sobota, 29 listopada 2014

Martin Cross „Facet. Po męsku o związkach”

Upolowane: Martin Cross „Facet. Po męsku o związkach”, e-book

Ciernik: Chyba powinniśmy zrobić na Leniwcu jeszcze jeden dział.

Pokrzywnica: Jaki?

Ciernik: „Niedoczytane”. Listę ofiar, na które natknęliśmy się podczas naszych polowań, ale o których nie chcemy rozmawiać, bo nie za bardzo jest o czym. Powinniśmy to zrobić ze względu na szacunek dla czytelnika i potencjalnego nabywcy danego dzieła. Było, nie było, są to e-booki zazwyczaj płatne, a często niedorobione. Wiesz, te wszelkiej maści wcześniaki albo pozycje obiecujące gwiazdkę z nieba, a nawet nieocierające się o próbę spełnienia tych obietnic. Książki za słabe, żeby je kupować i żeby o nich rozmawiać.

Pokrzywnica: Hm... Tylko to jest takie... nie do końca fajne. Mówisz, że tekst jest be, a nie mówisz, dlaczego. Ocena w postaci połowy gwiazdki i ani słowa komentarza. Jakbyś hotel oceniał albo krem do rąk. Wypada tak podchodzić do literatury?

Ciernik: A jeśli coś nie jest tak naprawdę literaturą? Jeśli tylko udaje?

Pokrzywnica: Tekst jest be nic nie mówi ani autorowi, ani potencjalnemu odbiorcy. Mówi tak naprawdę tylko tyle, że nam się nie chciało. A czy my jesteśmy Franz Maurer, żeby nasze nie chce nam się gadać było rzeczywiście znaczące?

Kiedy znamy treść utworu i mamy świadomość, jak wiele razy wytykaliśmy te same błędy (a one wracają jak bumerang w nowych tekstach kolejnych autorów) to się wydaje adekwatne. Ale czy wyda się takie również czytelnikowi bloga, człowiekowi z zewnątrz, który przychodzi czegoś się dowiedzieć o danej książce? Mnie by się taki dział „Niedoczytane” wydał raczej wyrazem jakiegoś zblazowania blogerów.

Ciernik: Ale jak tu sensownie rozmawiać o czymś, co jest pod każdym względem byle jakie?

Pokrzywnica: Nie jest łatwo. Ale może się da? Przy tym e-booku Martina Crossa miałam przede wszystkim poczucie, że oszukuje tytułem i opisem. Bo obiecuje coś naprawdę ciekawego, a daje… nudnawe nie wiadomo co. Nudnawe i niedorobione, z błędami, ale przecież nie takie zupełne nic. Zbiorek jest za słaby, by nazwać go książką, ale na miano kompletnego bełkotu też nie zasługuje. O coś chodzi, więc żal wyrzucić wszystko do kosza. Ale wydawać? Te trzy opowiadania są za słabe, żeby zachęcać odbiorcę do kupna, za słabe, żeby było o czym rozmawiać, za słabe, żeby coś z tym zrobił redaktor. Co właściwie robić z takimi tekstami? Można wrzucić na jakieś forum czy opublikować na blogu, ale przecież nie każdy prowadzi życie forumowo-blogowe. Wydać zatem i udawać, że to Prawdziwa Książka? No, nie za bardzo. Czytelnik może poczuć się oszukany. Ja się tak poczułam.

Ciernik: Powinniśmy byli wyczuć, co się święci, widząc pseudonim autora. Nie jakiś Michał Kaczmarek czy Janusz Mikołajczyk. Musi brzmieć „po zagranicznemu”! Martin Cross, czytaj: Jeszcze nie potrafię fajnie pisać, ale na pewno podbiję Amerykę! To taki selfpublishingowy trend.

Pokrzywnica: W samej chęci podbijania Ameryki nie ma nic złego. Gorzej, że nie bardzo jest czym ją podbijać. Może po prostu musimy czasem pozwolić sobie powiedzieć głośno, że w danym przypadku nie ma specjalnie o czym gadać? Bywają pozycje takie, że nawet krytykować ich się specjalnie nie chce, bo są na wzruszenie ramion. Obojętne. I krytyka nie ma też chyba specjalnie sensu. Myślisz, że „Facet” mógłby w ogóle, po iluś tam poprawkach, być dobry? Były ze trzy przebłyski, kiedy myślałam, że a może, że gdyby... Ale potem stwierdzałam, że nie. Jednak nie. Ale przecież to nie takie kompletne dno, jak choćby „Kune”. Gradacja złego i jeszcze gorszego?

Ciernik:Kune” było bardzo złe, ale to było zło z charakterem! Sztampa, kicz, klisza, tandeta. A „Facet”? A może ta książka jest jednak w pewien przewrotny sposób prawdziwa? Może po prostu jest taka, jacy teraz bywają faceci? Nijacy?

Pokrzywnica: Dziwne wrażenia mam po tej lekturze – trochę niesmaku, trochę rozczarowania, bo tytuł taki obiecujący, ale… E, tam, nic wielkiego, ot, jakby się spotkało brzydkiego psa. Wiesz, o co mi chodzi? Trochę przykro, ale po minucie już o tym nie pamiętasz. I najsensowniej byłoby to przemilczeć. Tylko że ludzie takie rzeczy piszą i wydają właśnie dlatego, że w odpowiedzi dostają milczenie. Myślą sobie: Może to nie takie złe, skoro nikt nie mówi, że złe?

Ciernik: I właśnie dlatego trzeba mówić. Trzeba mówić, żeby autor wiedział, a przede wszystkim, żeby wiedział odbiorca. Czas czytelnika nie jest z gumy.

Pokrzywnica: O czym właściwie są, Twoim zdaniem, te opowiadania?

Ciernik: O zagubionych facetach. Ale są zupełnie nieprzekonujące.

Pokrzywnica: Pierwszego już nie pamiętam. Wiem tylko, że było najsłabsze z trzech słabych. Drugie było trochę lepsze – zapowiadało się na absurdalną komedię i jako taka, może nawet by się obroniło, ale potem zrobiła się z tego proza obyczajowa. Niestrawna. I z nieprawdziwym bohaterem. Dla Ciebie był prawdziwy?

Ciernik: Nie pamiętam tego opowiadania.

Pokrzywnica: „Naga prawda”.

Ciernik: Aha! O tym gołym? W autobusie? Tak, zaczynało się ciekawie. Później było gorzej. O ile DJ był jeszcze odrobinę wiarygodny, o tyle główny bohater, ten rudy emo, już zupełnie nie.

Pokrzywnica: No, właśnie. Tak komediowo przerysowany. Gdyby konwencja tekstu była inna, to może wyszłoby z tego coś lekkiego do przeczytania w, nomen omen, autobusie. Ale to miał być ten nieszczęsny obyczaj... A trzecie opowiadanie, to już w ogóle nie wiem. Jest historia życia faceta. Ale po co? Dlaczego?

Ciernik: Fakt. He he. Żył sobie gościu, żył, a potem umarł. I nie wiadomo, dlaczego dupę w książce zawraca…

Pokrzywnica: A najdziwniejsze, że to było nawet wciągające. Tylko ni w ząb nie wiadomo, po co, na co i dlaczego. Słuchaj, a może tu jest jakieś niewydobyte i niewygrane poczucie humoru? Autor z jakiegoś tajemniczego powodu próbuje pisać poważnie, a w głębi ducha chciałby się ponabijać albo ironizować złośliwie? I wbrew sobie tego nie robi, cenzuruje się jakoś, a w efekcie wychodzi coś nijakiego?

Ciernik: Mam wyjąć talię tarota czy poszukać szklanej kuli? Skąd mam wiedzieć, czego chciał autor, skoro tego nie wyraził?

Pokrzywnica: Ech, żebyśmy chociaż zostali w niewiedzy, ale przejęci! A my zostaliśmy w niewiedzy i pełni chęci co najwyżej na kolację, bo ani emocji, ani refleksji nijakiej...

2 komentarze:

  1. Chciałbym tak serdecznie, gorąco podziękować za to, że poświęciliście swój czas i przeczytaliście moje opowiadania. W wielu momentach macie rację - dobrze mnie odczytaliście. Nie mam odwagi KW, by szydzić i obśmiewać wszystko, co jest dookoła, ale obserwuję i jak znajdę czas - opisuję. No i dostrzegliście, czego autorom w Polsce brakuje. To fajne, gdy po latach "krytykowania" i oceniania innych - znalazłem się po drugiej stronie. Dzięki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kto to jest KW? Bo mnie się kojarzy wyłącznie z Konradem Wallenrodem, ale to chyba złe skojarzenie?

    OdpowiedzUsuń