piątek, 20 listopada 2015

K.A. Kowalewska „Pijany skryba”

Upolowane: K.A. Kowalewska „Pijany skryba”, e-book

Ciernik: Okładka kusi.

Pokrzywnica: Tak, bardzo fajna. Brawo dla Macieja Haskeera Kaźmierczaka.

Ciernik: Natomiast zawartość…  Nie powiem, że rozczarowuje, bo nie. Ale żeby mi smakowało, też nie powiem.

Pokrzywnica: Bo ta książka jest niczym pasztet z kury. Nieprzyprawiony. Niby można zjeść, ale właściwie po co? Kwintesencja przeciętności. I co tu powiedzieć? Ani pochwalić, ani zganić…

Ciernik: Mnie na początku od tej książki raczej odrzucało. Denerwowała mnie maniera autorki wciskania gdzie popadnie przemyśleń i retrospekcji głównego bohatera. To widać szczególnie właśnie na początku. Coś sobie bohater robi, coś tam gada, coś mu się przypomina, ale co i po co? Nie wiem. Potem dzieją się jakieś zbyt absurdalne akcje, jak udawanie zdechłego psa przed dresiarzami. Co to miało być?! I po co taki pomysł? Do teraz nie wiem. Potem jednak autorka się ogarnęła i zaczęła prowadzić akcję i myśli bohatera w jakimś sensownym kierunku. Maciej przestał irytować, można było jakoś się do niego odnieść. Całość stała się nawet trochę wciągająca. Ale fakt, fajerwerków nie było do końca.

Pokrzywnica: Ta historia chyba lepiej by wyglądała jako film (albo może serial?) niż jako powieść. Rozwija się bardzo telenowelowo, na całe szczęście jest to telenowela bardziej sensacyjna niż romantyczna. Nie mam jednak pojęcia, dla kogo jest ta książka. Wydaje się tak bardzo dla każdego, że aż dla nikogo. Ale nie jest znowu jakimś strasznym gniotem, czytywaliśmy gorsze rzeczy. A podobało Ci się poczucie humoru? Bo to miało być chyba w założeniu zabawne – główny bohater, jego podejście do życia, jego monologi. Mnie to irytowało, zamiast bawić, ale może drętwa jestem?

Ciernik: Bohater mnie męczył, szczególnie na początku. Później raczej już tylko irytował. Już fajniejsze były postacie drugoplanowe – mięśniak Mario, czy dziewczyna Maćka – Kinga. Ona przynajmniej miała jaja i wiedziała, czego chce.

Pokrzywnica: Mnie się nikt nie podobał, prawdę mówiąc. Wszyscy tacy... telenowelowi. Niby przerysowani, ale za mało jak na karykaturę, za bardzo jak na obyczaj. Absurdu trochę było w tym wszystkim, ale ten absurd jakiś taki bez klimatu. Akcja jest, ale mało wiarygodna. Za mało dziwaczne, żeby bawić się nonsensem i za mało wiarygodne, żeby uwierzyć. Dość sensacyjne, żeby przeczytać i zarazem za mało interesujące, żeby o tym myśleć. Do niczego konkretnego niby nie można się przyczepić, a nie porywa.

Ciernik: [Ciernik robi zdechł pies...]

Pokrzywnica: Biednego psa się uczepiłeś, a tam jest przecież więcej takich bezsensów – walka na kury chociażby – wymyślmy coś głupiego, będzie śmiesznie. No i jest głupio. Śmiesznie nie. Albo rodzice i reszta rodziny – jak z kabaretu, tylko że to słaby kabaret. W ogóle, tak w sekrecie Ci powiem, że się zastanawiałam, jakim cudem autorka w ogóle to dociągnęła do końca. Bo to nie wygląda na grafomańskie upajanie się własną twórczością, bardziej na coś wymęczonego, nie? To, co mnie rzeczywiście ciekawi, to jak wyglądał proces twórczy – czyżby autorka wspomagała się poradnikami pisarskimi, schematami konstruowania fabuły? Bo trochę to wygląda jak robione według poradnika – nie masz takiego wrażenia? A może rzeczywiście bawiła się tymi postaciami i tą akcją? Ale jeśli tak, to ja mam zupełnie inne poczucie humoru i w ogóle definicję zabawy...

Ciernik: Myślę, że jednak masz inną definicję humoru. To aż tak tragiczne nie jest. Przeczytałem do końca i kilka rzeczy było w porządku. Nawet parę razy się uśmiechnąłem pod nosem. Na przykład  opis emo Sylwka: „Przeczesywał je [Ciernik: włosy] na bok, odsłaniając jedno z wilgotnych od łez oczu. Posiadał i drugie w pełni sprawne oko. Mogę zaświadczyć, bom je widział w użyciu...”

Pisanie według podręcznika? To by tłumaczyło jakiś taki… autorski brak odwagi. Coś w tym jest. Nie jest to jednak książka tak słaba, żebym się przy niej męczył strasznie. Nie mogę też powiedzieć, że to była strata czasu. Coś tam się przecież dzieje. Tylko tak trochę nijako.

Pokrzywnica: Właśnie. Dzieje się. Nawet sporo się dzieje. Ale jakoś nijako. Chyba wolę, żeby działo się mniej, za to treściwiej. Może po prostu nie lubię pasztetu z kury.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz