niedziela, 5 października 2014

Agnieszka Żak „Karaluch w uchu”

Upolowane: Agnieszka Żak „Karaluch w uchu”, e-book

Pokrzywnica: Rybo, ratuj! Złapałam się na haczyk!

Ciernik: Coś takiego! Mnie to się nigdy nie przydarzyło! I co teraz?

Pokrzywnica: Widzisz ten tam Weryformat? Oni zastawiają pułapki na ptaszki! Z czwartego numeru coś sterczało, smakowite takie, wiesz… Nazywało się „Kot śpi na szafie”.

Ciernik: Wiem! To było opowiadanie Agnieszki Żak? I Ty to nieopatrznie wepchnęłaś do dzioba, tak?

Pokrzywnica: Tak! A żebyś wiedział, jakie było dobre! Wciągnęło mnie całkiem, a  teraz… sam widzisz… Mam „Karalucha w uchu”!

Ciernik: Co za pomysł! Karaluchy należy zjadać, a nie wsadzać do uszu!

Pokrzywnica: Tak, połknąć go można szybko, tylko co potem? Ten „Karaluch” jest tyleż świetny, co ponury – zupełnie jak niektóre dzieła fantastyki rosyjskiej. Dobra książka? Bardzo dobra! Ale polecić ją komuś? Chyba tylko ogarniętym wątpliwościami samobójcom, żeby im pomóc skoczyć z mostu.

Ciernik: Bez przesady! Takie gatunki jak bizarro czy gore mają się świetnie, rzesze fanów wciąż rosną, a większość z mostów nie skacze.

Pokrzywnica: Ale „Karaluch w uchu” to nie jest gore. I to nie jest proza dla fanów gatunku. To są dobrze napisane i bardzo inteligentne opowiadania dla wszystkich wielbicieli fantastyki, tylko przeraźliwie smutne. Ani strzępka nadziei, ani światełka w tunelu, ani nawet fatamorgany.

Ciernik: A gdzie tam: przeraźliwie. Pierwsze opowiadanie jest całkiem zabawne. W drugim ponurość przykrywają inne zalety. Trzecie poraża świetną wizją postapo. Jedynie czwarte mnie nie przekonało, ale żeby zaraz przeraźliwy smutek?

Pokrzywnica: Zalety! W tym sęk! Te teksty mają zalety – wciągają, przemawiają do emocji, intrygują i nie są upstrzone błędami (a to, jak wiemy, norma w selfpublishingu). I to wszystko tylko podkreśla ich ponurość.

Ciernik: Mnie się bardzo podobały „Miejskie potwory” – świetne opowiadanie w klimatach urban fantasy. Bardzo sprawnie i nieszablonowo pokazana relacja między mistrzem i uczniem (a może ojcem i synem?) czy też raczej schyłek tej relacji, gdy mistrz okazał się przede wszystkim człowiekiem ze swoimi słabościami, a uczeń nie potrafi tego zaakceptować. Młody nie może znieść swojej bezsilności w obliczu śmiertelności mistrza. Zaskoczyło mnie, jak ładnie autorka przedstawiła zadaniowy sposób myślenia facetów, którzy postawieni w sytuacji bez wyjścia, zaczynają się gubić, frustrować, walczyć na oślep z kimkolwiek, wcale nie z tymi, którzy są winni całej sytuacji.

Pokrzywnica: A mnie urzekło opowiadanie „Lwy morskie”. Urzekło, ale zarazem zmroziło do szpiku kości. Żadnej nadziei. A jednak człowiek pozostaje człowiekiem, a dziecko – dzieckiem. Może nawet właśnie te dzieci są bardziej ludźmi niż dorośli. Jednak to im nic nie pomoże, bo wszystko się skończy dokładnie tak, jak skończyć się musi. Bardzo smutne, ale i bardzo piękne opowiadanie.

Ciernik: Fajne, niesamowicie klimatyczne, ale jest w nim pewna niekonsekwencja: skoro śmierć zapomniała o tym miejscu, to dlaczego ludzie, mimo to, umierają? Jak na przykład człowiek-łóżko?

Pokrzywnica: Właśnie! Ciekawe…

Ciernik: Nieco mniej podobało mi się pierwsze, tytułowe opowiadanie. Wciąż czekałem, że się jakoś rozkręci, a tu zakończenie byle jakie. Ale i tutaj jest coś godnego pochwały: świetna wizja lasu i przewrotne poczucie humoru: „Nosiła głowę wysoko, dumnie stąpając przez obornik...”. Podobała mi się też główna bohaterka, Ruda, z jednej strony najbardziej ludzka ze  wszystkich, a z drugiej – najbardziej nieludzka.

Pokrzywnica: U Agnieszki Żak nawet nieludzkie zombie jest ludzkie. Za to człowiek – potworny. I ona w bardzo specyficzny sposób opisuje ciało: rozpadające się, chore, zdeformowane, niszczone na wszelkie sposoby (od szpadla po zarazę), pożerane. Zauważyłeś, że w tych opowiadaniach zawsze ktoś chrząka, smarka, charczy, pluje flegmą? Krwi nie ma tam dużo, za to mnóstwo jest brudu, smrodu i ropy.

Ciernik: Zauważyłem. Od szpadla po zarazę, przez widelce i scyzoryki w uchu. Autorka mówi, że świat jest brzydki, a my jesteśmy workami na kości i flaki. Mam tutaj skojarzenie z pewnymi buddyjskimi praktykami polegającymi na tym, żeby sobie wyobrażać wszelkie obrzydliwości ciała, a to w celu nieprzywiązywania się do niego, bo jak wiadomo, według buddyzmu źródłem cierpienia jest właśnie przywiązanie, między innymi do ciała. Te teksty to takie medytacje nietrwałości i tego właśnie brudu.

Pokrzywnica: Tylko że w opowiadaniach z tego zbioru bohaterowie, owszem, ciągną za sobą ciało jak wielki, brudny, niepotrzebny ogon, ale (może z wyjątkiem "Lwów morskich", gdzie jest wprost mowa o duszy) nic poza nim nie ma. Kto zatem ten ciężar dźwiga? Chwilami wydawało mi się, że te potwory – pasożyty wczepiające się pazurami w serca są bardziej żywe niż ludzie. Takie zwierzęce. Las był żywy. Ale ludzie? Jakoś nie bardzo...

Ciernik: Czytając to opowiadanie, pomyślałem, że takie wynaturzenia pojawiają się, gdy łańcuch narodzin i śmierci (śmierć przecież o nich zapomniała) zostaje zatrzymany. To jest to, co próbujemy robić w dzisiejszych czasach. Oszukać śmierć, czas, choroby, zatapetować, udawać, zostać na zawsze dzieckiem.

Pokrzywnica: Ale cokolwiek robimy, to te flaki i brud są prawdziwe. Jednak tak samo prawdziwe są przecież słowa Sarahy: „To tu, w tym ciele, płyną święte rzeki: tu są słońce i księżyc, a także wszystkie cele pielgrzymek. (...) W żadnej świątyni nie czułem się tak błogo, jak we własnym ciele”. Warto pamiętać o obu stronach medalu.

3 komentarze:

  1. [...] „Karaluch” zebrał też pochwały od recenzentów „Leniwca literackiego”: [...]

    OdpowiedzUsuń
  2. [...] co wynikło z drobnych problemów technicznych z e-bookiem. Część pierwszą znajdziecie tutaj, a część drugą [...]

    OdpowiedzUsuń
  3. […] co wynikło z drobnych problemów technicznych z e-bookiem. Część pierwszą znajdziecie tutaj, a część drugą […]

    OdpowiedzUsuń