sobota, 7 marca 2015

Bartosz Libuda „Kukła”

Upolowane:  Bartosz Libuda „Kukła”, e-book

Pokrzywnica: Autor na swoim blogu napisał o „Kukle” tak: „to klasyczny kryminał, trzyma w napięciu do końca, kiedy to wreszcie poznajemy mordercę”. A ja na to: a guzik z pętelką! Może i kryminał, ale wcale nie klasyczny!

Ciernik: No fakt, mało kryminalny ten kryminał. Dla mnie prawdziwy kryminał to taki, gdy od początku mamy prawie wszystkie klocki układanki przed oczami, ale nie potrafimy ich poskładać. Tutaj natomiast jesteśmy skazani na łaskawość autora, który wydziela nam strzępy informacji.

Pokrzywnica: A tam, kwestia układanki to drobiazg, nie w tym rzecz. „Kukła” to po prostu kryminalny surrealizm, detektywistyczny sen z właściwą mu, senną logiką. Jeśli ktoś oczekuje klasycznego kryminału, to się przy lekturze tego opowiadania mocno zdziwi. Ale jeśli zerwiemy etykietkę i spróbujemy zawartości tego słoika, nie deliberując, czy to dżem, czy marmolada, tylko po prostu smakując, to mamy szansę przeżyć coś ciekawego.

Ciernik: Tak. Czytając „Kukłę”, miałem podobne odczucie odrealnienia, jak przy „Katarze” Lema. Kryminalna jest głównie otoczka, a przede wszystkim postać głównego bohatera, detektywa Ronsona. Ale sposób przedstawiania wydarzeń jest z zupełnie innej bajki.

Pokrzywnica: Mnie się opowiadanie Bartosza Libudy nie kojarzy z „Katarem” w ogóle. „Katar” był filozoficzny, ale bardzo drobiazgowy i realistyczny, aż do momentu ataku szału u bohatera. Wszystko, co się tam działo, mogło być halucynacją, ale mogło też mieć całkiem prozaiczne wyjaśnienie. Na tym, między innymi, został zbudowany niesamowity klimat tej powieści.

„Kukle” daleko do takiej drobiazgowości. W wielu miejscach jest jak teatralna dekoracja – niby coś jest namalowane, ale nasza wiara w to jest efektem dobrej woli, bo wystarczy zerknąć na ten obraz od drugiej strony i od razu widać sznurki, gwoździki i tekturę. To istnieje tylko umownie i tylko wtedy, gdy patrzymy pod odpowiednim kątem. Jak we śnie. Gdzie, na przykład, leży miasteczko Kopolo, w którym toczy się akcja? Nie wiadomo. To takie niby sycylijskie Corleone, niby miasteczko z westernu, wiemy tylko, że ciągną tam rozmaici degeneraci i wykolejeńcy. Każdy ma coś na sumieniu i niejasną, pełną mrocznych sekretów przeszłość.

Ciernik: „Katar” czytałem dawno, więc nie pamiętam go dokładnie, ale nie w szczegółach widzę podobieństwo, tylko w klimacie. „Katar” też miał senny, surrealistyczny klimat. Tajemnica do odkrycia  była bardzo odrealniona. Jak na kryminał, wręcz... nieodpowiednia? Nie chodziło przecież o standardowe „kto zabił?”. Miałem przeczucie, że występujący w roli detektywa astronauta wdepnął w coś, co go przerosło i nie mieści się nawet w jego wyobraźni. Odrealnienie właśnie. I podobnie czułem się, czytając „Kukłę”. Jakby to był niby kryminał, a tak naprawdę coś całkiem innego.

Pokrzywnica: Mnie „Kukła” bardziej przypomina prozę Michała Choromańskiego, zwłaszcza „Makumbę czyli drzewo gadające”. Mamy tu podobną mieszankę dziwności i ironii. I to specyficzne poczucie humoru! Mała scenka z Janis Joplin autentycznie mnie oczarowała. Ale oczywiście nic więcej o niej nie powiem, żeby nie psuć autorowi pięknego figla. A jeszcze do tego wszystkiego wątek pająka...

Ciernik: A bohater? Podoba mi się, że jest Chandlerowski, ale ma również swój wyjątkowy rys, indywidualny charakter. Zauważyłaś, jak w monologach zwraca się sam do siebie? Po nazwisku!

Pokrzywnica: Ronson to rzeczywiście ciekawa postać. Najbardziej zafascynowała mnie jego osobliwa bierność, jakiś rodzaj fatalizmu, rezygnacji. Taka postawa też wydaje mi się charakterystyczna dla bohatera snu. A do tego jeszcze jego niewiarygodne (patrząc z punktu widzenia „trzeźwej”, a nie sennej logiki) reakcje: oto ktoś napada go w parku, przystawiając mu do gardła brzytwę i sugerując, że zna jego przeszłość, a on co? Poddaje się, a potem natychmiast o sytuacji zapomina i jak gdyby nigdy nic, pracuje dalej nad zleconą mu sprawą i tylko o niej myśli. Przecież tak właśnie dzieje się we śnie!

Ciernik: Pamiętasz pierwszą książkę Bartosza Libudy, jaką czytaliśmy?

Pokrzywnica: Tak. To była powieść „Drugie życie Anny”. Mamy ją w Smakowitych kąskach.

Ciernik: Spróbowałem sobie porównać oba te utwory. W „Kukle” surrealizm jest obecny od początku, od razu wiemy, że balansujemy na granicy jawy i snu. W „Drugim życiu Anny” byliśmy w tę niesamowitość wciągani powoli, krok po kroku. I tam było sporo smaczków obyczajowych, które budowały tło powieści, a tutaj tło jest bardzo umowne. Jednak jeśli chodzi o bohaterów, to Ronson, bohater opowiadania, podoba mi się bardziej, niż postacie z „Drugiego życia Anny”. Wygrywa właśnie ze względu na swoją dziwaczność, bo jest mieszanką stereotypowego detektywa, a zarazem kogoś, kto śni, będąc równocześnie bohaterem własnego snu, a do tego ma tajemniczą przeszłość i rozmaite dziwactwa. To naprawdę ciekawy typ.

Pokrzywnica: „Kukła” jest króciutka w porównaniu z „Drugim życiem Anny”. Wolałbyś, żeby była powieścią?

Ciernik: Nie. Jeśli miałaby przez cały czas być prowadzona w taki sposób, to nie. Jest trochę płasko. Oniryczność ma niezaprzeczalny urok, ale ma też wielką wadę: usypia. Moim zdaniem, to dobrze, że jest to właśnie opowiadanie: na tyle długie, żeby posmakować dziwności i dać się zaskoczyć, a jednocześnie na tyle krótkie, żeby nie zatonąć we śnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz