niedziela, 14 czerwca 2015

Antologia „Tea-book 2. Science Fiction”

Upolowane:  Antologia „Tea-book 2. Science Fiction”, e-book

Pokrzywnica: Od czasu do czasu warto zanurzyć dziób w herbatce. Poprzednie dwa łyki były całkiem smaczne, pora na kolejny.

Ciernik: Ja się zanurzam w całości. SF wymaga zaangażowania!

Pokrzywnica: Nurkowanie w filiżance? I jak wrażenia? Moim zdaniem, Jana Maszczyszyna jest trochę za dużo. Mamy aż pięć opowiadań jego autorstwa (w tym jedno nieujęte w spisie treści). Są bardzo ciekawe, ale to jednak jest antologia, a tutaj pozostali autorzy wyglądają przy Janie M. jak chórek podśpiewujący la la la. A przecież nie są źli.

Ciernik: Chórek rzeczywiście nie jest zły, ale widać różnicę klas. Wciąż się zastanawiam, czy dodanie do amatorskiej antologii tekstów zawodowca bardziej pomogło, czy zaszkodziło. Jak dla mnie rozpiętość jest zbyt duża.

Pokrzywnica: Myślę, że pomogłoby, gdyby nie było ich tak dużo. Ale wiesz, co mnie zdumiało najbardziej? W opowiadaniach, które, jak informują dopiski pod nimi, były już publikowane w odrębnym zbiorze Jana Maszczyszyna wydanym przez WFW (któż to taki?) były błędy ortograficzne. „Mały Harry w zestawie bąbkowym” albo nieśmiertelna „stróżka krwi”. W ogóle nie rozumiem, dlaczego ten błąd ze „stróżką” pojawia się tak często w różnych publikacjach. Przecież to proste: „strużka” od „strugi”, „stróżka” od „stróża”. I teraz zastanawiam się, czy w reklamowanym przy okazji zbiorze „Testimonium” te błędy również nie były poprawione? Korekta „Herbatki u Heleny” już tego nie czytała, tylko zaufała? W innych opowiadaniach w „Tea-booku” aż takich błędów nie ma... Gdzieś przemknęło się, co prawda, „z twarzą zwróconą ku południowi” zamiast „ku południu”, ale ogólnie nie jest źle. W niektórych opowiadaniach, zwłaszcza w „Czynniku Zhanga” Marianny Szygoń, pojawiał się problem z synonimami. Jeśli bohater ma na imię, dajmy na to, Edek, jest radiologiem i pochodzi ze Szwecji, to bardzo denerwują mnie zdania w rodzaju: Julianna spojrzała na radiologa w sytuacji, kiedy akurat jego zawód nie ma nic do rzeczy, bo on właśnie, na przykład, myje zęby, a nie pochyla się nad wynikami badań radiologicznych. Julianna spojrzała na Szweda też w tym momencie zabrzmiałoby sztucznie. Trzeba mieć trochę wyczucia do synonimów.

Ciernik: WFW to nic innego, jak Warszawska Firma Wydawnicza, kolejny twór spod znaku Print On Demand, tak wyklinany w ostatnich czasach przez jeszcze większych pisarskich celebrytów niż Jan Maszczyszyn. A Helena pewnie uwierzyła, że skoro nazwisko znane, skoro teksty były w druku, to na pewno są w porządku. Nie są. To w końcu POD. Co ciekawe, książkę z której pochodzą opowiadania, można kupić w księgarni internetowej WFW, ale Jana Maszczyszyna nie wymieniono w dziale Nasi autorzy na stronie WFW. Nie wiem, co o tym myśleć.

Pokrzywnica: Dziwna historia. Ale zostawmy błędy. Z całego „Tea-booka” najbardziej podobały mi się dwa opowiadania: „Spotkanie na skrzyżowaniu losów” właśnie Jana Maszczyszyna oraz „Czerwień, czerń, czerwień” Jarosława Turowskiego. To ostatnie zafascynowało mnie prostotą – pomysł na fabułę banalny, z gatunku tych przemielonych tysiąc razy, ale to opowiadaniu wcale, w moim odczuciu, nie zaszkodziło, bo był pomysł na klimat. Pomysł zadziwiająco prosty, ale jakże skuteczny! I pomyślałam sobie, że to nic, że fabuła banalna, i tak można. I tak się da.

Ciernik: A mnie się „Czerwień...” zupełnie nie podobała. Rozzłościła mnie i obraziłem się na autora! Może gdyby to był zbiorek z tekstami bizarro, gore czy jakimiś innymi horrorami… ale z SF to miało niewiele wspólnego. Równie dobrze wszystko mogłoby się dziać na bezludnej wyspie albo w Andach...

Pokrzywnica: Otóż to! Fabularnie to jest schemat, właśnie taki dobrze znany z różnych katastrof andyjskich czy innych bezludnych wysp. Ale klimat! Tytułowa zmiana barw podziałała na mnie niemal hipnotycznie. Czułam to. I czułam kosmos, od którego oddzielała mnie tylko cieniutka, blaszana ścianka statku.

Ciernik: Kosmos to ja czułem w tekście otwierającym zbiór – „Spetryfikowanych” Adama Dzika, choć on przecież też nie był odkrywczy – kolejna wariacja na temat „Obcego ósmego pasażera Nostromo” czy bardzo niedocenianego filmu „Ukryty wymiar” z 1997 roku.

Pokrzywnica: Masz na myśli ten „Ukryty wymiar”, w którym „statek był w piekle”? Rety, to jeden z najgorszych filmów, jakie widziałam! Chyba jestem w gronie tych bardzo niedoceniających…

Ciernik: Ech. Wróćmy lepiej do naszej herbacianej antologii. „Spetryfikowani” to ładnie napisane opowiadanie, z klimatem, fajnymi dialogami i prawdziwymi bohaterami. Tylko zakończenie trochę liche (z zakończeniami to w ogóle podczas lektury miałem spory problem).

Wszystkie teksty Maszczyszyna są naprawdę niezłe. Czasami czułem w nich ducha Le Guin, z jej antropologicznymi opowieściami o dziwnych społecznościach czy nawet rasach – pod tym względem ogromne wrażenie zrobiły na mnie „Pasje mojej miłości”. Troszkę jakbym czytał „Lewą rękę ciemności” w wersji męskiej. No, i wspomniane już przez Ciebie „Spotkanie na skrzyżowaniu losów”.

Pokrzywnica: To chyba najlepsze opowiadanie w całym tomiku.

Ciernik: Coś pięknego, obrazowego i urzekającego ma w sobie też krótki tekst Franka Zarzyckiego zamykający antologię.

Pokrzywnica: „Tajemnica babiego lata”? Mnie się z kolei to opowiadanie niezbyt podobało. Miałam poczucie, że to bardziej zarodek czegoś niż pełny utwór. Ale może taki był zamysł? Nie jestem pewna.

Ciernik: To rzeczywiście zalążek chyba, a do tego znowu ta końcówka... Ale jednak było w nim coś malowniczego. Znasz może obrazy Jakuba Różalskiego? To właśnie było coś takiego.

Pokrzywnica: Ciekawie wypadło porównanie dwóch opowiadań z motywami erotycznymi – seks w „Vamoku” Andrzeja Trybuły, gdzie stanowił temat centralny, jakoś mnie nie przekonał, za to u Maszczyszyna, gdzie był tylko jednym z motywów, okazał się niesamowity.

Ciernik: Seks przekonał mnie i tu, i tu, chociaż rzeczywiście pokazany był całkiem inaczej. Jednak u Maszczyszyna był jednocześnie nieludzki (z oczywistych względów) i zarazem ludzki, zrozumiały, a w dodatku działający jakoś dziwacznie na zmysły.

Pokrzywnica: Świetnie to ująłeś! Właśnie o to chodzi. „Vamok” po prostu na mnie nie podziałał. Myślałam, że to może przez męski punkt widzenia bohatera, ale w „Pasjach mojej miłości” przecież też doświadczającym jest mężczyzna. A jednak to działa – właśnie tak, jak mówisz – działa na zmysły i działa dziwacznie. Dokładnie tak, jak powinno. A co myślisz o „Na skrzyżowaniu losów”?

Ciernik: Oryginalny pomysł SF i klimat rodem z kryminału noir, a do tego świetni bohaterowie. Pomysł z reinkarnacją – palce lizać!

Pokrzywnica: Tak. Zwłaszcza bohaterowie mnie ujęli. I to, że sam początek jest taki niewinny jak z bajki, a potem się rozkręca niczym szalony sen. W ogóle to, co u Maszczyszyna jest niezwykłe, to, oprócz swobodnie galopującej wyobraźni, bogactwo tematów i swoboda hasania wszędzie, gdzie mu się akurat zachce. Autor robi wrażenie kogoś, kto otwiera wszystkie furtki i nie ma dla niego żadnych barier. Bardzo mi się podobała ta rozbuchana wolność myślenia i kreowania.

Ciernik: No i sama widzisz: rozmawiamy głównie o jego tekstach. Reszta to jednak chórek...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz