poniedziałek, 13 stycznia 2014

Dariusz Kankowski „Tęsknota”

Upolowane: Dariusz Kankowski „Tęsknota”, e-book

Ciernik: Przyznam, że gdy zacząłem czytać „Tęsknotę” Dariusza Kankowskiego, mocno się zdziwiłem. Pomyślałem sobie: co to w ogóle ma być? Fantastyka dla dzieci? Romansidło dla sfrustrowanych gospodyń domowych?

Pokrzywnica: Nic z tych rzeczy! He he! A teraz, po przeczytaniu całości, jak myślisz: co to było?

Ciernik: To było coś przypominającego film „Źródło” jednego z moich ulubionych reżyserów, Darrena Aronofsky’ego. Podobna tematyka, podobny pomysł. Ale muszę przyznać, że „Tęsknotę” czytało mi się lepiej, niż oglądało „Źródło”.

Pokrzywnica: Ja dawno nie czytałam książki, której tytuł byłby aż tak mocno i głęboko zrośnięty z treścią. Zbiór składa się z dziewięciu opowiadań, które wchodzą ze sobą w dialog. Jest w nich sporo przemilczeń, niedomówień i czasem teksty się wzajemnie uzupełniają, dopowiadają tę pustkę, a czasem nie. Ale kiedy nie ma żadnych wyjaśnień i wskazówek, kiedy zostaje tylko milczenie, wtedy, jak joker, wkracza tytuł. Bo wszystko się tam wokół tęsknoty kręci, snuje i zawija, ale z imienia ona zostaje nazwana tylko raz – na okładce.

Ciernik: Całość bardzo ładnie się rozwija – od baśni dla dzieci, przez romantyczno-kobiece klimaty, nagłe wybuchy brutalności na pograniczu kryminału i horroru, prozę epistolarną, aż po rewelacyjne zamknięcie – znów w klimacie fantastyki. Przez tekst płynie się gładko, a opowieść nie nudzi.

Pokrzywnica: Mnie się struktura „Tęsknoty” skojarzyła z płytą muzyczną – niby zbiór odrębnych utworów, ale splecionych ze sobą klimatem, sensem i powracającymi motywami. Ma też w sobie coś z mitu opowiadanego w różnych wariantach i w różnych epokach, ale zawsze z tym samym sednem. Wciąż jesteśmy w kręgu tych samych bohaterów, wciąż pojawia się (w tym czy innym miejscu, prędzej czy później) pustka, która zmusza nas, żebyśmy przypomnieli sobie tytuł całości. I wciąż powraca nóż. Pięknie budowany klimat – a to baśniowy, a to romantyczny, a to przypowieściowy – a potem bezwzględne przejścia do… prawie reportażu. I wtedy ten nóż.

Ciernik: Gdybym wierzył w karmę, powodującą uwikłanie w cykl narodzin i śmierci z powracającym „nieprzerobionym” motywem, to właśnie tak bym to sobie wyobrażał. Ktoś zadał kiedyś komuś innemu cierpienie i oto teraz musi wciąż ten scenariusz powtarzać, nawet nie będąc tego świadomym. Ale chyba nie trzeba aż tak górnolotnych, religijnych interpretacji. To przecież nasz zwyczajny, ludzki los. I to nie jest wina jakiegoś grzechu pierworodnego, tak po prostu jest. Nie pozostaje nam więc nic innego, jak odgrywać cierpliwie te swoje scenariusze?

Pokrzywnica: A może to nie żadne scenariusze i nie żadne kary za grzechy? Może to jest uporczywie powracające wspomnienie traumy? Może to odgrywanie wciąż tej samej historii w różnych wariantach jest powolnym, lecz nieuchronnym, wyzwalaniem się od niej?

Ciernik: To byłaby bardziej optymistyczna interpretacja. I bardziej przerażająca zarazem. Ta pierwsza wydaje się chyba jednak łatwiejsza do przyjęcia, nawet jeśli jest ucieczkowa, niczym te tańce z elfami na początku książki. Ciekawe, że to już kolejna z czytanych przez nas książek, o której można sobie wyrobić błędną opinię, jeśli do niej podejdzie standardowo, na zasadzie: przeczytam pierwszy akapit, no dobra, pierwszą stronę, i na tej podstawie zdecyduję, czy chcę czytać dalej. Ryzykowne posunięcie autora. Nie zdziwiłbym się, gdyby tym początkiem zraził do siebie wielu potencjalnych czytelników, przekonanych, że to pozycja nie dla nich.

Pokrzywnica: Może właśnie o to chodziło? Może autor chciał mówić do odbiorców cierpliwych, do takich, którzy potrafią zaufać i dać się poprowadzić? Może nie zależało mu na przemądrzalcach, którzy wszystko wiedzą najlepiej po pierwszym akapicie? Z pewnością miałby tych czytelników więcej, gdyby zdecydował się na inny początek. Ale nie wiem, czy odważyłabym się w tym przypadku nazwać to posunięcie błędem. Bo przejście, które potem następuje, jest piorunujące – tylko czy ktoś, kto nie dał się uwieść elfom, odebrałby prawidłowo tę zmianę? Zrozumiał ją, tak jak zrozumieć należy? Wydaje mi się, że to jest po prostu książka nie dla wszystkich. To jest książka dla ludzi wrażliwych na tyle, że potrafiliby wysłuchać zmyślonej opowieści dziecka – z całą jej naiwnością. I zarazem dla ludzi na tyle mocnych, żeby umieli słuchać dalej, kiedy dziecko nagle zaczęłoby opowiadać o rzeczach strasznych i, co najgorsze, prawdziwych.

Ciernik: Biorąc pod uwagę sposób poprowadzenia całości, sądzę, że autor zrobił to świadomie i doskonale wiedział, jakie mogą być konsekwencje. Tak zdecydował i pewnie miał swoje powody.

Pokrzywnica: Książka poszła w RW2010. Czy to znaczy, że przeszła przez ręce redaktora?

Ciernik: Pewnie tak, bo pozycje puszczone w tej oficynie nie w ramach SP przechodzą redakcję. Ale któż pełnił tę zaszczytną funkcję? Tego się nie dowiemy, bo nie zostawił śladu w postaci imienia i nazwiska. Redaktor-widmo.

Pokrzywnica: Ach, tak. To ja tylko chciałam powiedzieć temu widmu, że mu się nieco przysnęło w jednym miejscu i puściło coś takiego: „Takie są te osiemnastoletnie idiotki. Po jednej nocy zrobią dla ciebie wszystko. Tylko co ich pociąga w starszych facetach? Co ich pociąga we mnie…”

Ciernik: Oj, a może to był redaktor, który dał się skusić na tę zbrodniczą ideologię gender…? No dobra, miało nie być o religii. Obiecałem, więc klnę się na swe ciernie, że tego się będę trzymał...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz