sobota, 30 listopada 2013

Antonina Kostrzewa „Wakacje mają smak wiśni”

Upolowane: Antonina Kostrzewa „Wakacje mają smak wiśni”, e-book

Pokrzywnica: Lubisz wiśnie?

Ciernik: Lubię. W spirytusie.

Pokrzywnica: A wakacje w spirytusie?

Ciernik: Wakacje w spirytusie to ulubiony sposób spędzania czasu większości naszych rodaków. Ja nie przepadam, bo nie powinno się pływać po pijaku, ale muszę przyznać, że wakacyjne wieczory w spirytusie jednak mi się zdarzają.

Pokrzywnica: Bohaterka książki Antoniny Kostrzewy lubi. To jest w ogóle bardzo dziwna książka – fatalnie napisana, błąd na błędzie, ale bohaterka fascynuje.

Ciernik: Nie znam się dobrze na kobietach, ale wydaje mi się, że w sytuacji bohaterki większość  dziewczyn chciałaby się dowiedzieć, dlaczego, co i jak. A ona nic. Nawet nie przyszło jej to do głowy. To mnie zaskoczyło.

Pokrzywnica: Otóż to! Ona właśnie dlatego jest intrygująca – reaguje nietypowo, akceptuje sytuację, wydawałoby się, nie do zaakceptowania, zachowuje się jakby… nie chciała wiedzieć, co czuje, albo jakby w ogóle nie potrafiła czuć! Kobieta bez żadnego kontaktu z własnym życiem emocjonalnym! Kiedy czytałam „Wakacje mają smak wiśni”, pomyślałam sobie, że tak musi wyglądać osoba wychowana od dziecka na reklamach. Jeśli nie powiedzą: Zrób to i tamto, a poczujesz to i owo, Odkryj to i śmo, Poczuj coś tam – to taka osoba samodzielnie, bez podpowiedzi, nie czuje nic. Jeżeli nie pokażą tabliczki z napisem: Radość i oklaski – to ona się nie ucieszy. Nie zapłacze z własnej woli, nie wścieknie się, nawet się nie skrzywi, kiedy plują jej w twarz. Tylko będzie pić. Ale przecież nie czystą wódkę, to nie alkoholiczka! Marcelina będzie pić kolorowe drinki, bo to przecież wakacje, impreza, więc tak jak wszyscy, zwyczajnie… Ale wcale nie zwyczajnie.

Ciernik: Nawet gdy została sama, to chlała. Zgodnie z zaleceniem babci. Ciekawe, czy babcia też chlała, czy wyłącznie o smak wiśni chodziło? Może to też było chlanie, tylko że takie na babciną modłę, bo przecież dawniej kobiecie nie wypadało znieczulać się w ten sposób. Teraz to już nie obowiązuje.

Pokrzywnica: Bardzo możliwe. Babciom przecież też nie jest lekko. A jeśli ciężar jest nie do wytrzymania, to trzeba nie czuć. Nie rozumieć. Udawać, że pozory są wszystkim. Może się nie utopimy, chociaż… Marcelina nawet nie jest  przerażona perspektywą ewentualnego utopienia się. Nie ma w niej strachu, nawet wstydu nie ma. Nic. Pustka.  Patrzymy z perspektywy bohaterki, która jest tylko skorupką pozorów. Oczywiście to nieprawda, ale ona własnego wnętrza nie zna i nie chce znać.

Ciernik: Jest podobna do wielu współczesnych facetów. Tylko że w niej nie ma nawet żadnej próby kompensacji tej nieczułości. Nie poszła, na przykład, w intelektualizowanie czy w ambicje jakieś. I do końca nic się nie zmienia – ot, pojawia się kolejna silna kobieta, więc Marcelina za nią idzie.

Pokrzywnica: Centrum jej życia nie jest w niej, tylko gdzieś obok.

Ciernik: A inni bawią się, jeżdżą na wycieczki i chlają rozwodnione drinki, biegając wokół basenu w klapkach Kubota założonych na białe skarpetki. Może to i niskie loty, ale chociaż jest w tym jakaś pogańska witalność. Tymczasem ona, przez to, że nie dopuszcza do świadomości uczuć, nie stawia pytań, nie docieka, to zaczyna sobie wymyślać urojone przyczyny niepowodzeń: bo gruba jestem, bo cellulit, bo nie jestem wystarczająco taka, siaka i owaka. Chcą mnie gdzieś zabrać – to jadę, nie chcą – to nie jadę. Żadnych własnych decyzji. Marcelina przypomina trochę bezwolną Anielkę z „Kosowa” Edyty Niewińskiej, tylko nie jest jeszcze aż tak psychicznie rozlazła. Zresztą obie bohaterki są chyba w tym samym wieku i z tego samego pokolenia.

Pokrzywnica: Ja też, czytając „Wakacje…” pomyślałam o „Kosowie”. Ale jak sobie człowiek przypomni to „Kosowo” i Edytę Niewińską, która pisać umie, to dopiero sobie uświadamia, jak bardzo Antonina Kostrzewa jeszcze pisać nie umie. Ona chyba miała pecha do nauczycieli, bo nie potrafi poprawnie posługiwać się językiem polskim i zdarzają jej się byki na poziomie podstawówki w rodzaju: „jakiś” zamiast „jakichś”. Do tego koszmarnie nieporadnie skonstruowane zdania. I na dodatek autorka dumnie podpisuje się pod redakcją i korektą własnej książki. Nie róbcie tego! Nie idźcie tą drogą! Autor nie może dobrze poprawić własnego tekstu, bo własnych potknięć się po prostu nie widzi. Dlatego właśnie wynaleziono zawód redaktora i jeszcze dodatkowo – korektora. Korzystajcie z ich usług! I pracujcie nad językiem, nad warsztatem, bo książka niedopracowana pod tym względem to strzał w kolano!

Ciernik: Tak, też zwróciłem uwagę na nieporadność językową autorki. To kolejny przykład selfpublishera, któremu przydałby się dłuższy pobyt na Weryfikatorium.pl.

Pokrzywnica: Tak, jeśli Antonina Kostrzewa chce pisać dobrze, to czeka ją jeszcze mnóstwo pracy. Ale ona umie patrzeć – umie wychwycić z rzeczywistości rzeczy ważne i wie, że one są warte opisania. Tego się nie da nauczyć. Poprawności językowej – można. I ta autorka powinna się porządnie wziąć do roboty, bo ma coś do powiedzenia, tylko jeszcze nie potrafi. A z dwojga złego: lepszy autor, któremu o coś chodzi, nawet nieporadny, bo to można (sporym wysiłkiem, ale można) nadrobić, niż erudyta gadający pięknie i poprawnie o niczym.

Ciernik: A ja tam Pilcha lubię...

Pokrzywnica: Porównujesz Kostrzewę do Pilcha? Hm... Jest to trochę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz