poniedziałek, 10 lutego 2014

Wojtek Kurtyka „Chiński maharadża”

Upolowane: Wojtek Kurtyka „Chiński maharadża”, papier

Ciernik: Wojciech Kurtyka, unikający rozgłosu wybitny polski wspinacz, alpinista i himalaista, nareszcie napisał książkę, a wydawnictwo Góry Books ją wydało. Bardzo ładnie wydało. Połknąłem „Chińskiego maharadżę” momentalnie i najadłem się jak chyba nigdy dotąd. Tobie smakowała?

Pokrzywnica: Bardzo. Mądra, treściwa i na dodatek pyszna książka. Zadziwiające, że tak łatwa w odbiorze, a tak dużo pozostawia po sobie w umyśle odbiorcy.

Ciernik: Momentami przypomina trochę naszą pierwszą zdobycz: „Mężczyzn bez przyczepności” Marcina Osikowicza. Tak samo bezkompromisowo męska i z podobnym podejściem do życiowej pasji – u Osikowicza to były wyścigi motocyklowe, u Kurtyki – oczywiście wspinaczka.

Pokrzywnica: Hm. Właściwie to nie wiem… czy tak samo męska. Nie wiem też, czy tak samo bezkompromisowa. Przecież i tu, i tu pojawiają się  kompromisy (albo raczej: nieudane próby kompromisów). Natomiast co do męskości: książka Marcina Osikowicza rzeczywiście była męska. Ale „Chiński maharadża” to jest opowieść ludzka. „Mężczyźni bez przyczepności” to nie była książka tylko o jeżdżeniu na motorze, ale o jeździe przez życie, gdy się jest mężczyzną. A Wojtek Kurtyka nie napisał tylko o czepianiu się skał, ale o wczepianiu się w samą istotę życia. To jest tak uniwersalne, że podział na mężczyzn i kobiety traci sens. Koszmar senny, w którym pojawia się „Coś jakby żywy wewnętrznie cień lub plazma, albo powiedzmy jeszcze piękniej: jak rozpostarty w przestrzeni dżem” jest doświadczeniem ogólnoludzkim. Demoniczny Dżem – tę niemożliwą do określenia, a tym bardziej do pokonania, kwintesencję zła – i strach przed nim znamy wszyscy. I wszyscy mu się przeciwstawiamy. Każdy po swojemu. Chyba tylko ludzie w głębokiej depresji przestają to robić.

Ciernik: Ale bezkompromisowe dążenie do, jakby nie było, abstrakcyjnego celu, podporządkowanie życia czemuś niebezpiecznemu i w dodatku niepraktycznemu – to jest męskie! Kobiety jednak nieczęsto robią takie rzeczy. Wolą twardo stąpać po ziemi. Pamiętają imiona swoich dzieci i daty ich urodzin.

Pokrzywnica: Bo w życiu większości kobiet jest taki czas, krótszy lub dłuższy, kiedy bezkompromisowo podporządkowują życie dzieciom. I w tym czasie pamiętają, owszem, imiona dzieci, ale zapominają swoje własne. Dzieci to sport ekstremalny większości kobiet. Niektórym to wystarcza i nie ciągnie ich do innych mocnych przeżyć. Ale są i takie panie, którym potrzeba czegoś więcej i  w ten tradycyjnie rozumiany sport też się angażują. Albo w karierę.

Ciernik: I wtedy dopada je Dżem – zestaw impulsów wprost z gadziego umysłu, instynkt, który ma nas  chronić, więc nakazuje zwolnić, wycofać się, uciec. U Osikowicza to właśnie Dżem kazał motocykliście hamować przed zakrętem. Ale jeśli zawodnik chce wygrać, nie może temu podszeptowi ulec.

Pokrzywnica: Ten typowo kobiecy Dżem jest w ogóle dziwny. Siedzisz w jego środku, jak w oku cyklonu. Jeśli jesteś w ciąży i masz urodzić dziecko, to czeka na ciebie wielka góra do zdobycia. I zdobyć ją musisz, nie możesz się cofnąć, bo po prostu nie ma fizycznie takiej możliwości. Dżem działa na korzyść dziecka, ciebie już nie chroni. Dzieje się to, co musi się dziać. Przez tysiące lat to „dzianie się” oznaczało duże prawdopodobieństwo, że umrzesz. I nic nie możesz na to poradzić. To jest zarazem i trudniejsze, i łatwiejsze niż przejście Abazego. Abazy wymaga jednak decyzji. Ba, żeby jednej! Wymaga ciągłego, nieustannego potwierdzania decyzji. Od pierwszej myśli: wejdę tam aż po ostatni krok. I też możesz umrzeć. Ale jednak będzie to w jakimś stopniu twoim wyborem. Zaryzykowałeś. Wybrałeś to. Wciąż musisz wybierać, nic się nie stanie bez twojej woli, jak w przypadku rodzącej kobiety.

Ciernik: Nie jestem pewien, czy chcę jeszcze raz rozważać kwestię wyboru. Już przy „Mężczyznach bez przyczepności” mieliśmy odmienne zdanie co do wolnej woli przy tego rodzaju wyzwaniach. Zostawmy to. Przyjmijmy, że jakaś część bohatera zadecydowała, mniejsza z tym, czy to było świadome, czy nie, że chce przejść Abazego.

Tak po prostu jest. Niektórzy żywcują Maharadżę, inni ryzykują życie na torze wyścigowym, a jeszcze inni sklejają modele albo kolekcjonują baranie bobki. To nie jest najważniejsze: co robisz. Najważniejsze jest: jak to robisz. Co ci to daje, czy przekraczasz przy tym siebie, czy rośniesz dzięki temu we własnych oczach. Czy może jednak malejesz i popadasz w zgorzknienie…

Pokrzywnica: A pamiętasz, co mówiłeś podczas naszej pierwszej dyskusji? Mówiłeś wtedy, że wyścig też jest ważny. „Gdyby nie chodziło o zwyciężanie, to nie powstałyby wyścigi. Wszyscy robiliby tak, jak jeden ze wspomnianych w książce bogaczy – wynajmowaliby fachowca, który nauczyłby ich jak przejechać okrążenie poniżej 1:40 min. Jednak mamy tutaj przeciwników, a więc o pokonanie przeciwników również chodzi”.

Przy książce Osikowicza można było jeszcze mieć wątpliwości. Przy „Chińskim maharadży” już nie. Bo tutaj mamy wyraźnie ukazane dwie postawy: podejście „wyścigowe”, czyli „wiarę w cyfrę” Cadyka Pitełe i podejście bohatera, a zarazem narratora, którego mamy prawo uznać za porte-parole autora.

Ciernik: Zgadza się. Pierwowzorem Cadyka Pitełe był Piotr Korczak, zwany Szalonym, również ikona polskiej wspinaczki. Urodził się niespełna dwadzieścia lat po Kurtyce, a w latach 80. i 90. rzeczywiście był wybitnym fachowcem „od cyfry”. Do teraz wytyczone przez niego drogi to absolutne i bezdyskusyjne klasyki, nawet jeśli nieco spreparowane, na co pozwalała ówczesna etyka wspinaczkowa. „Chińskiego  maharadżę” można czytać jako polemikę z tezami Korczaka zaprezentowanymi w tekście podsumowującym jego filozofię wspinania, o jakże wymownym tytule: „Przeciw tradycji”. Kurtyka streszcza ją w trzech słowach: „Cyfra jest najważniejsza”. W 2011 roku powstał film Marcina Koszałki o Szalonym, zatytułowany „Deklaracja Nieśmiertelności” (tak nazywa się również skrajnie trudna droga wspinaczkowa poprowadzona przez Korczaka w 1992 roku w Jaskini Mamutowej).



Pokrzywnica: A podejście Kurtyki opiera się na…?

Ciernik: Na miłości. Na miłości do tego, co się robi, a nie na parciu na tę „sukę cyfrę”. Nieważne, co robisz, ale jak to robisz. Alex Lowe, jeden z najlepszych himalaistów świata, powiedział: „Najlepszym wspinaczem jest ten, kto czerpie z tego najwięcej radości”. A czerpać radość można tylko wtedy, gdy kocha się wspinanie, a nie podchodzi do niego instrumentalnie, traktując je przede wszystkim jako metodę na dowartościowanie się. Jest różnica między koncentracją na procesie, a koncentracją na celu. „Parcie na cyfrę” to koncentracja na celu, a tymczasem, paradoksalnie, skupienie się podczas wspinania na procesie pozwala wspinać się o wiele lepiej, dzięki czemu robi się lepszą cyfrę. Przy takim podejściu tak czy inaczej wygrywasz, niezależnie od tego, czy jesteś w stanie robić drogi o trudności V, czy VI.5.

Pokrzywnica: Wojtek Kurtyka pisze: „Cyfra jest podstępną alfonsicą, która w zamian za miłość naszego życia podsuwa ponętną kurwę – sławę. Ta dziwka czyni z nas widma pożądające jedynego ścierwa – uznania i zaszczytu. Wprawdzie ścierwo-zaszczyt karmi widmo, lecz głodu nie syci. W ten sposób obsuwamy się w wyścig wygłodzonych szczurów. Zatracamy się w durnym złudzeniu, że jesteśmy warci tyle, co wyłudzony od świata zaszczyt. Oto poklask, a poczucie własnej wartości nadyma się. Oto krytyka, a zraniona duma gorliwie szuka imponującej cyfry i kombinuje, jak korzystnie sprzedać miłość naszego życia. No i proszę, handlujemy własnymi duszami, a sztuka przestaje być sięganiem do gwiazd i staje się kupczeniem”.

I trzeba tu dodać jeszcze coś. Cyfra zawsze zdradzi. Prędzej czy później pójdzie za kimś innym. Miłość naszego życia trwa przy nas do końca. Tylko co, jeśli jej nie znaleźliśmy, nie odkryliśmy? Co, jeśli nie kochamy niczego? Co wtedy? Zostajemy sami, wydani na pastwę Dżemu? A może, jeśli nie ma przy nas miłości naszego życia, to lepiej, żeby była dziwka, niż nikt?

 

http://blogroku.pl/2014/kategorie/chil-ski-maharadlza,ce9,tekst.html

7 komentarzy:

  1. Czytając, myślałem, że ten Pitełe to jakiś wytwór myśli wyłącznie. Diabełek sączący do ucha pokusę Cyfry... A tu proszę.
    Jeszcze ciekawostka: oczywiście czytałem w autobusie. Wszędzie drążki i inne zawieszki. W sam raz, żeby "zadać ze szmaty". Bardzo niebezpieczna książka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Większość osób z tej książki ma pierwowzory w rzeczywistości, czy to z pokolenia tzw. Kaskaderów (Kurtyka), czy też późniejszej Nowej Fali (Korczak). Polecam ten tekst: http://www.goryonline.com/GORE_TEX,1321,i.html

    "W sam raz, żeby „zadać ze szmaty”."

    Zadałeś? ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie :D Tłok był i na pewno zaraz ktoś by się uczepił...

    OdpowiedzUsuń
  4. ... i ściągnął na ziemię. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. A to znałeś? Ciekawe czy zauważysz, gdzie Wojtka napadł Dżem. ;)

    http://www.youtube.com/watch?v=Jdu958e9kZE

    OdpowiedzUsuń
  6. Poruszający wywiad z Justyną Kowalczyk. Oto jak Cyfra potrafi zdominować Miłość i zacząć niszczyć człowieka. Trzeba by Justynie polecić "Chińskiego maharadżę". http://www.sport.pl/celebrities/1,96807,16089726,Depresja_Justyna_Kowalczyk____Trzy_ostatnie_lata_mojego.html?as=1

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak naprawdę nie wiemy, czy ta cyfra nie uratowała jej życia. Nie wiemy, co jest przyczyną, a co skutkiem. Bo z jednej strony niektóre objawy wyglądają jak klasyczne przetrenowanie (szczególnie gorączka 40 stopni, brak snu, stany depresyjne) - ot klasyczne zajechanie układu nerwowego morderczymi treningami. Z drugiej strony, depresja mogła się pojawić z innego powodu, a cyfra mogła być jedyną rzeczą, która trzymała Justynę na powierzchni, o czym zresztą ona wspomina.

    OdpowiedzUsuń