sobota, 25 października 2014

Aleksander Litto Strumieński „Szelest zamkniętych drzwi”

Upolowane:  Aleksander Litto Strumieński „Szelest zamkniętych drzwi”, e-book

Pokrzywnica: Czy istnieje coś takiego jak fantastyka filozoficzna? Religijna, owszem, istnieje, choć nie do końca wiadomo, co się pod tym określeniem kryje. A filozoficzna?

Ciernik: Filozofowanie w fantastyce zdarza się całkiem często, szczególnie w SF od momentu, gdy ta zaczęła zapuszczać się w rejony fizyki kwantowej. Nie można było uniknąć pytania o naturę świata, doświadczenia, i tak dalej. Natomiast nigdy nie spotkałem się z fantastyką stricte filozoficzną.

Pokrzywnica: Dla mnie dotychczas filozofia w fantastyce oznaczała jedno z dwojga: albo Lem, albo Dukaj. A ten mały, niepozorny zbiorek (przy zachowaniu wszelkich proporcji – Aleksander Strumieński to całkiem inna półka, niż Dukaj czy Lem) pokazuje odmienne oblicze fantastycznego filozofowania. Kryje się w nim pewna tajemnica – obietnica. Niezrealizowana, ale z nadzieją na przyszłość. Czytając rozmaite pozycje selfpublishingowe, często mam poczucie, że autor opublikował tekst za wcześnie. Zazwyczaj oznacza to, że z pierwotnego szkicu po wielu poprawkach mogłoby powstać coś znośnego do czytania. W tym przypadku jest inaczej – „Szelest zamkniętych drzwi” już jest znośny, a po wielu poprawkach mógłby stać się książką całkiem mocną. Oryginalną. To jest takie filozofowanie à la Erich von Däniken, ale znacznie mądrzejsze. Z drugiej strony: nie jest to twórczość aż tak ambitna jak dzieła Dukaja. Coś pośredniego. Tylko czy taka książka znalazłaby odbiorców?

Ciernik: Moim zdaniem, nawet gdyby podać to wszystko w lepszej, bardziej dopracowanej formie, niełatwo byłoby o czytelników. Przecież nawet autor Innych pieśni” nie odważył się podać filozofii bez wsparcia odpowiednio wartkiej (jak na Dukaja) fabuły, a jest tam tej filozofii sporo. Na pewno byłoby to coś oryginalnego, ale krótka forma to chyba jedyna szansa. Jako powieść filozofowanie Aleksandra Strumieńskiego byłoby raczej niestrawne.

Pokrzywnica: Dlatego autor, bardzo słusznie, zdecydował się na zbiór krótkich opowiadań. Niestety, tekstom wyraźnie zabrakło ręki redaktora. I to takiego „redaktora natchnionego”, który poczułby istotę każdej opowieści i zarazem nie bałby się ingerować w strukturę. Bo problemy są z tym zbiorkiem dwa: struktura i precyzja.

Struktura... cóż, ja miałam poczucie, że tutaj sklejono dwa odrębne zbiory opowiadań, z których żaden nie został jeszcze napisany w pełni. Na pierwszy składałyby się „Szelest zamkniętych drzwi”, „Świątynia” i „Betesda” i do tego należałoby jeszcze dopisać kilka innych, kiełkujących pośrednio z podstawowego pomysłu, tego, który stanowi źródło „Szelestu...”, czyli oryginalnej wizji narodzin chrześcijaństwa. Można by, na przykład, iść dalej – w średniowiecze, w reformację... Myślę, że ten zbiór znalazłby wielu czytelników: sporo zaskoczeń, mocne emocje, plastyczne wizje, ale też akcja. Mnie się najbardziej podobała „Betesda”, ale w naszej kulturze motywy chrześcijańskie, czy szerzej: biblijne, są w miarę dobrze znane, więc sądzę, że inne opowiadania z tego cyklu byłyby czytane i przynajmniej w pewnym stopniu rozumiane.

Drugi zbiór – to wszystkie pozostałe teksty, które, chociaż nie można ich zaliczyć do science fiction, mogłyby spodobać się niektórym fanom SF, czyli raczej wąskiej grupie odbiorców.

Ciernik: W moich oczach ten zbiorek wygląda nieco inaczej. Najlepszym tekstem i rdzeniem całości jest tytułowy „Szelest…”, reszta raczej sobie orbituje wokół niego w bliżej bądź dalszej odległości, jednak wszystkie teksty cechuje ten sam klimat, podobieństwo stylistyczne i pewien filozoficzny namysł. W „Szeleście…” autor wyraźnie czerpie z żydowskiej Kabały, a szczególnie z gematrii, w której poszczególnym literom przypisuje się wartości liczbowe, litery w słowach w sumuje się, po czym szuka się powiązań miedzy innymi słowami o tej samej wartości i wyciąga wnioski na temat natury tych powiązań i dalej: struktury rzeczywistości. Autor połączył to z koncepcjami von Dänikena i innymi teoriami spiskowymi, co samo w sobie jest bardzo ciekawym pomysłem. Niestety, po zakończeniu tekstu niepotrzebnie dopisał komentarz sugerujący, że w to wszystko wierzy... To zepsuło cały efekt świeżości.

Pokrzywnica: Ciekawe. W takim razie jaki widzisz związek pomiędzy „Końcem Świata”, „Pejzażem” czy „Ulica była pusta” a „Szelestem...”?

Ciernik: To są teksty, które rzeczywiście krążą wokół „Szelestu…” po dalekich orbitach, ale wydaje mi się, że wszystkie łączy pewna myśl, założenie dotyczące plastyczności rzeczywistości. Rzeczywistość jest przedstawiana głównie jako nasza wizja, a nie coś istniejącego obiektywnie. Bo czym w istocie jest gematria (nawiązuję do „Szelestu…”) jeśli nie pracą z wizją? Skoro szukam powiązań pomiędzy dwoma słowami, to tak naprawdę eksploruję swoje (indywidualne bądź kulturowe) wizje na temat możliwych zależności między dwoma fenomenami, a przecież nie jest to naukowa metoda, chociaż za taką chciałaby uchodzić, choćby poprzez użycie matematyki. To metoda czysto wizyjna i subiektywna. Można również sterować tymi powiązaniami i liczyć na to, że będzie to miało odzwierciedlenie na planie materialnym. W „Szeleście…” jest choćby mowa o myślokształtach, którymi wpływa się na umysły ich odbiorców, a poprzez nie – na materię. To przecież jest już terminologia, którą posługuje się ezoteryka czy szeroko pojęty New Age. Zauważ, że w tym ostatnim również miesza się groch z kapustą!

Pokrzywnica: Hm. Coś w tym jest. Mnie się jednak taki groch z kapustą nie podoba. Może gdyby całość była zbudowana konsekwentnie z takich pojedynczych, zupełnie odrębnych koralików… Ale tak nie jest. Opowiadania na motywach biblijnych tworzą wyraźnie jeden cykl, a z kolei „Pejzaż”, „Przejścia”, „Ulica była pusta” i „Koniec Świata” – drugi. W każdym z nich można by dodać jeszcze po kilka opowiadań, które pewnie jeszcze nie zostały napisane i trzeba by na nie poczekać. „Tylko trzy rzeczywistości” mogłyby być ewentualnie elementem spinającym oba zbiory, ale równie dobrze ten tekst mógłby zostać opublikowany jako samodzielna całość, poza jakimkolwiek zbiorem. „Wieczór” natomiast z całą pewnością jest osobną opowieścią i wydaje mi się, że w ogóle nie powinien być pokazywany w towarzystwie innych tekstów. „Szelest zamkniętych drzwi” jako całość, odbieram, biorąc pod uwagę zamysł artystyczny, literacki, jako dość chaotyczny. Natomiast patrząc od strony filozoficznej (albo i ezoterycznej) – możliwe, że masz rację.

Teraz wrócę jeszcze do drugiego problemu: precyzji. Lektura w wielu miejscach robi się męcząca. I nie wynika to ani ze złych pomysłów (nie są złe) ani z braku wizji (wizje są kolorowe, plastyczne, klimatyczne), ani z braku tajemnic, zagadek i zaskoczeń (jest ich tu sporo). To znużenie odbiorcy wynika z niedostatku autorskiej precyzji na poziomie pojedynczych zdań (i przy okazji: zapis dialogów koniecznie do poprawki!). Chyba tylko „Betesda” jest precyzyjna i nie męczyła mnie ani przez chwilę. Być może autor poświęcił jej więcej czasu niż pozostałym opowiadaniom, wyszlifował szczegóły, a może właśnie przeciwnie – może była pisana w tym niezwykłym stanie flow, kiedy słowa samoistnie układają się właściwie, niczym czyste dźwięki w melodii. Pewnie wiele by tu pomógł mądry beta-czytacz, który powtarzałby autorowi: tego nie rozumiem, tamtego nie rozumiem, żeby skłonić go do dokładniejszej destylacji myśli. Bo to jest naprawdę obiecujący autor. Tylko niech pracuje powoli i dba o szczegóły. Jeszcze nie zwalił czytelników z nóg, jeszcze nie zamieszał w głowach, ale myślę, że może to zrobić w przyszłości.

Ciernik: Rzeczywiście „Sadzawka Owcza” jest dosyć precyzyjna, ale przy pozostałych tekstach brakło autorowi metodologicznej skrupulatności hebrajskich kabalistów...

I jeszcze na jedno muszę się poskarżyć: zbiór jest dostępny tylko w formacie PDF, a ja nie lubię PDF-ów! To format do drukowania, a nie do czytania na czytnikach. Na czytniku w PDF-ie nie da się dodawać notatek, zakreślać partii tekstu, wygodnie manipulować czcionką, na dodatek strony są „pocięte”. Od biedy da się to czytać na monitorze komputera czy tablecie, ale dla czytników to porażka, szczególnie dla Kindle’a.

Pokrzywnica: Na moim czytniku PDF-y czyta się całkiem dobrze, choć zdarzają się puste strony. No, ale ja nie mam Kindle’a.

Ciernik: Ja mam Kindle’a i Nooka. Nook jeszcze jakoś współpracuje, ale Kindle już nie bardzo.

2 komentarze:

  1. Aleksander Litto Strumieński27 października 2014 06:58

    Dziękuję za zainteresowanie moją pracę i wyrażone w tej dyskusji ciekawe i wiele dla mnie znaczące spostrzeżenia. Ciesząc się, że została uznana za znośną, zgadzam się z opinią i zdaję sobie również sprawę, iż znalezienie czytelników na tak specyficzną pisaninę, nie jest rzeczą łatwą. Mam również świadomość odczuwalnego braku tzw redakcji, jednak praktycznie, na obecnym etapie, nie jestem w stanie temu zaradzić. Przyznam również – jak by to nie zabrzmiało – że forma posiada dla mnie drugorzędne znaczenie – interesuje mnie treść, koncepcje filozoficzne czy teologiczne, które pragnę przedstawić, bądź chociaż zasygnalizować, ze szczególnym uwzględnieniem własnych. Po części wynika to też z realnej (mam nadzieję) oceny moich możliwości literackich (szumne słowo), które pozostawiają wiele do życzenia. Oczywiście, sposób przedstawienia swoich myśli ma często kluczowe znaczenie, szczególnie gdy pragnie się dotrzeć do odbiorców, ale na razie koncentruję się na tym co chce powiedzieć, a nie jak. Być może nie jest to najszczęśliwsze podejście.

    Filozofia w szeroko pojętej literaturze sf, jest – w mojej opinii – bardzo często spotykana, z tym, że nie zawsze jest to eksponowane, a nierzadko wręcz ukryte lub przedstawione tak, że czytelnik szukający tam zupełnie innych wrażeń, nie jest w stanie jej dostrzec. Sądzę, że można powiedzieć, iż stanowi ona jej podwalinę i osnowę. Zaryzykowałbym też twierdzenie, że jej brak, w jakimś sensie jeśli nawet nie dyskwalifikuje utworu, to często (nie zawsze zapewne; np. Harry Harrison i jego cykl o Stalowym Szczurze) przesuwa go na pogranicze Literatury. Lem – oczywiście tak, zaczytywałem się w nim w swoim czasie, aczkolwiek największy urok i zapewne wpływ, wywarł na mnie Philip K. Dick, w mojej opinii będący jednocześnie jednym z najwybitniejszych filozofów doby obecnej. Aczkolwiek pierwotnym źródłem literackim, z którego narodziło się poszukiwanie innych światów, innych rzeczywistości oraz dostrzeżenie samej możliwości innych sposobów ich percepcji, jest dzieło Marcela Prousta, gdzie hasło poszukiwania straconego czasu jest swoistą metaforą, kryjącą o wiele szersze i dalekosiężne konotacje. Noszę się z zamiarem napisania jakiejś formy eseju na ten temat, mam zgromadzonych sporo materiałów, ale jakoś trudno się zmobilizować.

    Istotnie, rdzeniem całości jest „Szelest” i bardzo mnie cieszy, że został dobrze oceniony, będąc swego rodzaju nośnikiem najistotniejszych problemów, o których wiedzę pragnąłem przekazać. I trafnym jest ujęcie tyczące orbit, po których krążą pozostałe teksty wokół właśnie jego, a właściwie wokół poglądów, które zostały tam w maksymalnym stopniu zsyntetyzowane, choć czasem związek ten jest daleki i enigmatyczny. Również cieszy mnie aprobata „Betesdy”, której poświeciłem chyba najmniej czasu ze wszystkich opowiadań. Może rzeczywiście była pisana we wspomnianym trybie flow, z czego zresztą nie zdawałem sobie sprawy. Jest to wyrwany fragment z większej, projektowanej i rozpoczętej jakieś dwa lata temu całości (podobnie jak większość „Świątyni”) i tylko lekko podretuszowany - zarzuconej z powodu braku przekonania, co do sensu dalszej nad nią pracy. Pisałem ją wówczas rzeczywiście szybko, ale tylko w formie „gołych” dialogów, bez jakichkolwiek didaskaliów, no cóż, taką miałem koncepcję, niestrawną, jak się później okazało. Nie ukrywam, że wyrażona tu opinia, nakierowała moja uwagę na ponowne rozważenie tej kwestii, choć byłaby to duża i absorbująca praca.

    Aleksander Litto Strumieński

    OdpowiedzUsuń
  2. Miło Cię gościć na Leniwcu, Autorze!

    Przyznam również – jak by to nie zabrzmiało – że forma posiada dla mnie drugorzędne znaczenie – interesuje mnie treść, koncepcje filozoficzne czy teologiczne, które pragnę przedstawić, bądź chociaż zasygnalizować, ze szczególnym uwzględnieniem własnych. Po części wynika to też z realnej (mam nadzieję) oceny moich możliwości literackich (szumne słowo), które pozostawiają wiele do życzenia. Oczywiście, sposób przedstawienia swoich myśli ma często kluczowe znaczenie, szczególnie gdy pragnie się dotrzeć do odbiorców, ale na razie koncentruję się na tym co chce powiedzieć, a nie jak.

    A czy to nie jest przypadkiem jedno i to samo? Czy nie chodzi o to, żeby trafić w samo sedno, znaleźć te jedyne słowa, które wyrażą właśnie to, o co chodzi, nie mniej i nie więcej? Może ten strzał w dziesiątkę, nie po obrzeżach i nie kulą w płot, tylko w sam środek tarczy - to właśnie jest forma?

    jest dzieło Marcela Prousta, gdzie hasło poszukiwania straconego czasu jest swoistą metaforą, kryjącą o wiele szersze i dalekosiężne konotacje. Noszę się z zamiarem napisania jakiejś formy eseju na ten temat, mam zgromadzonych sporo materiałów, ale jakoś trudno się zmobilizować.

    Czekamy. Może to nasze czekanie okaże się jakoś mobilizujące? :)

    Również cieszy mnie aprobata „Betesdy”, której poświeciłem chyba najmniej czasu ze wszystkich opowiadań. Może rzeczywiście była pisana we wspomnianym trybie flow, z czego zresztą nie zdawałem sobie sprawy. Jest to wyrwany fragment z większej, projektowanej i rozpoczętej jakieś dwa lata temu całości (podobnie jak większość „Świątyni”) i tylko lekko podretuszowany – zarzuconej z powodu braku przekonania, co do sensu dalszej nad nią pracy.

    A my, odbiorcy, jesteśmy przekonani, że jest sens. Na to też będziemy czekać.

    OdpowiedzUsuń