czwartek, 14 listopada 2013

Łukasz Błaszczyk „Miesiąc miodowy w Blachowni"

Upolowane:  Łukasz Błaszczyk „Miesiąc miodowy w Blachowni”, e-book

Pokrzywnica: Polubiłam Psa Łańcuchowego. Zaczajam się na daszku, a kiedy on patrzy w inną stronę, to mu wydziobuję z miski to, co akurat tam ma. Tym razem miał miskę blaszaną, pełną miodu.

Ciernik: Zacny miód. Tylko niezbyt słodki.

Pokrzywnica: Gorzki, bo prawdziwy. Życie takie jest.

Ciernik: Smutne jest to życie w Polsce, gdzie człowiek wciąż musi się użerać z rzeczywistością.

Pokrzywnica: Polska nie ułatwia, to fakt. Te podatki, ten klimat… Ale my sobie nawzajem też nie ułatwiamy. Widzimy dziwactwa innych, ich jazdy, fazy i śmiesznostki. Irytujemy się, krytykujemy, wyśmiewamy. Patrzymy na ludzi płyciuteńko, tylko z wierzchu. Nie myślimy o korzeniach tego wszystkiego – skąd się te dziwactwa biorą, co oznaczają, co się pod nimi kryje. Nie chce nam się, za duży wysiłek. Chichoczemy, patrząc na ojca bohatera „Miesiąca miodowego w Blachowni”, ale ten chichot nam utknie w gardle, gdy dotrzemy do końca powieści. Dopiero wtedy zrozumiemy.

Ciernik: Jak w życiu. Zrozumiemy na chwilę, a potem zaraz wrócimy do swoich najważniejszych, bo  najbardziej własnych „racji”.

Z jednej strony ta książka przypomina „Gwelfów i gibelinów” Pawła Sajewicza – ma podobną strukturę, nawet tytuły rozdziałów. Z drugiej – jest bardzo nierówna. U Sajewicza mieliśmy co jakiś czas mocne, czasem kontrowersyjne sceny, a tutaj po męczącym, a nawet trochę nudnym początku mamy piorunujący koniec. Tu jest po prostu mniej literatury, a więcej życia.

Pokrzywnica: Wydaje mi się, że Paweł Sajewicz jest bardziej świadomy artystycznie, on dobrze wie, co chce zrobić odbiorcy. Łukasz Błaszczyk na razie pisarsko prezentuje się trochę gorzej, ale nadrabia szaleńczą odwagą. No, i jest bardziej introwertyczny – autor „Gwelfów i gibelinów” biegał ze szkłem, którym kaleczył odbiorców, a twórca „Miesiąca miodowego w Blachowni” staje przed lustrem i robi harakiri. To jest to, co na własny użytek nazwaliśmy „pisaniem flakami”, czyli prosto z wnętrza.

Ciernik: Strasznie mnie przygnębiły te flaki, a końcówka wyciskała łzy. Całe szczęście, że są też wątki humorystyczne, jak przygody Gonza ze skarbówką. Warto było przemęczyć się z tym początkiem – opisem dzieciństwa bohatera.

Pokrzywnica: Ale ten początek, właśnie taki, trochę nużący, ma sens. Jest potrzebny.

Ciernik: Wiem. Ale to jest ryzykowne dla autora, bo jednak w dzisiejszych czasach początek książki powinien zassać od razu. Czytelnik ocenia po kilku stronach, czasem nawet akapitach. Ma ogromny wybór i ceni wysoko swój czas. A dobry pisarz umie nawet o rzeczach potencjalnie nudnych opowiedzieć ciekawie. Tutaj wygląda to tak, jakby autor dopiero się rozkręcał.

Pokrzywnica: Tylko zauważ, że wszystkie informacje, które dostajemy na początku, są niezbędne do zrozumienia całej reszty.

Ciernik: Tak, ale jeśli czytelnik nie wytrzyma i się podda, to żadnej reszty nie będzie. Zgadzam się, że to wszystko, co się dzieje w tej początkowej części, jest ważne. Ale to nie zmienia faktu, że monotonne.

Pokrzywnica: Zauważyłbyś, jak bardzo Gonzo jest podobny do ojca, gdyby nie ten początek?

Ciernik: Fakt. Jest bliźniaczo podobny.

Pokrzywnica: Dużo się w książce zmienia, gdy bohater przechodzi z dzieciństwa w okres nastoletni. Wtedy pojawia się piękna i świetnie skonstruowana postać drugoplanowa – Foka. A razem z nim odkrycie, że zamiast przybierać pozę, można w życiu mówić prawdę, bo i tak nikt się nie zorientuje, więc po co się wysilać? No, i Foka daje bohaterowi impuls do rozpoczęcia różnych ważnych rzeczy – pisania, związku z kobietą. Bohater to wszystko bierze i idzie sobie dalej, jak gdyby nigdy nic, a Foka nie dostaje nic w zamian. Zrobił swoje, może odejść. I znika. Przemija jak meteor. Epizod.

Ciernik: Główny bohater próbuje wtedy wejść w rolę trickstera – błazna, któremu wolno mówić prawdę, nawet niewygodną, bo ujętą w cudzysłów żartu. Autor świetnie pokazał tutaj potrzebę bycia zrozumianym, pragnienie otwarcia się przed drugim człowiekiem i chęć przynależności. Jest to także próba zintegrowania Cienia, scharakteryzowana jednym celnym zdaniem: „Znacznie gorzej być wyśmianym niż pobitym”. A przecież błazna nie da się wyśmiać.

Pokrzywnica: Później jednak bohater porzuca kostium żartownisia.

Ciernik: Tak. Staje się rodzicem dla młodszego brata i czymś w rodzaju kleju rodzinnego – próbuje spajać tych podzielonych ludzi w jakąś całość.

Pokrzywnica: Ale klej nie działa, bo te elementy w ogóle do siebie nie pasują. Opisana rodzina nie stanowi żadnej całości i nigdy nie stanowiła. Oni są jak klocki z różnych kompletów – w środku budowli zostają dziury, których nie da się niczym wypełnić, a kanty i wypustki sterczą na zewnątrz.

Ciernik: Rodzice, którzy są tak naprawdę odpowiedzialni za niepowodzenie tego układu, właśnie na zewnątrz szukają winy. Szczególnie ojciec. Autor zresztą świetnie oddaje te zwyczajne, na poziomie wypowiadanych słów niewiele znaczące, codzienne rozmowy o tym samym, zawsze w taki sam sposób prowadzone. One są hipnotyzujące w swojej monotonii, ale przecież wyczuwamy te ukryte komunikaty w tle: żal, poczucie winy, frustracja, krzywda.

Pokrzywnica: Tak, masz rację – temu ojcu, jak złej baletnicy, zawsze przeszkadza jakiś rąbek spódnicy. Ale to jest chyba efekt wymogu „twardzielstwa”, jaki społeczeństwo stawia mężczyźnie. On nie może powiedzieć wprost: przegrywam, nie daję rady. Musi na kogoś zwalić winę, żeby nie powiedzieć głośno, że jest słaby, bo to mu się wydaje katastrofą. Potem Gonzo też się tak usprawiedliwia – za nic w świecie nie chce iść do tej skarbówki, ale się nie przyzna i będzie mówił, że nie może, że nie ma czasu, że okoliczności... A jeszcze u ojca uderzyło mnie to powtarzające się: Już, zaraz, za chwilę, stanie się coś, co wszystko odmieni – nowy kontrakt, nowa praca, nowa umowa, nowa kobieta, już, już, zaraz, lada moment... Niby śmieszne, ale zastanawiałam się, czy on nie żyje właśnie dzięki temu już zaraz, dzięki tej wciąż powracającej mrzonce. Tego u Gonza już nie ma. U głównego bohatera też chyba nie. U bohatera jest impuls, który zapoczątkował Foka i wydaje się, że właśnie pisanie, jest tym, czym dla ojca były kolejne, wciąż rozpoczynane na nowo przedsięwzięcia biznesowe. A Gonzo? Widzisz u niego jakąkolwiek siłę, cokolwiek, co trzyma go przy życiu?

Ciernik: Gonzo zabija wirtualne smoki. Jego przedsięwzięcia pozostają na etapie deklaracji. Nie wiemy, czy mają jakiekolwiek odzwierciedlenie w faktycznych działaniach. Fantazje ojca kierują się w stronę realnego świata – może to i myślenie życzeniowe, magiczne, ale jednak jest to próba okiełznania rzeczywistości. U Gonza już nawet tego nie ma. Gonzo to kolejny etap ucieczkowej ewolucji. Ucieczki od życia, które nie ma młodym nic do zaoferowania poza bezsensowną szarpaniną.

Pokrzywnica: A może on ma rację? Przywykliśmy myśleć, że podatki i formularze to prawdziwe życie, a polowanie na wirtualne smoki – nie. Dlaczego nie? Może zabijanie smoków ma więcej sensu niż skarbówka?

Ciernik: Tylko że życia nie da się załadować jeszcze raz i zacząć od nowa. Chyba że tym „od nowa” mają być nasze dzieci. Ale takie myślenie to pułapka. Właśnie o tym jest ta książka – o jabłku i jabłoni, o tym, jak rodzice warunkują swoje dzieci, często nieświadomie.

„Miesiąc miodowy w Blachowni” Błaszczyka, mimo pewnych podobieństw, ładnie się różni od „Gwelfów i gibelinów” Sajewicza. Różni się i uzupełnia obraz. Czasy PRL-u zostały pokazane u Sajewicza z męskiej perspektywy, autor dał tam więcej informacji o tle społecznym i ekonomicznym, żebyśmy zrozumieli, dlaczego było tak, a nie inaczej. W „Miesiącu miodowym…” tamte czasy są opisywane z punktu widzenia kobiety, z poziomu uczuć i relacji, a to jest zupełnie inny widok.

Pokrzywnica: Dla mnie książka Łukasza Błaszczyka to przede wszystkim opowieść o zostawianiu śladów. O tym, jak pojawiamy się, odciskamy swoją pieczęć w tych, których spotykamy (nie tylko we własnych dzieciach, ale nawet w tych ludziach, z którymi jesteśmy tylko przez chwilę) a potem przemijamy. I te nasze ślady niekoniecznie są takie, jakich byśmy sobie życzyli. One powstają pomimo naszych starań, a czasem nawet jakby przeciwko nim. Wszyscy rzeźbimy w sobie nawzajem, czasem przyjemnie, czasem boleśnie, często przypadkowo i niechcący. Chyba przydałoby się nam więcej uważności, świadomości, że nasze wybory kształtują nie tylko nas, ale także tych, którzy się z nami zetkną. Te godziny, które spędzamy na zabijaniu wirtualnych smoków albo na czymkolwiek innym, mają znaczenie dla świata. I ma znaczenie wiele z tych banalnych słów, które rzucamy od niechcenia komuś tam w nieważnej (z naszego punktu widzenia) rozmowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz