piątek, 4 kwietnia 2014

Marta Motyl „KochAna”

Upolowane: Marta Motyl „KochAna”, e-book

Pokrzywnica: Rzuciłam się na e-booka wydanego przez Czarną Owcę. I teraz czuję się jak Smok Wawelski. Taka książka może stanąć kością w gardle.

Ciernik: Może. I staje. To była dla mnie trudna lektura. Szczególnie początek mnie drażnił. Drażniła mnie bohaterka i jej szczeniackie jazdy. Długo wracałem do tego początku, byłem w stanie przemęczyć tylko kilka stron i musiałem robić przerwy. Na szczęście w pewnym momencie coś się zmieniło, coś mnie wkręciło, nawet nie wiem, co i kiedy. Potem szło już gładko, chociaż ciągle boleśnie, ze względu na temat.

Pokrzywnica: Temat jest straszny. Anoreksja. We wstępie autorka tłumaczy, że napisała tę książkę po to, żeby ci wszyscy z zewnątrz, tacy jak my, mogli zrozumieć, jak to jest. Jak to jest tam, w środku. Zrozumiałeś? Ja nie. Jestem wstrząśnięta, ale tak samo głupia, jak byłam wcześniej. Ja chyba w ogóle nie potrafię zrozumieć takiego okrucieństwa.

Ciernik: Ja rozumiem, ale nie wiem, czy tak, jak autorka by chciała. Rozumiem mechanizm winy, nałogu (bo anoreksja jest definiowana jako nałóg niszczenia siebie), uwolnienia od napięcia i znowu popadania w poczucie winy. To zostało w „KochAnej” przestawione czytelnie. Natomiast Ty chyba patrzysz na inny aspekt książki, być może nawet nieświadomie pokazany przez autorkę.

Pokrzywnica: Każdy nałóg jest niszczeniem siebie. Gdyby nie był niszczący, to nazwalibyśmy go nieszkodliwym przyzwyczajeniem. W każdym nałogu jest element bezwzględnego okrucieństwa, tylko nie widać go wyraźnie, bo ukrywa się pod prawem do samostanowienia.

Ciernik: Okrucieństwa w stosunku do siebie?

Pokrzywnica: Dlaczego w ogóle odczuwamy potrzebę, żeby ustalać, w stosunku do kogo akty okrucieństwa są podejmowane? Czy nie ważniejsze jest, że u danej osoby one w ogóle występują, że jest do nich zdolna? Kładzie się nam do głów: Nie wolno krzywdzić innych, ale co robimy sami ze sobą, to już nikogo nie obchodzi. Samostanowienie. Prywatność. Próbować zagłodzić kogoś na śmierć jest aktem okrucieństwa – nie mamy co do tego wątpliwości – ale gdy ktoś usiłuje zagłodzić sam siebie… cóż, jesteśmy bezradni. Przecież nikogo tym nie krzywdzę  – odpowie taka osoba, bo ktoś to zawsze inni, nie my sami. Tak jesteśmy uczeni. I ten argument pozwala nam hodować w sobie potwora, który JEST OKRUTNY i nie ma tak naprawdę znaczenia, w stosunku do kogo. Może zamiast uczyć dzieci: Nie krzywdź innych, powinniśmy je uczyć: Nie bądź okrutny?

Ciernik: Ależ nasza kultura przecież próbuje taki przekaz dzieciom (i nie tylko im) zaszczepić:

Kochaj bliźniego swego jak siebie samego.

Ale to z jakiegoś powodu nie trafia. Innych szanujemy bardziej niż siebie. Jesteśmy z gruntu antychrześcijańscy. Brak nam zdrowego egoizmu, do którego podobno zachęcał nawet Bóg.

Pokrzywnica: I to wcale nie jest tak, że to działa „tylko w stosunku do siebie”. Zauważyłeś, że bohaterka jest kompletnie pozbawiona empatii? Ona w ogóle nie rozumie emocji ani sposobu myślenia innych osób. Do samego końca. Nawet nie próbuje. Jedynym punktem widzenia, jaki potrafi przyjąć, jest jej własny. Nie ma pojęcia, jacy są inni, czego chcą, co czują, o co im chodzi. Ona się tym nie interesuje, bo postrzega ich wyłącznie jako obiekty oddziałujące na nią w sposób nie taki, jak ona by sobie życzyła. I wydaje mi się, że gdzieś tutaj rodzi się ten potwór. Z przekonania o tym, że wiemy jak jest. A to tylko nasze domysły, które bierzemy za prawdę. Dopiero otwarcie się na kontakt pozwoliłoby nam zweryfikować te przypuszczenia.

Autorka opisała, jakie były oczekiwania rodziców wobec Alicji. Ale czy naprawdę takie były? Czy to tylko jej się tak wydawało? Przecież oni z tych swoich oczekiwań rezygnują, kiedy ona mówi: „nie”. Chciała iść na ASP? Poszła. Chciała przestać chodzić do kościoła? Przestała. A oni się z tym pogodzili. Czy więc naprawdę jej nie akceptują? Czy naprawdę są tak okrutni, jak się Ali wydaje? Czy może to ona przypisuje im okrucieństwo, które jest w niej? Na początku jej wierzę, ale kiedy pod koniec widzę, jak ona traktuje mężczyzn, z którymi się spotyka, czy koleżanki, to ogarniają mnie wątpliwości. Alicja w ogóle nie rozumie tego, co mówią do niej inni, słyszy tylko to, co jej się wydaje, że mówią. Boi się wykorzystania i uprzedmiotowienia, a jednocześnie w ogóle nie zauważa, że wykorzystuje i uprzedmiotawia innych. Okrucieństwo się rozlewa i nie dotyczy już tylko jej…

Ciernik: W tej książce zabrakło jeszcze jednego elementu anorektycznej martyrologii – terapii. Wiesz, że w jednej ze śląskich placówek dzieci chore na anoreksję są przed leczeniem zmuszane do podpisania kontraktu, który określa kary i nagrody za rezultaty leczenia? Jedynym miernikiem efektów leczenia jest pomiar wagi, a ta oczywiście bardzo się waha, jak to u anorektyków. Ważenie odbywa się raz w tygodniu i tylko wtedy można „awansować” do kolejnego etapu. Jeśli się nie uda, dziecko otrzymuje karę. Odcina się je od rodziny, zabrania kontaktu ze światem, rozrywek, a w niektórych przypadkach nawet możliwości wstawania z łóżka, rozmawiania z innymi i posiadania osobistych rzeczy – ubrań, książek, gazet. Robi się to po to, żeby dziecko miało czas i możliwość zastanowienia się nad sobą i swoim życiem. Wyobraź sobie Alicję w tej sytuacji! Jak wyglądałoby jej zastanawianie?

Z jakiegoś powodu w anoreksję, po obu stronach barykady, jest wpisane olbrzymie okrucieństwo.

Pokrzywnica: Bo odebranie komuś prawa do samostanowienia jest okrutne. Ale co robić, jeżeli chory żyje w nieprawdziwym świecie i nie dopuszcza do kontaktu z rzeczywistością? Bohaterka „KochAnej” jest już bardzo blisko przekroczenia tej granicy, ale na szczęście potrafi ten moment zauważyć. Swoją drogą: u więźniów obozów koncentracyjnych też występowało takie, opisane choćby przez Borowskiego, zobojętnienie na innych – to był efekt głodu, wycieńczenia i zarazem mechanizm przystosowawczy, żeby przeżyć. Może to, co postrzegam jako okrucieństwo, jest tak naprawdę tym samym mechanizmem przystosowawczym i specjaliści od anoreksji już dawno to opisali?

Ciernik: O, to bardzo możliwe. Tylko, że od czegoś musiało się zacząć. Jakiś zalążek egocentryzmu, zamknięcia na świat, już wcześniej musiał w Alicji robić swoje.

Pokrzywnica: Ale może ten sam zalążek pozwalał jej tworzyć? Podczas czytania przez cały czas zastanawiałam się, dlaczego ona wkłada tyle wysiłku i zaangażowania, tyle cierpienia i poświęcenia w realizowanie tak idiotycznego celu, skoro przecież może malować? Ma talent, ma przestrzeń i możliwość wyrażenia emocji, ma to, o co walczyła, a tu zamiast korzystać, to sobie pakuje do umysłu jakieś bzdury... Na szczęście Alicja też w końcu dochodzi do podobnego wniosku... Tylko że wtedy choroba, nałóg już z nią jest. I ona prawdopodobnie nigdy już nie będzie mogła być pewna, że nie wróci…

Ciernik: Cieszę się, że jednak przedarłem się przez ten początek, który był dla mnie trudny i męczący. Im dalej, tym książka jest ciekawsza. Muszę przyznać, że autorka podarowała mi kilka naprawdę pozytywnych zaskoczeń.  Bardzo podobała mi się, na przykład, scena erotyczna w podwójnie kobiecym wydaniu.

Pokrzywnica: Bo „KochAna” jest napisana całkiem ładnie. Ja w ogóle lubię książki wymyślone przez plastyków, muzyków, tancerzy – widać w nich to specyficzne postrzeganie świata, zwracanie uwagi na niewidoczne dla innych detale, układanie ich w całkiem innym porządku. O ile zupełnie nie podobało mi się patrzenie na świat oczami anorektyczki – ze względu na przedziwny splot bezwzględności i głupoty, jaki się w tym oglądzie świata zawiera – o tyle bardzo mi się podobało patrzenie z punktu widzenia malarki.

Na przykład ten fragment: „Widzę cię z profilu, gdy czytasz książkę. Przymrużyłaś oczy. Włosy związałaś w kitkę, gładko opadającą na jasną szyję. Ciepły odcień blond współgra z żółtobrązowymi trawami za oknem. Wpisujesz się w koncepcję jesieni. Wydzieram z notatnika kartkę, szukam w torbie ołówka. Siedzisz po drugiej stronie, nie powinnaś zauważyć, że cię rysuję. Bezkarnie szkicuję twój profil, bladoczerwone usta zatrzymane w półuśmiechu, zapisuję w pamięci kolor włosów, jasność skóry, odcień piegów. Delikatnie przewracasz stronę książki. Przesuwasz się w realnym i w wyobrażonym czasie. Podróżujesz w dwóch różnych przestrzeniach. Czytasz, a ja patrzę na grube, ciemne rzęsy, zastanawiając się, jak mogą być tak długie?”

Trzeba mieć ten dar, żeby umieć tak patrzeć, żeby dostrzegać szczegóły – tak dużo i tak dokładnie. I trzeba mieć też drugi dar, żeby umieć o tym opowiedzieć. Marta Motyl ma oba. Jej się pewnie to wydaje nieciekawe, zwyczajne, bo to jest jej naturalny sposób patrzenia, ale inni tak nie mają. Innym to się podoba. Dla innych to jest jak wejście do całkiem nieznanej krainy. Przynajmniej dla takich innych jak ja.

2 komentarze:

  1. Zachęcona omówieniem kupiłam tę książkę, zmęczyłam pierwsze kilkadziesiąt stron i przyznam, że niespecjalnie mam ochotę kontynuować lekturę. Chociaż temat jest mi bliski, a mechanizmy myślowe związane z Aną znam częściowo z własnego doświadczenia, to sam sposób prowadzenia narracji mnie odrzuca: Alicja opowiada swoją historię w rwany, lekko histeryczny sposób, od czasu do czasu snując refleksje nie zawierające absolutnie nic odkrywczego, które wyglądają prawie tak, jakby je przekopiowała ze szkolnego wypracowania (rozważania na temat subkultur czy produktów w supermarketach). Szczegółowe, "malarskie" opisy bywają rzeczywiście ładne, ale niewiele wnoszą. Może dalej będzie lepiej...

    Pokrzywnico, co się tyczy okrucieństwa - przypomnij sobie te wszystkie chrześcijańskie święte, które się głodziły i biczowały. Ana to dokładnie ten sposób myślenia. Nasza kultura traktuje okrucieństwo w stosunku do samego siebie w zupełnie innych kategoriach niż okrucieństwo w stosunku do innych - moim zdaniem skądinąd słusznie, bo to jednak dwie różne rzeczy. A gdy chodzi o relacje rodzinne Alicji, mam wrażenie, że obu stronom przede wszystkim chodzi o WŁADZĘ i kontrolę. "Zjedz!" "Nie chcę!" "Masz jeść!" "Nie będę!" "Musisz jeść!" "Nie!" To nie jest tylko troska o zdrowie Alicji, ale też - może przede wszystkim - chęć kontrolowania zamaskowana troską. W efekcie Alicja jeszcze rozpaczliwiej próbuje bronić swojej autonomii, odzyskać kontrolę nad własnym ciałem, głodząc się. To jest podręcznikowy mechanizm. Prawdę mówiąc, Alicji najlepiej zrobiłoby wyprowadzenie się z domu na samym początku choroby.

    OdpowiedzUsuń
  2. mam wrażenie, że obu stronom przede wszystkim chodzi o WŁADZĘ i kontrolę.
    W efekcie Alicja jeszcze rozpaczliwiej próbuje bronić swojej autonomii,

    Załóżmy, że tak. Co w takim razie sprawia, że bohaterka, która ma przecież możliwość uzyskania częściowej autonomii poprzez ekspresję artystyczną, nie idzie w tę stronę? Dlaczego ta demonstracja autonomii (demonstracja, ale nie rzeczywista autonomia, bo Alicja przecież żyje na koszt rodziców, pod ich władzą i nie decyduje w pełni o sobie, dopóki się nie uniezależni) musi objawiać się w komunikacie "Zniszczę to, na czym im zależy"? Jeśli postrzega rodzinę jako agresywną, to dlaczego nie stara się raczej uchronić, schować, przetrwać, tylko próbuje się zniszczyć? Ona przecież ma coś do ocalenia - pasję twórczą i talent, który w jej ciele mieszka, a walczy (jeżeli przyjmiemy, że to jest walka) tak, jakby była wyłącznie ciałem i niczym więcej. Właśnie to wydało mi się w tej bohaterce najciekawsze, ale tak naprawdę książka mi tego nie wyjaśniła.

    OdpowiedzUsuń