niedziela, 16 listopada 2014

Kuba Wojtaszczyk „Portret trumienny”

Upolowane: Kuba Wojtaszczyk „Portret trumienny”, papier, e-book

Pokrzywnica: Książka (dostępna zarówno jako e-book, jak i w wersji papierowej) została wydana przez... hmm... jak to właściwie nazwać... Niby selfpublishing to działanie bez wydawcy, a tutaj wydawca (czy może platforma wydawnicza?) jest i nazywa się Simple Publishing.

I co się nieczęsto zdarza w przypadku samodzielnie wydawanych książek, „Portret trumienny” miał kampanię promocyjną. Zainteresowałam się nim, bo zobaczyłam reklamę w czerwcowych „Książkach. Magazynie do czytania”.

Ciernik: To rzeczywiście nowość w światku selfpublishingu. Nie dość, że w ogóle jest kampania, to na dodatek skuteczna (kupiłaś).

Pokrzywnica: Otóż to. Były także wywiady z autorem na różnych portalach, patronaty, spotkania autorskie. Redakcja i korekta także widać, że była (choć drobnych wpadek się nie ustrzegła, ale nie było tego dużo). Selfpublisher, który wypuszcza ewidentnego gniota z mnóstwem błędów, bez żadnej reklamy, raczej z tradycyjnymi wydawnictwami nie powalczy i pozostanie na marginesie. Ale „Portret trumienny” powalczyć może. Nie jest to jakieś objawienie, ale nie odstaje specjalnie poziomem od książek wydawanych tradycyjnie. Tylko że kierowany jest chyba do specyficznego odbiorcy. Chociaż... ja raczej nie jestem adresatką tej prozy, ale w jakiś przedziwny, perwersyjny sposób ona do mnie przemówiła. Sama nie wiem, czy bardziej do ukrytego we mnie masochisty, czy sadysty, ale jakiejś części mnie to się podobało.

Ciernik: We mnie „Portret trumienny” wzbudził uczucia… nijakomieszane. Bo w zasadzie jest to książka o niczym. Nie ma przemiany bohatera, jest za to płytka parada stereotypów: z jednej strony mamy neurotycznego, zakompleksionego geja (Swoją drogą: może jego problemem jest to, że jeszcze nie zrobił coming outu? Wydaje się, że w rodzinie nikt o jego homoseksualizmie nie wie lub wiedzieć nie chce) wstydzącego się swoich korzeni, z drugiej – gromadkę kołtuńskich pijanych polakatolików. Króluje nienawiść lub przynajmniej pogarda i nieufność. Brak tu odkrywczości czy głębi, ale brak też prawdziwego mięsa niczym z filmów Smarzowskiego czy choćby książek wydawanych przez Psa Łańcuchowego. Ale od czasu do czasu zdarza się trafny opis, często krótki, dosadny, czasami zabawny, na przykład: „Dwupiętrowy dom z rozległą piwnicą i takim samym strychem utrzymano w stylu niewystarczających funduszy przełomu 1989/1990 z domieszką późniejszego eklektyzmu materiałów budowlanych”. Książka wciąga, trzyma przy sobie, ale jakoś tak dziwnie, czyta się ją z niechęcią, jakby na granicy decyzji o porzuceniu lektury.

Pokrzywnica: O! To ostatnie Twoje zdanie idealnie ją podsumowuje! Czytałam, zastanawiając się, dlaczego ja to właściwie jeszcze czytam, ale z niejasnych powodów chciałam czytać dalej. Sama nie wiem, czy to masochizm (bo dość paskudne to wszystko jest – i bohater, i jego rodzina, i cała sytuacja), czy sadyzm (niezmiernie się bowiem cieszyłam, że nie jestem Aleksandrem, nie mam takiej rodziny, takich marzeń i takiego życia).

Do kwestii banalności, nijakości i stereotypów autor odnosi się w tym wywiadzie:

Zacytuję fragment:

Piotr Seweryn Rosół: „Dobrze, dobrze, tylko po co mam czytać Twoją powieść? Jest ostentacyjnie nudna. Tam się przecież nic nie dzieje. Banalność codzienności, idiotyzm spraw nieistotnych. Na powierzchni zero atrakcji, zero dramatu (…)”.

Kuba Wojtaszczyk: „Coś Cię jednak w tej książce musiało zaintrygować, jeżeli teraz rozmawiamy (śmiech). A tak na poważnie to wydaje mi się, że siła „Portretu...” tkwi w tej banalności dnia codziennego, którą tak naprawdę większość z nas zna, ale właśnie dlatego nie dostrzega. Te wszystkie ciotki, ograniczeni rodzice, brat półidiota, ta nieustanna konsumpcja bigosów i małomiasteczkowość to jest takie dobrze oswojone, takie bezpieczne, z delikatną nutką sentymentów. Ale tak naprawdę jest epicentrum wszelkiej nietolerancji, której nie akceptujemy, a nic z tym zrobić nie możemy. Bo jak walczyć z najbliższą rodziną? Odciąć się od wszystkich?”.

Natomiast co do przemiany bohatera: a końcówka? Nie będziemy tu spojlerować, ale czy nie sądzisz, że to, co się w końcówce dzieje, jest właśnie psychiczną przemianą Aleksandra?

Ciernik: Nie jestem przekonany. Wydaje mi się, że to nie był jego pierwszy raz.

Pokrzywnica: A nie zaskoczyły Cię jego decyzje? Mnie tak. Przez cały czas wydawało się, że jego sympatie i antypatie są jasno określone, że te decyzje, kiedy już dojdzie do finału, będą oczywiste i przewidywalne. A jednak nie. Coś się zmieniło. Coś się... przelało.

Ciernik: No tak, masz rację, to mnie na początku zaskoczyło. Wydało się nawet trochę nieprawdopodobne. W tym sensie rzeczywiście nastąpiła przemiana.

Pokrzywnica: Miałam z tą książką zabawny problem. Zdarzają się przepiękne zdania, na przykład: „Ja tu myślu-myślu, tymczasem pociągowy steward, ten sam, który na dworcu frywolnie klepnął konduktorkę w pupę, wyciąga do mnie dłoń głodną biletu, a w drugiej trzyma kasownik i nerwowo stempluje powietrze, pewnie z przyzwyczajenia”. Ale są też takie, przy których zastanawiałam się, czy to wina korekty, czy celowy zabieg. Co to, na przykład, za dziwoląg: „Kolej ma swoją długoletnią tradycję w byciu przekaźnikiem zgonów”? Ani to śmieszne, ani intrygujące, po prostu zwyczajny składniowy koślawiec. Albo to: „Ubrałem przygotowane poprzedniego dnia dżinsy” czy to: „Zapapranie juchą szorowanych kafelek”. To są ewidentne błędy, ale kto je popełnił – korekta czy bohater? Myślisz, że są celowe? Że to wychodzi z Aleksandra wiejskie pochodzenie?

Ciernik: Nie wiem, ale wydaje mi się, że to jednak niedopatrzenie korekty. Ja miałem trochę inny śmieszny problem. Jak odbierasz klimat tej powieści?

Pokrzywnica: Dziwna rzecz. To wszystko dzieje się latem. Jest kilka wzmianek o panującym upale. A ja i tak przez cały czas widziałam wczesną wiosnę. Koniec marca czy początek kwietnia, kiedy śnieg topnieje i śmieci wyłażą bezwstydnie na wierzch, a jest jeszcze za wcześnie, żeby ukryła je zieleń. Ta atmosfera brudnej, pełnej nieokreślonego napięcia, pochmurnej wiosny była tak silna, że nie dałam rady uwierzyć w lato i upał.

Ciernik: Właśnie! Ja też! Wychodzi na to, że klimatu nie da się stworzyć przez proste: było gorąco. On powstaje gdzie indziej i czytelnik go odbiera, czasem nawet wbrew podawanym wprost przez autora informacjom.

Pokrzywnica: Ale wiesz… To też ma sens. To jest przecież w dużym stopniu opowieść o zakłamaniu. Co innego na języku, co innego w sercu. Inna pogoda, inna pora roku panuje naprawdę, a inną sobie wmawiamy… Przecież o to, między innymi, w „Portrecie trumiennym” chodzi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz