sobota, 27 grudnia 2014

Ekscentryk - zabawa Tomasza Borkowskiego

Zwierzęce zabawy literackie: Ekscentryk - realizacja

Napisał do nas Tomasz Borkowski. Pomyśleliśmy, że chyba skądś go znamy. Ale skąd? Zaraz, zaraz... no tak, z Irlandii! Napisał zatem do nas ten przemiły Autor i zapytał: A czy o ekscentrycznym zwierzęciu może być? Jasne! Bardzo może! W końcu gdzie ekscentrycznemu zwierzakowi będzie lepiej niż tu? Poznajcie Ryczarda!


La Skała


Lwy są różne. Przeważnie jednak są to duże, płowe koty, od których lepiej trzymać się z daleka. Nie zawsze jednak jest to możliwe. Na przykład, kiedy się jest Masajem lub pogromcą dzikich bestii z cyrku „Splendido” albo lwem.

Ryczard był tym ostatnim. W związku z tym, już od maleńkości nie udawało mu się unikać kontaktów z lwami. Ale maleńkość miał już dawno za sobą. Teraz był dużym, płowym kotem, od którego lepiej było trzymać się z daleka.

Wspiął się niedawno na skałę, z której miał doskonały widok na sawannę dokoła. W oddali wielkie stado antylop gnu, przetykane zebrą, pasło się spokojnie. Słońce zachodziło, a Ryczard czekał na dobre światło oraz na chór żyraf, który się chyba trochę spóźniał. A przecież kapelmistrz Ibn Batuta słynął w całej wschodniej Afryce z precyzyjnego trzymania tempa.


Co tu kryć, Ryczard miał tremę. Dziwnie sztywniał mu ogon, co chwila poprawiał nerwowo grzywę, a język zrobił mu się suchy jak wiór na dnie wyschniętego okresowego jeziora w porze suchej w południe.

Skoro akompaniatorów nie było, Ryczard postanowił jeszcze się odświeżyć.

Szybko, ale nie na tyle szybko, żeby się zziajać, pobiegł na brzeg niedalekiej rzeczki. Zanurzył w wodzie ogon, przygładził grzywę, pochlapał się po grzbiecie. Od razu poczuł się bardziej zrelaksowany. Potem przepłukał kilkakrotnie paszczę, ale wciąż odczuwał suchość języka. Nie było czasu – przy skale w oddali pojawiły się jakieś żyrafy.

Ryczard nabrał wody w paszczę i szybko, ale nie za szybko, ruszył z powrotem. Po drodze gimnastykował język i gulgotał.

Żyraf było pięć. Ibn Batuta był niemłodym okazem o ciemnych plamach i niewielkich różkach, które nadawały mu nieco diaboliczny wygląd.

– Wiesz, że nie toleruję spóźnień – powiedział gniewnie do zbliżającego się Ryczarda.

Lew zamachał tylko przednią łapą i zagulgotał, bo w paszczy ciągle miał wodę z rzeczki oraz różne tropikalne zarazki.

– Straciłeś głos? Wspaniale!

Ibn Batuta uderzył gniewnie swym parzystym kopytem o skałę. Pozostałe żyrafy pokręciły głowami. Zrobiły to z wielkim wdziękiem i synchronicznie, bo były świetnie wyszkolone.

– Cały zespół się fatyguje, ćwiczy, porzuca bezpieczne i smaczne zarazem schronienia pod akacjowymi liśćmi, a nasza primadonna się spóźnia i do tego bez głosu! Hańba!

Pozostałe żyrafy z wdziękiem i synchronicznie pokiwały głowami.

Ryczard nie odpowiadał, bo nie wiedział, co zrobić z wodą w paszczy: połknąć ją, czy wypluć? Znał dobrze wybuchowy temperament Ibn Batuty. Gdyby teraz splunął mu pod nogi, kapelmistrz na pewno by się śmiertelnie obraził i poprzysiągł zemstę do siódmego pokolenia. Jeśli zaś chodzi o połykanie, to woda od tego całego gulgotania zrobiła się ciepła i zaczęła trącić hipopotamem. Ryczard nie tylko był kotem, ale też już jednak trochę gwiazdą (co zresztą na jedno wychodzi) i nie lubił pić ani jeść byle czego, a zwłaszcza z byle kim.

Ibn Batuta mruczał jakieś przekleństwa w suahili, żyrafy przytakiwały z wdziękiem, Ryczard cichutko gulgotał, nie wiedząc co zrobić, a słońce nieubłaganie zachodziło.

Kiedy wreszcie czerwonawe promienie zamieniły sawannę w bajkową krainę, swą urodą zapierającą dech w likaonach i wyciskającą łzy z krokodyli, Ryczard zrozumiał, że nie może dłużej czekać. Wskoczył na skałę, dyskretnie pozbywając się w locie zawartości paszczy i zaśpiewał z akompaniamentem zdumionych żyraf:

„Rwie serce się,

Rwie serce się lwie,

Hej, ku sawannie,

Hej, hen tam w dole, hej!”

Była to aria Aleksa z nieco już dzisiaj zapomnianej opery „Hotentoci i Zulusi” Stanisława Moniuszki.

Następnie Ryczard wykonał składankę kenijskich szlagierów i łzawą balladę „Śniegi Kilimandżaro”, zakończył zaś popisową serenadą „O Mombaso ma”.

Otrzymał owację na stojąco.

Tylko hieny, jak zwykle, coś tam ironizowały za baobabem.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz