niedziela, 10 maja 2015

K.S. Rutkowski „W niewoli seksu”

Upolowane: K.S. Rutkowski „W niewoli seksu”, e-book

Pokrzywnica: Po ultrażeńskiej singielce pora na odtrutkę. Książka wydana przez Novae Res jest określana mianem „twardej, męskiej prozy”. Zgadzasz się z tą opinią?

Ciernik: Tak. Jest męska, mocna i wulgarna. Dużo seksu, jeszcze więcej przekleństw. Bohaterowie opowiadań to faceci – zazwyczaj z psychicznymi defektami albo sami siebie za takich niepełnowartościowych uważający. Trochę za często pachniało mi to wszystko Charlesem Bukowskim, ale w sumie nie było złe.

Pokrzywnica: Zainteresował mnie fragment opisu ze strony wydawnictwa: „Znajdziemy tu facetów wikłających się w skomplikowane relacje, zmanipulowanych, cierpiących i gotowych zabić. Przemoc miesza się z seksem, a miłość z nienawiścią. Tutaj spotkamy się w miejscu, gdzie seks stanowi początek drogi, a czasem również jej koniec”. To dobre podsumowanie, rzeczywiście to wszystko w zbiorze „W niewoli seksu” jest. Ale mnie się ta książka nie wydała mocna. Męska, tak (chociaż co ja tam wiem) ale nie mocna. Może zrobiłaby wrażenie na młodych niewinnych pannach (i być może właśnie dlatego powinny ją przeczytać?) ale ja przy lekturze głównie chichotałam. Bo to jest książka dość szczera i bardzo autoironiczna. Przypuszczam, że dla mężczyzny może być gorzko-śmieszna, ale dla mnie była przede wszystkim zabawna, w dobrym znaczeniu tego słowa. Większości bohaterów było mi strasznie żal. Oni rzeczywiście są w niewoli i gonią w piętkę za kawałkiem cycka. I jako posiadaczka tegoż, miałam ochotę powiedzieć: Ej, chłopie, wyluzuj, to tylko cycek! Ale tak naprawdę nie tylko, prawda? O co rzeczywiście w tej książce chodzi?

Ciernik: Sam się zastanawiam, bo chociaż jestem facetem, też myślałem sobie: Człowieku, nie świruj, to tylko… (i tu wstawiałem odpowiednią część ciała w zależności od konkretnego opowiadania). Wychodzi na to, że albo jest to książka o seksoholizmie, albo o ludziach uzależnionych od adrenaliny.

Niedawno czytałem artykuł w Fokusie, zacytuję kawałek:

„Co się dzieje w naszym mózgu w czasie zakochania? Przede wszystkim podnosi się poziom dopaminy, która jest odpowiedzialna m.in. za koncentrację uwagi i zachowania ukierunkowane na osiągnięcie celu. Jej wysokie stężenie sprawia, że czujemy euforię i przypływ energii, wpadamy w ekstazę, nie możemy spać, tracimy apetyt, kołacze nam serce, a oddech przyspiesza. To dopamina podsyca rozpaczliwe wysiłki ratowania miłosnego związku. To dzięki niej jesteśmy w miłości – nawet nieodwzajemnionej – tak wytrwali.

Drugim neuroprzekaźnikiem, który zalewa mózg zakochanego, jest noradrenalina. Dzięki niej zapamiętujemy najdrobniejsze szczegóły działań ukochanego i wspólnie spędzonych chwil. Ważna jest jeszcze serotonina, której poziom akurat gwałtownie spada. Efekt? Myślenie o wybranku cały czas i zachowania typowe dla nerwicy natręctw”.

Pokrzywnica: Noradrenalina i dopamina. Jak po amfetaminie…

Ciernik: Tak. I już wiem, dlaczego nie jestem typem podrywająco-romansującym. Nie kręci mnie to z tego samego powodu, z jakiego nie kręciła mnie nigdy amfetamina: przez chwilę jest fajna zabawa, ale potem niechybnie przychodzi kac, który dla mnie jest zawsze o wiele gorszy i przesłania całą speedową przyjemność.

Pokrzywnica: Cóż, jeśli chce się zdobywać szczyty, wzlatywać ponad chmury, to trzeba też umieć schodzić w doliny albo i do samego piekła. Nie da się inaczej. Może bohaterowie opowiadań Rutkowskiego właśnie tego nie potrafią?

Ciernik: Może.

Pokrzywnica: Kiedy już przestałam chichotać i postanowiłam przyjrzeć się tej książce bardziej serio, to uderzyło mnie, że ci mężczyźni zawsze przegrywają. Czy on jest napalony na kobietę, czy kobieta na niego – wszystko jedno. I tak on zawsze przegra, ona będzie górą. Tak jakby w tym podrywaniu był jednocześnie lęk przed kobietami, nieustanna walka z tym lękiem i zarazem strach przed karą. Niby to oni je uwodzą, niby dominują, widać, że tam nie chodzi o miłość, nawet nie o seks, tylko o kontrolę, o władzę, ale... oni zawsze przegrywają.

Ciernik: Nieubłagany, wszechpotężny kac. I osobista, indywidualna przegrana.

Pokrzywnica: Gdyby odrzucić proste i łatwe odpowiedzi (w rodzaju: zwierzęcy instynkt, adrenalina, nałóg) to dlaczego oni wciąż powtarzają tę grę? Czyżby zabawa w zdobywcę, który gardzi ofiarą i ofiara wzajemnie gardzi nim, była jakoś wpisana w definicję męskości? Jedną z możliwych definicji?

Ciernik: Moja definicja męskości jest dosyć płynna, ale wydaje mi się, że męska jest przede wszystkim umiejętność wychodzenia ze strefy komfortu, pomimo strachu, który zawsze się z tym wiąże. Umiejętność naprawiania popełnionych błędów, na które zawsze jest się narażonym właśnie podczas opuszczania tej naszej strefy. Tak jest zawsze, gdy stoi się przed perspektywą wejścia w poważny związek, zmiany pracy, otwarcia biznesu, zostania ojcem, czy próbuje się napisać taką książkę, jakiej nigdy się nie napisało, a jaką zawsze w głębi serca napisać się chciało, chociaż nie umiało się do tego przyznać. To wszystko są wyjścia ze strefy komfortu, to wszystko są nowe sytuacje, w których możemy przegrać. Czy ta świadomość nas zatrzyma? Prawdziwego faceta nie powinna.

Pokrzywnica: A które z opowiadań podobało Ci się najbardziej?

Ciernik: Mnie w ogóle bardziej niż kwestie seksu, zainteresowały uwagi dotyczące pisania i publikowania książek. Jest tam kilku bohaterów piszących i oni sugerują albo wręcz mówią wprost, że i owszem, ktoś tam ich twórczość zna, mają czytelników, którzy nawet trochę lubią ich teksty, ale ponieważ one są takie mocne, wulgarne, męskie i niestrawne (w mniemaniu tych bohaterów), to oni nie osiągnęli wielkiego sukcesu. No i spójrz, jaka to jest bezpieczna i miła nisza: mam sobie grupkę czytelników, ciągle piszę to samo, fajne i bezpieczne gniazdko sobie uwiłem. Nie będę pisał dla mas, bo... No właśnie, dlaczego, tak naprawdę, nie będziesz? Czy nie dlatego, że mogłoby się okazać, iż pomimo twoich największych starań, mógłbyś zostać odrzucony? A to pokazałoby dobitnie, że nie potrafisz żadnego sukcesu w tej dziedzinie osiągnąć. I z tej perspektywy zbiorek opowiadań K.S. Rutkowskiego o wiele więcej mówi o kryzysie męskości i w ogóle o tym, czym prawdziwa męskość może być.

A jeśli mam wybierać, to najbardziej podobało mi się opowiadanie „Pierwszy udany podryw”. I jeszcze ostatnie, zatytułowane tak samo jak cały zbiór „W niewoli seksu”. Dobrze podsumowało tomik. Ostatnie zdanie jest mocne i poraża samoświadomością bohatera.

Pokrzywnica: Ten szesnastolatek z „Pierwszego udanego podrywu” to jeden z nielicznych mężczyzn, którzy w tej książce wygrywają. Może dlatego, że umiał wykorzystać swoje prawdziwe atuty, przede wszystkim inteligencję. To, co prawdziwe, zawsze jest lepsze od sztuczek.

Ciernik: Niby tak, ale istnieją przecież szkoły uwodzenia. I uczą tam skutecznych technik. Nie stuprocentowych, bo takich nie ma, nie działających na każdą kobietę, ale jednak niektórzy faceci wychodzą z takich szkół z zestawem całkiem skutecznych narzędzi. I nawet jeśli uznamy, że tak naprawdę, te narzędzia to tylko takie placebo, które powoduje, że facet po prostu czuje się lepiej we  własnej skórze, a kobiety to zauważają, więc jego szanse statystycznie wtedy rosną, to jednak jest to przecież jakiś sposób wpływania na ludzi, czyż nie?

Pokrzywnica: W samej pewności siebie nie widzę nic złego, natomiast w manipulacji już tak. To przecież rodzaj psychicznej przemocy. Kobiety (na szczęście nie zawsze i nie wszystkie) są na to podatne w pewnych sytuacjach. Mężczyźni zresztą też, przykład mamy w opowiadaniu „Patrz na mnie”. Ono jest oczywiście świadomie przerysowane, ale mówi o tym, w jaki sposób stosują przemoc kobiety.

Wracając jednak do uwodzicielskiej manipulacji: tak się złożyło, że potrzebowałam ostatnio poczytać pewne damskie forum poświęcone tematyce związków, romansów i tym podobnych. I co chwilę powtarzały się pytania w rodzaju: Czy ja powinnam do niego zadzwonić? Co on sobie pomyśli, jeśli ja...? Na której randce seks? I milion podobnych. Na większość tych pytań odpowiedziałabym: A jak ty uważasz? Czego byś chciała? Kobiety sobie nie zadają tych pytań! One myślą, co powinny i co wypada, jakim schematem należy się posłużyć, a nie, czego chcą. I dlatego, jeśli facet się we właściwy schemat wpasuje, to one go w tym schemacie przyjmą. Tylko pytanie, czy rzeczywiście jego? Czy może tylko jakąś plastikową męską figurę, przy której same też będą odgrywać rolę, staną się komplementarną i równie plastikową figurą kobiety? Wiesz, ja uważam, że jeżeli kogoś chcesz, to go po prostu chcesz. I wiesz, w jaki sposób go chcesz. Nie musisz nikogo o to pytać.

A warto też pamiętać, że schemat: Ty mnie zdobywaj, a ja będę twoim trofeum jest tylko jednym z wielu możliwych. Można przecież drugiego człowieka przyjmować rozmaicie – nie tylko jak zdobywcę, ale, na przykład, jak króla. Albo po prostu jako partnera, towarzysza, i to niekoniecznie na życie, bo przecież nie każdy jest dla nas odpowiednim towarzyszem na życie. Czasem ktoś jest partnerem idealnym na jeden taniec albo na wspólną wyprawę dokądś. I to też ma wartość.

Ciernik: Kobiety, o których tu piszesz, natrętnie domagają się od samych siebie bycia w związku, więc dla nich żadna inna opcja nie wchodzi w rachubę. Do niektórych spostrzeżeń (i otwierających się w efekcie możliwości) ludzie muszą po prostu dorosnąć. Nie ma innej drogi.

Wspominałem o szkołach uwodzenia. Teraz jest tego mnóstwo, ale jeszcze kilkanaście lat temu w sieci polskiej nie było takich szkół w ogóle, a w USA było tylko kilku fachowców w tej dziedzinie. Zwano ich Pick-up artists. Ich szkolenia to najczęściej były właśnie jakieś techniki podrywu, których założenia można streścić w kilku zdaniach, ale głównie chodziło o zachwianie poczucia wartości kobiety i wprowadzanie na zmianę głasków i klapsów psychicznych. Trochę takie pranie mózgu, ale mające spowodować pewien rodzaj satysfakcji czymś nieprzewidywalnym. Sprawdziłem, rzeczywiście działało, szczególnie na młode kobiety. Potem porzuciłem temat jako kompletnie nudny, by z ciekawości zerknąć na scenę Pick-up artists po wielu latach. Okazało się, że większość tych facetów przeszła bardzo ciekawe zmiany, ale głównym motywem było... dorośnięcie. Zrozumieli, że tymi technikami są w stanie zaczarować kobietę, nawet uwieść, ale kompletnie nie są w stanie zatrzymać przy sobie wartościowej osoby. Bo nikt normalny nie wytrzyma długo takich emocjonalnych klapsów i głasków, nawet jeśli będą one na początku wkręcać. W konsekwencji ci faceci bardzo mocno poszli w rozwój osobisty, zrozumieli że muszą sami siebie poznać, ewentualnie zmienić się i popracować nad swoimi problemami i demonami, jeśli kiedykolwiek chcą przy sobie mieć wartościową i odpowiednią kobietę.

Pokrzywnica: Jesteś pewien, że to jest tylko i wyłącznie kwestia dojrzałości? Może nie każdy potrzebuje i w ogóle może być tylko z jedną kobietą? Istnieją przecież ludzie poliamoryczni. Według niektórych teorii to jest wrodzony element orientacji seksualnej. Co, jeśli ktoś ma w naturze tak silną potrzebę zmienności, że dusi się, próbując trwać przy jednej partnerce?

Ciernik: W dzisiejszych czasach (i pewnie jeszcze długo tak będzie) dominuje model związku partnerskiego: jeden mężczyzna plus jedna kobieta. To, że nie każdemu to pasuje, to już inna sprawa. W takim przypadku mamy klasyczny konflikt: natura versus kultura. A z takich konfliktów powstają albo ludzkie tragedie, albo dzieła sztuki.

Pokrzywnica: Albo jedno i drugie.

A gdyby wrócić do bohaterów książki, to myślisz, że oni tego chcą? Chcą tego utartego modelu jeden na jeden? Bo mnie się wydawało, że oni są trochę jak te kobiety z forum – też nie pytają sami siebie, czego chcą. Po co im właściwie ten cycek wciąż nowy? Bo, jak mówi tytuł, są w niewoli? Bo to jest uzależnienie? Rety, jak ja myślę o uzależnieniu od cycka, to oczami wyobraźni widzę niemowlę. Dziadzio Freud rechocze zza grobu. Ale gdyby na chwilę potraktować to psychiczne niemowlęctwo poważnie, to czego im potrzeba? Bezwarunkowej akceptacji? Bezwarunkowego bezpieczeństwa,  którego nie da się osiągnąć, bo przecież skoro się jest mężczyzną, to trzeba wciąż wychodzić ze strefy komfortu, walczyć, zdobywać, przekraczać granice? Bo się jest jak kot, który musi sobie wywlec kawałek mięsa z miski, poganiać z nim, utytłać w kurzu i dopiero wtedy zjeść, bo upolowane jest zawsze lepsze? Może ten typ faceta nie jest w stanie przyjąć tego, co jest mu dane tak po prostu, bo wtedy mu zwyczajnie nie smakuje? Musi wziąć sam, inaczej nie potrafi? I co wtedy?

Ciernik: Jeśli coś przychodzi za łatwo, to tego nie doceniamy. Porad dietetycznych w Internecie jest multum, wystarczy godzinka czy dwie, żeby każda kobieta ułożyła sobie dietę. Ale to nic nie daje. Dopiero jak zapłacą kilka stówek za poradę u dietetyka, to nagle dieta zaczyna działać.

Pokrzywnica: O, właśnie! Jeszcze to – handel. Zobacz, kolejny w tej książce, jakże prawdziwy, schemat: oni wszyscy zakładają z góry, że seks to jest jakaś wartość, którą kobieta posiada i oni muszą go jej jakoś wyrwać, ukraść, ale spodziewają się, że ona będzie chciała za to coś innego, na przykład ich uwięzić (jak ta koszmarna żona znęcająca się psychicznie nad mężem), więc oni muszą wywinąć się od płacenia. Na tym ta cała sztuka polega: ukraść i uciec. Natomiast jeśli to kobieta chce seksu, to w ich percepcji jest zawsze jakoś tak... jakby wbrew naturze. Wtedy to już nie są kobiety, tylko jakieś straszliwe demony, jak mityczna Lilith. W tej książce seksualność w ogóle jest jednym wielkim źródłem zagrożenia: męska prowadzi do przegranej, klęski, kaca i zniewolenia a kobieca... tym bardziej. A gdyby tak przestać się bać? Co musiałoby się stać, żeby oni przestali się bać?

Ciernik: Tak, u nich kobiety są w sferze jakiegoś cienia, a jak wiadomo, to właśnie z cienia pochodzi wszystko, co nas opętuje. Jest wyjście: oni musieliby poczuć się równi tym kobietom. Ale wtedy mogłoby się okazać, że jedna strona nie jest w stanie dogadać się z drugą, bo nie działają już zwyczajowe manipulacje, wydzielanie zasobów, i tak dalej. Trzeba by wymyślić nowe sposoby komunikacji. Wyjść ze strefy komfortu.

Pokrzywnica: No to wygląda na to, że oni jednak są słabi. Z prawdziwej strefy komfortu nie potrafią wyjść, kręcą się tylko w kółko, cały czas w tym samym kręgu, ale prawdziwej granicy nie potrafią przekroczyć. A może to nie słabość? Może oni tej granicy po prostu nie widzą?

Ciernik: A czy niewiedza nie jest w pewnym stopniu słabością?

Pokrzywnica: Moglibyśmy jeszcze tak długo… To chyba jedna z najobszerniejszych naszych dyskusji. I pomyśleć, że to książka z wydawnictwa Novae Res odsądzanego przez niektórych od czci i wiary. A tu proszę: całkiem dobrze się czytało i porozmawiać jest o czym. Cóż, tyle warte są stereotypy i przedwczesne sądy.

Ciernik: Też jestem zaskoczony. Spodziewałem się czegoś byle jakiego i niechlujnie wydanego, a tymczasem „W niewoli seksu” okazało się całkiem przyzwoitym e-bookiem, ciekawą i dającą pole do przemyśleń książką.

12 komentarzy:

  1. Drogi Leniwcze, uprzejmie donoszę.

    http://opowiesci-osobliwe.blogspot.com/2015/05/s01e02-ekspres-arkham.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie próżnujecie. To cieszy! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam nadzieję, że zrobicie analizę? Bardzo sobie cenimy Wasze uwagi.

    OdpowiedzUsuń
  4. "W tej książce seksualność w ogóle jest jednym wielkim źródłem zagrożenia: męska prowadzi do przegranej, klęski, kaca i zniewolenia a kobieca… tym bardziej."
    Zwłaszcza w dzisiejszych czasach "wolności seksualnej", seks jest groźniejszy niż kiedykolwiek. Ciekawym zjawiskiem, luźno powiązanym z tematem, jest trend, głównie w krajach rozwiniętego zachodu tzw. "Men going their own way", czyli mężczyzn rezygnujących ze stałych związków i jakiegokolwiek zaangażowania emocjonalnego z kobietami.

    OdpowiedzUsuń
  5. "Ciekawym zjawiskiem, luźno powiązanym z tematem, jest trend, głównie w krajach rozwiniętego zachodu tzw. „Men going their own way”, czyli mężczyzn rezygnujących ze stałych związków i jakiegokolwiek zaangażowania emocjonalnego z kobietami."

    Ciekawy, ale czy negatywny?

    OdpowiedzUsuń
  6. "Zwłaszcza w dzisiejszych czasach „wolności seksualnej”, seks jest groźniejszy niż kiedykolwiek. "

    Och tak, seks jako zagrożenie i Narzędzie Szatana. Miłej paranoi życzę.

    OdpowiedzUsuń
  7. W pierwszej chwili też mnie ta myśl Baribala zaskoczyła, ale chyba spłycasz, Misiaelu. Bo po zastanowieniu, to przecież nawiązuje bezpośrednio do tego, o czym pisze Ciernik: wolność oznacza brak utartych ścieżek, czyli konieczność tworzenia (samodzielnego tworzenia) nowych sposobów komunikacji. Wyjście ze strefy komfortu. A wyjście ze strefy komfortu jest... niekomfortowe. Poza schematem nie jest już tak bezpiecznie, łatwiej o przegraną, łatwiej o błąd.

    OdpowiedzUsuń
  8. No ja bym raczej skłaniał się ku tezie, że to purytańskość i sztywne normy seksualne prowadzą do większych zagrożeń, takich jak niedojrzałość seksualna, nieakceptowanie swojej seksualności (jeśli wychodzi ona poza heteronormę albo w ogóle sztywną normę kulturową), poczucie winy wywoływane zakazanymi obyczajowo praktykami seksualnymi (masturbacja, seks przedmałżeński), niewykształcona, zdeformowana seksualność i tak dalej, i tym podobne...

    OdpowiedzUsuń
  9. Tylko czemu ograniczać się do purytanizmu? Jakby się zastanowić, chrześcijański podręcznik antymasturbacyjny nie różni się szczególnie od przeciętnego numeru "Cosmopolitan". I tu i tu masz zestaw rzeczy, które MUSISZ robić, żeby mieć dobry seks. Z drugiej strony ogólnodostępna pornografia ta internetowa dla panów i książkowa dla pań, wykrzywia wyobrażenia, o tym jak seks powinien wyglądać.
    zatem dychotomia nie jest miedzy "oni tradycjonaliści" vs "my, wyzwoleni", a raczej miedzy "oni ,tradycjonaliści i postępowcy z ich wyobrażeniem seksu" vs "my, oprawiający seks".
    A, ze pewne formy seksualności są gorsze od innych? To jeszcze nie czyni postulatu erotycznego laissez faire fałszywym. Wolny człowiek może żreć gruz, co nie zmienia faktu, ze zniszczy sobie przewód pokarmowy.

    OdpowiedzUsuń
  10. " Jakby się zastanowić, chrześcijański podręcznik antymasturbacyjny nie różni się szczególnie od przeciętnego numeru „Cosmopolitan”. I tu i tu masz zestaw rzeczy, które MUSISZ robić, żeby mieć dobry seks. "

    No nie bardzo. Chrześcijański (choć podejrzewam, że miałeś na myśli "katolicki", bo różne odłamy chrześcijaństwa mają nieco inną tolerancję "rozwiązłości" swoich wyznawców) podręcznik antymasturbacyjny jest wytworem bardzo określonej kultury religijnej, w której wszelkie odstępstwa pod pewnej określonej arbitralnie normy są napiętnowane i uznane za złe i niewłaściwe.

    Nie jestem żadnym specjalistą, ale "Cosmopolitan" to pismo, które promuje aktywną rolę kobiet w społeczeństwie i w latach sześćdziesiątych, pod wodzą Helen Gurley Brown, odegrało w Ameryce niemałą rolę, animując środowiska feministyczne i omawiając na swoich łamach różne, niekiedy bardzo odmienne podejście do seksualności, jako prymat stawiając satysfakcję ze stosunku seksualnego. Czyli rób jak lubisz, byle ci było przyjemnie i byle wszystko działo się za obopólną, świadomą zgodą. Nie bardzo rozumie, gdzie ty tu widzisz symetrię.

    "Z drugiej strony ogólnodostępna pornografia ta internetowa dla panów i książkowa dla pań, wykrzywia wyobrażenia, o tym jak seks powinien wyglądać."

    Zawsze mi się wydawało, że nie ma jednego wspólnego dla wszystkich wyobrażenia o tym, jak seks powinien wyglądać, bo na to składa się mnóstwo czynników - preferencje i fantazje osób uprawiających seks, ich temperament, skłonność do eksperymentów i dopuszczalność kompromisów... GWARANTUJĘ, że moja wizja tego, jak powinien wyglądać seks diametralnie różni się od Twojej - w czym absolutnie nie ma nic złego.

    No i pornografia przecież do niczego nie obliguje, może za to służyć jako, hmmm, źródło inspiracji. Poza tym, nie ma jednej pornografii (istnieje nawet porno feministyczne), ale to temat na długi wpis...


    "zatem dychotomia nie jest miedzy „oni tradycjonaliści” vs „my, wyzwoleni”, a raczej miedzy „oni ,tradycjonaliści i postępowcy z ich wyobrażeniem seksu” vs „my, oprawiający seks”."

    Eee... czy ty sam parę linijek wyżej nie postulowałeś istnienia jakiejś seksualnej normy wykrzywianej przez tę wstrętną postępową rozwiązłość? Ale mniejsza - nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tłuczesz ukręconego chochoła. Bo co/kogo masz na myśli pisząc "my, wyzwoleni"? Bohaterów Warsaw Shore? Zwolenników teorii queer? Wielkomiejskich hipsterów?

    "A, ze pewne formy seksualności są gorsze od innych?"

    Które, jakie i kto o tym wyrokuje?

    "To jeszcze nie czyni postulatu erotycznego laissez faire fałszywym. Wolny człowiek może żreć gruz, co nie zmienia faktu, ze zniszczy sobie przewód pokarmowy."

    Nie mam pojęcia co masz na myśli pisząc "postulat erotyczny". Nie mam pojęcia w co odpływasz.

    OdpowiedzUsuń
  11. "Bo co/kogo masz na myśli pisząc „my, wyzwoleni”? Bohaterów Warsaw Shore? Zwolenników teorii queer? Wielkomiejskich hipsterów? "

    Wszystkich wymienionych. ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ale te grupy pokrywają się (pun not intended) w bardzo niewielkim stopniu, o ile w ogóle.

    OdpowiedzUsuń