
„Jim rozryczał się jak dziecko ukąszone przez grzechotnika”.
Ciernik: „Czas wlókł się jak kulawy osioł”.
Pokrzywnica: No, i jeszcze ta przepiękna scena erotyczna:
„Dopiero potem, po przerwie na tequilę i tytoń wymieszany z haszyszem, zaczęli się pieprzyć. Zielonooka Sally zasuwała w górę i w dół niczym pociąg z piekła rodem, mknący ze Wschodu na Zachód po dusze pionierów, a Nero bez wytchnienia dokładał do pieca, zdobywając kolejne punkty w grze zapomnienia”.
Ciernik: Autor panuje nad językiem. Ma swoją wizję, którą potrafi zręcznie przelać na papier. Fajnie buduje niektórych bohaterów („Zmówił więc modlitwę do Allaha, w którego raczej nie wierzył(...)”. Bawi się nawiązaniami. To dobra lektura.
Pokrzywnica: O, właśnie: podobały Ci się intertekstualne zabawy z Cortázarem, Borgesem i Ligottim? Mnie bardzo, zwłaszcza z Cortázarem – ach, bo przecież jak można mistrza tak bezczelnie (i chwalebnie) wykorzystać?!
Ciernik: Podobały mi się. I nie tylko zabawy z tą trójką, ale również z Lovecraftem. Nie dość, że są nawiązania, to na dodatek zręcznie wplecione. Te westernowe opowiadania brzmią, jakby ktoś zmiksował „Krwawy południk” Cormaca McCarthiego z tekstami Lovecrafta. Mamy tu brutalność i naturalizm pierwszego oraz grozę, często kosmiczną, niepoznawalną, ale obecną i namacalną, drugiego. No i wszędobylskie szaleństwo.
Pokrzywnica: Mnie się podoba wtykanie w różne niespodziewane miejsca metafizyki i filozofii. Natomiast westernowe dekoracje w pewnym momencie mnie zmęczyły. Wydaje mi się, że trochę za dużo tych miasteczek, kapeluszy i coltów, jak na cały zbiór. W pojedynczych opowiadaniach to się broni, ale cała książka w tym klimacie... dla mnie za dużo. Może dlatego, że jestem kobietą?
Ciernik: Nie dlatego. Ja się czułem jakbym czytał raz po raz kolejną wersję tego samego tekstu. To po prostu nie jest zbiór przeznaczony do pożerania naraz w całości. Trzeba powolutku, pojedynczo.
Pokrzywnica: Chyba tak. Jak się próbuje zjeść wszystko naraz, to robi się przeciążenie i wywala korki w mózgu. Chociaż filozofia i metafizyka mi nie ciążyły. Tylko właśnie dekoracje i nadmiar strzelanin. Może gdyby te opowiadania bardziej się ze sobą splatały, uzupełniały...? Czasem tak się zdarzało, że na przykład, bohater jednego mignął gdzieś na trzecim planie w innym, czasem coś się rozwinęło czy wyjaśniło, ale bardzo rzadko. I ogólne moje wrażenie było takie, że coś wzbiera i wzbiera, i wzbiera… aż do zagubienia i zniechęcenia.
Ciernik: Rzeczywiście na te momenty filozoficzno-metafizyczne czekałem najbardziej i cieszyłem się z tych perełek, przysypanych przez góry ołowiu, ale trudno powiedzieć, czy chciałbym, aby ich było więcej. Może właśnie przy takim miksie cała sztuka polega na dobraniu odpowiednich proporcji? Według mnie, proporcje w ramach pojedynczych tekstów są takie, jak powinny być.
A który tekst najbardziej zapadł Ci w pamięć?
Pokrzywnica: Oczywiście „Caleb”. Ja Cortázara rozpoznaję od razu. I przez cały czas myślałam sobie: „W co ten Orlewski, skubany, tutaj gra, w co on gra?”
Ciernik: Czyżby w klasy?
Pokrzywnica: Lubię takie zabawy – niby w tekście, a jednak poza nim, ciche porozumienie autora z odbiorcą, słodki dreszczyk, trochę jak oszukiwanie przy kartach. No, ale w Lovecrafta się ze mną nie da pograć, za słabo znam.
Z jakichś dziwnych powodów zostało mi w pamięci również „Ristretto”, chociaż niby o kawie pisano setki razy i czym tu się zachwycać? Ale coś tam było, coś niezwykłego i tak migotliwego, że trudnego do złapania.
Ciernik: „Ristretto” jest, moim zdaniem, najfajniejsze w całym zbiorze. Może dlatego, że inne niż reszta? Ale podobało mi się też otwierające tomik „Bezprawie”. To był mój pierwszy kontakt z tekstami tego autora, a trzeba mu przyznać, że umie robić pierwsze wrażenie.
Pokrzywnica: Co do „Ristretto”, to myślę, że „inne niż reszta” to za mało. Ja przy czytaniu poczułam, że autor złapał za ogon coś naprawdę ważnego. Ale tylko przez moment, bo to się zaraz wymknęło. I nie wiem, co to było, ale mam niejasne przeczucie, że coś było.
Ciernik: Tam przede wszystkim jest więcej filozofii i metafizyki. Mocno gnostycki ten tekst. No i chyba jest niespotykanie pozytywny, jak na cały zbiorek, bo to chyba jedyny (ale może nie pamiętam?) tekst, w którym główny bohater zaczyna rozumieć, jak działa Maszyneria i że czasami nie jest z nią aż tak źle?
Jedno, co mi się w tym wszystkim nie podoba, to tytuł. Mam dziwne przeświadczenie, że autor użył go tylko dlatego, że opowiadanie, które tego tytułu całemu tomikowi użyczyło, jako jedyne pojawiło się w poważnym, wysokonakładowym piśmie, czyli w „Nowej Fantastyce”. Czyżby Bartosz Orlewski liczył na większą rozpoznawalność? Może i marketingowo to dobre zagranie, ale moim zdaniem, ten tytuł jest trochę pretensjonalny. Może lepsze by było „Bezprawie” albo „Żegnaj, Melhizabet”? Pierwszy tytuł łapie w klamrę większość tekstów w zbiorku. Drugi jest fajnie tajemniczy.
Pokrzywnica: Tak. Drugi coś w sobie ma… I cała książka, niezależnie od tytułu, też ma w sobie całkiem sporo. To był naprawdę niezły posiłek.
Po przeczytaniu waszej recenzji uśmiech nie schodził z mojej twarzy do końca dnia. I nadal tam się błąka.
OdpowiedzUsuńDziękujemy za komentarz i smakowitą lekturę. :)
OdpowiedzUsuń